Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Ashes of the Singularity Recenzja gry

Recenzja gry 15 kwietnia 2016, 06:21

autor: Adam Stefański

Recenzja gry Ashes of the Singularity - ogromne bitwy w cieniu mankamentów

Zgodnie z zapowiedzią Ashes of the Singularity przynosi wirtualne batalie na ogromną skalę. Czy to jednak wystarczy, żeby nowego RTS-a nazwać wyjątkowym?

Recenzja powstała na bazie wersji PC.

PLUSY:
  1. wielkie, widowiskowe bitwy;
  2. bardzo dobry multiplayer;
  3. strategia ma ogromne znaczenie;
  4. projekty map od strony strategicznej;
  5. dźwięk, grafika i optymalizacja.
MINUSY:
  1. beznadziejna kampania;
  2. niedopracowana SI i tryby single player;
  3. gra nierówna od strony taktycznej;
  4. mało zróżnicowane wizualnie jednostki, budynki, a nawet same frakcje;
  5. nudny i powtarzalny wygląd map;
  6. nieciekawy interfejs.

Ashes of the Singularity to RTS z krwi i kości, skierowany do osób, które wymagają od gry czegoś więcej niż tylko widowiskowych bitew, choć i tych tutaj nie brakuje. Wręcz przeciwnie... są i robią naprawdę duże wrażenie. Niestety, wiele elementów dzieła studia Stardock zostało przyćmionych przez fakt, że twórcy skupili się przede wszystkim na strategicznej, a nie na taktycznej stronie produktu. Takie podejście do sprawy musiało mieć pewne konsekwencje, nie tylko te pozytywne, ale również, a może nawet przede wszystkim – negatywne.

Gra przenosi nas w dość daleką przyszłość, konkretnie do końcówki XXII wieku. Ludzie porzucili już swoje ciała i ulokowali świadomość oraz inteligencję w komputerach. Odkryto także substancję, nazwaną turinium, pozwalającą na zwiększanie możliwości owej elektronicznej inteligencji. Typowa ludzka chciwość spowodowała, że zaczęto przekształcać planetę za planetą we wspomnianą substancję. Ten niezakłócony rozwój frakcji Post-Human Coalition nie mógł trwać jednak w nieskończoność. I tu pojawia się druga frakcja – Substrate, będąca sztuczną inteligencją starającą się powstrzymać humanoidy przed niepohamowaną ekspansją.

Dwa dreadnoughty to duża przewaga.

Pokazanie naszego gatunku jako zachłannego na surowce oraz mogącego doprowadzić świat do zagłady to coraz popularniejszy temat, zarówno w dzisiejszych grach, jak i w filmach. Obecnie bardziej oryginalnym rozwiązaniem byłoby przedstawienie ludzi w pozytywnym świetle niż niż odwołanie się po raz kolejny do trendów w popkulturze. Trzeba jednak przyznać, że historyjkę cechuje pewna doza oryginalności, choć summa summarum nie okazuje się ona specjalnie porywająca. Zaprezentowanie jej za pomocą kampanii, która bardziej przypomina rozbudowany tutorial niż pełnoprawny zestaw misji, też nie pomaga sprawie. Oczywiście nie jest to gra stawiająca na opowieść jako taką, aczkolwiek RTS-y ze świetną fabułą i ciekawą kampanią nie są przecież aż taką rzadkością.

Gdy przesadzimy z rekrutacją...

RTS z problemami

Zarówno w trybie skirmish, jak i w tradycyjnej kampanii pojawiają się pewne problemy ze sztuczną inteligencją. W pojedynczych potyczkach z komputerem wydaje się ona bardzo nierówna, co okazuje się jednym z głównych mankamentów gry. SI albo pozwala robić ze sobą, co tylko się chce, albo nie daje absolutnie żadnej szansy na wygraną. Ma to pewien związek z wybranym poziomem trudności, jednak mówimy tu o różnicy pomiędzy wariantem łatwym i normalnym. Ponad nimi jest jeszcze kilka innych poziomów, więc trudno uwierzyć, że to świadoma decyzja twórców. Jeśli już zdecydujemy się zaakceptować wybryki SI, to trzeba wziąć pod uwagę, że albo będziemy wygrywać potyczki bez wysiłku, albo zostaniemy skazani na porażkę niezależnie od pracy, do jakiej zmusimy nasze szare komórki. Kampania natomiast z początku prowadzi nas za rączkę i rozleniwia po to tylko, żeby w czwartej misji rzucić na głęboką wodę. W internecie można się wręcz spotkać z opiniami, iż wspomniany epizod jest niemożliwy do ukończenia. Byłoby to wybaczalne, gdyby rzeczywiście czuło się, że wydarzenia są zależne od naszych umiejętności. Jednak w tym przypadku pierwsze, co się podejrzewa, to po prostu istnienie jakiegoś buga, szczególnie widząc zagrywki komputera, np. gdy gra daje nam kilka sekund na budowę dział przeciwlotniczych, których powstanie pochłania więcej czasu. Niedociągnięcia te (a może tak dziwacznie zaprojektowany poziom trudności?) praktycznie uniemożliwiają czerpanie jakiejkolwiek przyjemności z rozgrywki single player.

Kontrolowanie generatorów kluczem do zwycięstwa.

Jedynym trybem, w którym gra wreszcie rozwija skrzydła, okazuje się multiplayer. To tutaj Ashes of the Singularity pozwala na największą pomysłowość i wykorzystanie błędów przeciwnika. Strategia prowadząca do wygranej musi brać pod uwagę nie tylko takie aspekty jak taktyka pola bitwy, ale też uwzględniać dobór jednostek, ich współpracę między sobą, zarządzanie surowcami, odpowiedni dobór uderzeń w kluczowe miejsca na mapie i wiele innych. Bitwy toczone są nierzadko za pomocą tysięcy jednostek, a konkretne starcia niekoniecznie musi wygrać większa armia, tylko ta, która w danej chwili nadaje się lepiej do danego zadania. Trzeba jednak pamiętać, że nie walczymy jedynie wojskiem, ale również ekonomią. Ponadto warto planować o trzy kroki naprzód. To nie gra, w której zwycięstwo przychodzi samo w wyniku „cieszenia się chwilą”. Bywa, że rozstrzygnięcie jest już przesądzone w efekcie kilku błędnych lub właściwych decyzji zaraz na początku rozgrywki albo dlatego, że przeciwnik zrobił coś, czego się nie spodziewaliśmy. Biorąc to wszystko pod uwagę, możemy być pewni, że nie wygramy danej potyczki przez przypadek, a każde kolejne zwycięstwo będzie od nas wymagać pewnej dozy kreatywności. Co prawda gracze mniej zaznajomieni z gatunkiem RTS, widząc tak rozbudowaną część strategiczną, mogą się po prostu zniechęcić. Tym bardziej że do treningu w single playerze nie mobilizują kłopoty ze sztuczną inteligencją.

Lepiej niż w Sylwestra.

Nie sposób także nie zauważyć, że gra jest bardzo nierówna pod kątem taktycznym. Tworząc jednostki, mamy następnie możliwość przekształcenia ich w armie, które można dobrać do poszczególnych celów. Gdy potyczka się rozpoczyna, system sprawuje się bez zarzutu. Problem pojawia się, gdy rozgrywka nabierze już tempa i kierujemy dużą liczbą oddziałów. Wtedy kompletnie traci to sens, ponieważ musimy jak najszybciej wydawać rozkazy oraz zlecać budowę nowych budynków i jednostek – w efekcie czego nie mamy czasu na nic więcej. I tak gra, którą twórcy promują, kładąc nacisk na jej stronę taktyczną, staje się grą, w której musimy jak najszybciej swoje „wyklikać” i w której bez zastanowienia rzucamy do walki całe bataliony.

Nie każda bitwa wygląda epicko.

Dużo, ale tego samego

Mimo że bitwy toczone są na wielką skalę, to większość tego, co oglądamy, jest jednak bardzo powtarzalna. Małe zróżnicowanie jednostek nieco zaskakuje przy tak dużej ich liczbie w niemal każdej rozgrywce. Sprawia to, że – choć cała mapa goreje w ogniu bitwy – wszędzie widać praktycznie to samo. W dodatku same oddziały w obrębie jednej grupy, np. dreadnoughts (najsilniejsze w grze), są do siebie bardzo podobne. Nie można co prawda narzekać na ich projekt graficzny, wręcz przeciwnie, ale różnice między np. dwoma zupełnie odmiennymi dreadnoughtami są co najwyżej kosmetyczne. Z kolei umieszczenie na polu bitwy dużej liczby naziemnych frigate’ów i cruiserów skutkuje powstaniem czegoś w rodzaju mrowiska, gdzie bez lupy, czyli solidnego zbliżenia mapy, nie sposób niczego zobaczyć.

Poskakać przez skakankę też można.

Trzeba wprawdzie oddać deweloperom sprawiedliwość, że większe zróżnicowanie jednostek przełożyłoby się na jeszcze mniejszą czytelność bitew, choć to akurat mogliby rozwiązać, tworząc naprawdę oryginalne projekty wojsk. Poza tym, patrząc na interfejs użytkownika, ma się wrażenie, że jednak aż takiego nacisku na ową czytelność nie położono. Jest on niezbyt przyjazny dla gracza, zwłaszcza na początku, a wizualnie też nie ma się czym zachwycać. Ot, kilka niebieskich kwadratów z mało przejrzystym ujęciem najważniejszych informacji w grze. Jeszcze gorzej ma się sprawa z budynkami. W obrębie jednej frakcji wyglądają one bardzo podobnie i zajmie nam trochę czasu, nim będziemy w stanie je intuicyjnie rozpoznawać. Projekty budynków wypadają zdecydowanie gorzej niż armie, które mają wytwarzać. Tamte przynajmniej prezentują się estetycznie, choć głównie dotyczy to tych silniejszych i większych oddziałów.

Przerywniki filmowe akcentują widowiskowość.

Sprawy nie ratuje też fakt, że mamy w grze jedynie dwie strony konfliktu. Oczywiście w tym przypadku jednostki i budynki różnią się znacznie bardziej niż w obrębie jednej frakcji, jednak wygląda na to, że wciąż za mało. Obie walczące ze sobą siły fabularnie są dość zbliżone, a co za tym idzie – korzystają z podobnej technologii. Momentami wydaje się, że jedyne, co mają innego, to kolor farby na statkach. Jednak nawet to nie zostało na tyle wystarczająco zaakcentowane, by nie prowadzić do sytuacji, kiedy po wymieszaniu się oddziałów naszych i przeciwnika w trakcie walki nie jesteśmy w stanie, patrząc na nie, stwierdzić, czy daną bitwę wygrywamy i ile nam pozostało armii. Możliwości bojowe również są podobne. PHC ma nieco silniejsze podstawowe maszyny, Substrate natomiast te wyspecjalizowane. W praktyce obie frakcje wypadają jednak niemal identycznie i nie ma sensu tworzenie strategii specjalnie pod którąś z nich.

Taki spokój to rzadkość w tej grze.

Absolutną katastrofą okazuje się wizualna strona aren. Mamy mapy białe, zielone i brązowe. Oczywiście chodzi o śnieg, trawę i pustynię, ale brakuje jakichś „upiększaczy” i ciągła monotonia, którą od czasu do czasu narusza jakaś (oczywiście powtarzalna) góra, raczej nie budzi zachwytu. Trzeba jednak wspomnieć, że chociaż wizualnie jest źle, to pod kątem strategicznym nie ma się do czego przyczepić. Rozdysponowanie surowców (metalu i substancji radioaktywnych) na mapie wpływa bezpośrednio na rodzaj rozgrywki, a tu twórcy naprawdę się wysilili i stworzyli projekty ciekawych lokacji, z których każda wymaga zupełnie innego podejścia, by osiągnąć zwycięstwo.

Tereny nie ekscytują.

Dla zmysłów

Graficznie Ashes of the Singularity (z wyłączeniem wspomnianych map) wypada bardzo dobrze. Na posiadaczy najnowszych kart i systemu Windows 10 czekają atrakcje, jakie oferuje DirectX 12. Gra notuje wtedy znaczący skok liczby wyświetlanych klatek, co przy bardzo wysokich ustawieniach grafiki i ogromnym rozmachu bitew robi piorunujące wrażenie. Jednak właściciele starszych komputerów też nie powinni być zawiedzeni. Tytuł i przy niższych ustawieniach graficznych wygląda świetnie, a jego optymalizacja pozwala na normalną rozgrywkę nawet na paroletnim już sprzęcie. Produkcja ta oferuje także benchmark, który sprawdza, jak komputer radzi sobie podczas wielkich bitew.

Wojna toczy się o turinium.

Muzyka została doskonale dobrana, wręcz od pierwszych minut budując klimat gry. Podczas potyczek jest nienachalna i nie odwraca uwagi od rozgrywki. Dźwięki, zwłaszcza spontaniczne odgłosy jednostek, również przyczyniają się do tworzenia odpowiedniej atmosfery. Jednak najwięcej przeżyć dostarczają starcia na ogromną skalę.

Podsumowanie

Ashes of the Singularity to zdecydowanie gra stworzona z myślą o weteranach gatunku. Przemówi zwłaszcza do tych, którzy poza rozrywką szukają także wyzwania i docenią tytuł, w którym mogliby stać się po prostu „dobrzy” jako jedni z niewielu. Jest wątpliwe, żeby odniosła równie duży sukces co Supreme Commander, z którym nie sposób jej nie porównywać. Obie pozycje są skierowane do tego samego typu graczy, więc ten, komu SC się spodobał, będzie się także wyśmienicie bawić przy Ashes of the Singularity. Trzeba jednak podkreślić, że pozytywne odczucia mocno psują problemy z trybami single player i najwięcej radości sprawia rozgrywka wieloosobowa. Wziąwszy pod uwagę sam multiplayer, gra okazuje się bardzo dobra w tych aspektach, które są najważniejsze w RTS-ach. Nie zmienia to jednak faktu, że ma się poczucie obcowania z produktem, który można określić jako niedokończony.

Recenzja gry Ashes of the Singularity - ogromne bitwy w cieniu mankamentów
Recenzja gry Ashes of the Singularity - ogromne bitwy w cieniu mankamentów

Recenzja gry

Zgodnie z zapowiedzią Ashes of the Singularity przynosi wirtualne batalie na ogromną skalę. Czy to jednak wystarczy, żeby nowego RTS-a nazwać wyjątkowym?

Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne
Laysara: Summit Kingdom - recenzja gry we wczesnym dostępie. Widzisz tamtą górę? Możesz na niej zbudować miasto idealne

Recenzja gry

Laysara: Summit Kingdom jest doskonałą pozycją dla graczy, którzy uwielbiają logistyczne przeszkody stające na drodze do budowy miasta idealnego. Polskie studio Quite OK Games zdecydowanie wie, co robi, oby tylko Early Access okazał się dla niego łaskawy.

Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Bardziej swojskiej strategii jeszcze długo nie będzie
Manor Lords - recenzja gry we wczesnym dostępie. Bardziej swojskiej strategii jeszcze długo nie będzie

Recenzja gry

Polski średniowieczny city builder Manor Lords ma potencjał, by okazać się jedną z najciekawszych gier tego roku. Jak jednak wygląda na początku swojej przygody z Early Accessem? I czy spełnia pokładane w nim nadzieje? Sprawdziłem.