Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 26 lipca 2016, 12:00

autor: Maciej Żulpo

Recenzja gry Bohemian Killing – pomysł świetny, z wykonaniem już gorzej - Strona 3

Rozpatrzyliśmy sprawę Alfreda Ethona, czyli bohatera sądowego dramatu autorstwa polskiego dewelopera. Czy Phoenix Wright ma się czego obawiać?

Co jakiś czas nasze zeznania prześwietla sędzia.

Bohemian Killing to przede wszystkim symulator chodzenia, do czego usilnie przekonuje nie tylko gracza, ale i samego siebie. Jak to możliwe, że Gone Home, w którym poza odkrywaniem historii nie dzieje się nic, wywarło na mnie znacznie większe wrażenie, a jego atmosfera zapadła w pamięć? Odpowiedź jest prosta – produkcji studia The Moonwalls brakuje duszy, jakiegoś pomysłu na siebie, głębi czy choćby uzasadnienia zaprojektowania gry w taki właśnie sposób. Nawet chodzenie (które uczciwiej chyba jednak nazwać pływaniem), czyli kluczowy element mechaniki, niejednokrotnie grzęźnie w gęstwinie baboli – czasem sprawiających, że bohater bez wyraźnej przyczyny blokuje się w miejscu, innym razem całkowicie uniemożliwiających ruch do przodu lub do tyłu. Nie pisałbym o takich małych wpadkach, gdyby nie fakt, że ponowne uruchomienie gry nie likwiduje błędu i konieczne jest rozpoczęcie rozgrywki od nowa.

Ekrany ładowania (których samo istnienie w lokacji o tak niewielkiej powierzchni jest grzechem śmiertelnym) psują tempo rozgrywki. Wciśnięcie pauzy w trakcie cutscenki wspaniałomyślnie przewija ją do początku – żebyśmy na wszelki wypadek mogli odświeżyć sobie przydługą mowę prokuratora. Z kolei opcja pominięcia linii dialogowej w trakcie rzeczonej cutscenki powoduje przeskoczenie całej sceny. Prawda jest więc taka, że albo słuchamy całości, albo nie słuchamy niczego.

Wyrok nie musi zaraz oznaczać śmierci.

Na koniec zszedłem schodami

Na deser pozostaje otoczka audiowizualna. Malowniczy (w zamyśle) kąt, do którego wrzucono bohatera, choć ma swoje momenty, na ogół świeci pustkami. Od czasu do czasu w miejscu akcji (wielkości jednej czwartej hubu z Deus Ex: Bunt Ludzkości) napotykamy tylko brzydkie modele kluczowych dla fabuły postaci. Pomijam robotę designerską, o której istnieniu trudno nawet mówić – steampunkowa w założeniach lokacja nie ma w sobie nic ze steampunku, może poza nienaturalnie połyskującymi elementami otoczenia. Ratuje ją na szczęście wygląd poszczególnych lokacji, na których czasem można zawiesić oko, ignorując pomniejsze, choć wszechobecne, niedociągnięcia graficzne.

Szczęśliwie nieco lepiej sytuacja prezentuje się od strony udźwiękowienia. Stworzona przez Marcina Maślankę ścieżka dźwiękowa – choć ascetyczna – jest przyjemna dla ucha i jednoznacznie przypomina, że znajdujemy się w kraju bagietek i sera pleśniowego. Radę daje też podkładający pod Ethona głos Stéphane Cornicard, ale nie mogę z czystym sumieniem stwierdzić, by w swojej roli błyszczał. Po prostu wykonał swoją robotę.

Alfred Ethon za całe zamieszane może (ale nie musi) winić tylko siebie.

Dożywocie

Nie wiem, czy zadziałał deficyt funduszów, przerost ambicji, za duża pewność siebie czy wszystkie z powyższych. Jedno jest pewne – Bohemian Killing dobrze sprawdziłoby się jako darmowa gra przeglądarkowa (i może nawet na lepsze by to tytułowi wyszło), ale w obecnym stanie nie potrafię zarekomendować jego zakupu. Produkcja Marcina Makaja to – wbrew reklamującym ją sloganom – w gruncie rzeczy gra na jedno niezbyt angażujące posiedzenie. Nawet pisząc recenzję, odnosiłem wrażenie, jakbym przez kilka godzin obcował z demem, wycinkiem jakiejś większej całości, częścią czegoś poważnego. W Bohemian Killing niedociągnięcie goni niedociągnięcie, a ofiarą tego pościgu pada niewinny, dobrze zapowiadający się pomysł. Jeśli pierwsze podejście do historii uznacie za samouczek, a przy drugim odblokujecie któreś z ośmiu zakończeń, prawdopodobnie stwierdzicie, że nic tu po was. Szkoda, że taki właśnie wyrok przyszło mi w tej sprawie wydać.

Maciej Żulpo | GRYOnline.pl