Recenzja gry No Man's Sky - w kosmosie nikt nie usłyszy twojego ziewnięcia - Strona 3
No Man’s Sky to nieudany eksperyment, który oferuje niewyobrażalnie duży świat, ale nie dostarcza przy tym wystarczającej motywacji do jego zwiedzania i szybko zabija entuzjazm podróżników poważnymi błędami technicznymi.
Mimo nieograniczonej swobody i różnych celów, do których można zmierzać, dość szybko okazuje się, że tylko jeden schemat działania ma większy sens – skok do układu planetarnego, wybór na chybił trafił planety, realizacja zaplanowanego zadania, lot do stacji kosmicznej, chwila handlu, a następnie powtórka kroków od wyboru planety do kolejnych transakcji kupna i sprzedaży albo skok do następnego układu. I tak w kółko – przynajmniej do momentu, gdy nawet te czynności udaje nam się znacząco uprościć i skrócić, gdyż na przykład nie musimy więcej handlować, a jedyne, czego nam jeszcze potrzeba z planet to uzupełnienia paliwa. Jedynymi większymi urozmaiceniami, jakie mogą spotkać nas w przestrzeni gwiezdnej, są zbiórka surowców z asteroid (poprzez strzelanie w nie) oraz walka.
Gwiezdne wojny
Od czasu do czasu łasi na surowce piraci namierzają nas i zmuszają do obrony własnego życia. Nic nie stoi też na przeszkodzie, byśmy sami pobawili się w łupieżców i zaatakowali przelatujące obok pojazdy bądź odpowiedzieli na sygnał S.O.S. większego frachtowca. Niestety, tego typu pojedynki nie są zbyt ciekawe i sprowadzają się po prostu do celowania we wrogów i walenia w nich najpotężniejszą bronią pokładową. Jedynym bardziej finezyjnym momentem bywa konieczność otworzenia panelu ekwipunku i szybkiego doładowania tarcz pokładowych, gdy idzie nam źle. Zaawansowane manewry, jak np. beczki, w żaden sposób nie pomagają unikać ataków, a próby ucieczki z pola walki rzadko kiedy się udają. Wynik starcia determinuje tylko i wyłącznie to, jak bardzo uzbroiliśmy nasz statek – zależnie od tego, jak szybko wrogie jednostki zostają zniszczone pod naszym ostrzałem i jak wiele mogą przyjąć nasze tarcze, jesteśmy w stanie jednorazowo pokonać od dwóch do kilkunastu myśliwców.
Na stacjach kosmicznych możemy nie tylko handlować surowcami, ale też przetestować naszą rozwijającą się znajomość obcych języków.
Miałkość walki jest o tyle denerwująca, że No Man’s Sky sprawia wrażenie, jakby znacznie ciekawsze starcia toczyły się obok nas – czasem na naszych oczach warpują się floty olbrzymich latających machin wojennych, bywa że te same potężne statki są atakowane przez zorganizowane grupy kilkunastu myśliwców. My niby możemy wybrać strony i na przykład sami zaatakować mobilne fortece bądź wspomóc je w walce, ale sprowadza się to do tego samego, co regularne walki z piratami – ostrzeliwania zaznaczonych celów bez jakiejkolwiek głębszej strategii. Chciałoby się dołączyć do którejś z flot, służyć za eskortę przez kosmos albo w większej formacji atakować niespodziewające się niczego cele – zamiast tego możemy jedynie patrzeć, jak sztuczna inteligencja robi te wszystkie ciekawe rzeczy bez nas.