Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 29 sierpnia 2016, 15:10

Recenzja gry Master of Orion: Conquer the Stars – zamiast sięgnąć gwiazd, gra tylko do nich macha - Strona 2

Firma Wargaming.net oferuje możliwość zagrania w nową wersję klasyki gier 4X. Odkopanie serii Master of Orion ma jednak wyższy cel – przedstawienie jej nowemu pokoleniu graczy.

Kosmiczna rozbudowa

Jeżeli graliście kiedykolwiek w jakąś standardową strategię 4X, to nie będziecie mieć żadnych problemów z odnalezieniem się w świecie Master of Orion. Zaczynając od jednej planety, powoli rozwijamy nasze imperium, kolonizując kolejne, stawiając na ich powierzchni budynki, prowadząc badania nad technologiami oraz krzyżując kosmiczne miecze z innymi rasami. Oczywiście, jeżeli jesteście pacyfistami, możecie się też postarać, żeby wszyscy Was lubili. Dyplomacja odgrywa bardzo ważną rolę w MoO i sprawia, że zabawa nabiera rumieńców. Na początku wydaje się, że z każdą rasą można pogrywać tak samo, jednak takie podejście trzeba szybko zmienić. Bulrathi to dobrzy sojusznicy, ale jeśli będą mieć wyraźną przewagę militarną nad naszymi wojskami, przestaną się z nami cackać i wypowiedzą wojnę. Darlockowie bardzo często oferują za darmo fanty w postaci kredytów czy technologii, jednak później życzą sobie rekompensaty z nawiązką. Jeżeli nie spełnimy ich żądań, nasze imperium stanie się celem ich szpiegów. Natomiast Mrrshanie może wyglądają jak słodkie kotki z internetowych filmików, ale mają długie pazury i w razie potrzeby nie zawahają się ich użyć. Bawienie się w dyplomatyczne rozgrywki sprawia dużą przyjemność i jest znacznie ciekawsze od mozolnego budowania struktur na kolejnych planetach.

Recenzja gry Master of Orion: Conquer the Stars – zamiast sięgnąć gwiazd, gra tylko do nich macha - ilustracja #3

W 1993 roku Steve Barcia, członek firmy Simtex, stworzył pierwszą grę z serii Master of Orion. Był to jeden z pionierów strategii 4X, który nadał gatunkowi kierunek. MoO stanowiło w swoich czasach grę bardzo innowacyjną, zawierającą elementy rozgrywki wcześniej niespotykane w strategiach. Trzy lata później pojawiło się Master of Orion II: Battle of Antares, które do dziś uważane jest za najdoskonalszą część serii. Usprawniło nie tylko grafikę, ale dodało też do gry kilka elementów, które urozmaiciły ją jeszcze bardziej. Na następną część trzeba było czekać aż siedem lat. W roku 2003 powstało Master of Orion III, które uważane jest za najgorszą odsłonę serii. Gra krytykowana była za tragiczny interfejs, głupią sztuczną inteligencję oraz masę błędów. Za trzecią część cyklu odpowiada Quicksilver Software.

Paradoksalnie rozbudowa okazuje się najnudniejszym elementem nowego Master of Orion. Kiedy na początku mamy do dyspozycji tylko kilka kolonii, nie rzuca się to tak w oczy. Problem pojawia się w środkowym etapie rozgrywki, gdy przybywa nam planet, a wraz z nimi obowiązków. Wprawdzie możemy zdecydować się na automatyzację procesu rozbudowy, jednak sztuczna inteligencja pod tym względem czasem zawodzi. Lepiej wszystko robić samemu, choć w takim przypadku mamy do czynienia z ogromną ilością mikrozarządzania. Co gorsza, czynności, które wykonujemy, bardzo często się powtarzają. Pierwsze struktury na nowej planecie wprowadzamy zazwyczaj za pomocą tego samego schematu. Same planety też są stosunkowo mało zróżnicowane. Jasne, różnią się od siebie rozmiarem, typem czy urodzajnością, ale po dwóch czy trzech godzinach rozgrywki orientujemy się, że widzieliśmy już wszystkie. Co prawda na niektórych z nich występują dodatkowe surowce, takie jak złoto, rzadkie minerały czy artefakty, ale dodają one bonusy jedynie do trzech podstawowych walut – punktów nauki, punktów produkcji oraz kredytów.

Eksplorowanie kolejnych systemów gwiezdnych staje się przez to mało ekscytujące. Dreszczyk emocji szybko zastępuje żmudna rozbudowa i powtarzanie tych samych czynności na każdej planecie. Nie mogę jednak powiedzieć, że twórcy nie podjęli próby urozmaicenia badań kosmosu. Co jakiś czas natrafiamy na dziwne anomalie, którym możemy się bliżej przyjrzeć, za co otrzymujemy nagrodę. Po galaktyce krążą również gwiezdne potwory – jedne bardziej, drugie mniej agresywne. Możemy też natrafić na tytułowego Oriona – planetę strzeżoną przez bardzo trudny do zniszczenia okręt.

Ciężko mi również zrozumieć uproszczenia, na które zdecydowało się studio Wargaming.net. Skoro celem było odtworzenie oryginału, dlaczego zrezygnowano z zarządców systemów gwiezdnych i dowódców flot? Dlaczego okręty nie zdobywają już doświadczenia? Nie są to rzeczy, które diametralnie zmieniłyby rozgrywkę, a na pewno by ją urozmaiciły.

Mateusz Araszkiewicz

Mateusz Araszkiewicz

Pierwsze materiały wideo oraz tekstowe o grach tworzy od ponad dziesięciu lat – najpierw były to materiały typu let’s play, potem recenzje oraz publicystyka dla serwisów Gametoon oraz MiastoGier.pl. Politolog z wykształcenia. Od 2014 roku współpracownik tvgry. Od 2015 stały członek ekipy. Tworzy materiały wideo oparte o szeroko pojęty gaming. Prowadzi również streamy na kanale tvgryplus. Gra od 30 lat. W szczególności upodobał sobie strzelanki pierwszoosobowe, cRPGi, gry typu rouge-lite oraz strategie czasu rzeczywistego. Nie przepada za wyścigami oraz grami sportowymi. Ulubiona gra? Oczywiście, że Star Wars: Dark Forces. Poza graniem uwielbia czytać, składać klocki LEGO, chodzić po górach oraz jeść cieszyńskie kanapki ze śledziem.

więcej