Recenzja gry Total War Battles: Kingdom – płać lub płacz - Strona 3
Total War to pełne rozmachu bitwy, gęsty klimat i wielkie emocje. Jak to się stało, że najnowsza odsłona serii, czyli War Battles: Kingdom, nie posiada choćby jednej z tych cech?
Płać lub płacz
Po początkowym wolnym starcie Total War Battles: Kingdom rozkręca się po paru godzinach zabawy. Kiedy dostałem szansę walczenia z innymi graczami w trybie rankingowym, pomyślałem, że koniec końców może ta gra nie jest taka zła. Szybko się jednak przekonałem, że bitwy niewiele zmieniają. A szkoda, bo fakt, że potykamy się na żywo z innymi ludźmi nie jest wcale taką oczywistością w tego typu produkcjach – w popularnym Clash of Clans tylko plądrujemy cudze wioski. Niestety, w bitwach z całą mocą objawia się największa słabość tego tytułu i zarazem największa zmora całej branży gier – pazerne mikropłatności.
Mecze rankingowe, podczas których mierzymy się z innymi graczami, kuleją także z innych powodów – brak interakcji między uczestnikami (np. za pomocą czatu) powoduje, że... wcale nie czuć, iż mamy do czynienia z żywym przeciwnikiem. Owszem, jest trudniej, ale czy fajniej? Niestety, nie. Boli też nie zawsze skuteczny dobór rywali – wcale nie tak rzadko zdarzało się, iż z góry wiedziałem, że starcie jest przegrane – wróg był po prostu silniejszy.
Pod względem meczów i systemu rankingowego Kingdom przypomina w największym uproszczeniu popularnego Hearthstone’a. Oto mamy swoje wojsko, składające się z dziewięciu oddziałów (talia) i walczymy z losowo dobranymi przeciwnikami ze zbliżonego do naszego poziomu rankingowego – po zwycięstwach awansujemy, a po porażkach nasze notowania lecą w dół. Wyobraźcie sobie w takim razie, co by było, gdyby we wspomnianej karciance tuż przed meczem gracze mogli dokupić kilka „drobnych” bonusów – jeszcze jedną kartę, dodatkowy kryształ many czy więcej punktów życia bohatera. A to wszystko oczywiście tylko za walutę premium, dostępną wcale nie tak tanio w sklepiku. Tak właśnie wyglądają bitwy między graczami w Total War Battles: Kingdom. Dodajmy do tego fakt, że awansowanie żołnierzy czy wykuwanie ich broni i pancerzy jest boleśnie powolne, a otrzymamy przykry przykład gry, w której lepszy jest ten, kto więcej zapłacił.
Gdzie jest Wal... Shogun?
W 2012 roku zadebiutowała pierwsza odsłona serii Total War Battles z podtytułem Shogun. Tak jak aktualna przeznaczona była głównie na urządzenia mobilne, ale dostępna również z poziomu Steama. Piszę „była”, bo wydawca usunął ją zarówno ze sklepów z aplikacjami, jak i z platformy firmy Valve (choć obecna jest w sklepach z grami). Trudno oceniać taką decyzję pozytywnie – chociaż gra nie zachwycała i była dość uproszczona, to znaleźli się tacy, którzy za nią zapłacili, więc teraz mają pełne prawo czuć się oszukani. Takie głosy pojawiły się m.in. na istniejącym jeszcze forum gry na Steamie.
Opis kłopotliwych elementów dzieła studia Creative Assembly można wydłużyć – drażnią np. wymuszane na nas bitwy o łatwym stopniu trudności. Jeśli najedzie nas banda łupieżców, to za pokonanie jej w takiej sytuacji nie dostajemy nic – doświadczenie oddziały zbierają dopiero od tzw. normalnego poziomu trudności. Dodatkowo po starciu musimy poczekać na uzdrowienie oddziałów. W efekcie czujemy się po prostu ukarani takim wydarzeniem. Irytują też niektóre zadania codzienne – a powinny być przecież zachętą do gry. Zdarza się bowiem, że nie da się ich zrealizować przez kilka dni pod rząd, a to dlatego, że wszystko w Kingdom trwa strasznie długo. Co gorsza, niektóre misje „zachęcają” do wydawania pieniędzy – gdy z ledwo radzimy sobie z bitwami na poziomie trudnym, zadanie zaliczenia starcia o brutalnej trudności zakrawa na kpinę.
Jako przeciętną ocenić trzeba też pecetową wersję gry. Autorzy projektowali wprawdzie Kingdom z myślą o urządzeniach mobilnych, nie usprawiedliwia to jednak pewnych niedociągnięć. Brakuje np. dobrego wyjaśnienia mechanik w grze, jak podejrzewam właśnie z tego powodu, że dłuższe opisy źle wyglądałby na małych ekranach. Jednak inne tytuły radzą sobie z tym znacznie lepiej. Zdarzyły mi się też problemy z połączeniem czy odpaleniem bitwy, co po rocznych testach nie świadczy za dobrze o twórcach.
Totalne rozczarowanie
Uruchamiając pierwszy raz po oficjalnej premierze Total War Battles: Kingdom miałem ambiwalentne odczucia. Z jednej strony wiedziałem, czego się spodziewać – w końcu testy gry trwały rok. Z drugiej naiwnie liczyłem, że twórcy posłuchali krytycznych głosów i wprowadzili tych kilka zmian, które znacznie zwiększyłyby przyjemność z zabawy. Wcale nie jestem pewien, czy faktycznie straciliby na tym finansowo – najpopularniejsze pozycje free-to-play mają zazwyczaj przyjazne mikropłatności. Do zmian jednak nie doszło i mamy to, co mamy. Produkcję z ładną oprawą i kilkoma niezłymi pomysłami, które nie są jednak w stanie zrównoważyć przerażająco wolnego progresu i wszechobecnego „płać-by-wygrywać”.
Total War Battles: Kingdom pozbawione nachalnych mikropłatności stałoby się znacznie lepszą grą – niełatwą, może ciut za wolną i zbyt powtarzalną, ale ocena byłaby wyższa co najmniej o dwa punkty. Problem w tym, że tak nie jest. Opcja kupienia za złoto tego, co trzeba normalnie osiągnąć ciężką pracą, psuje pozytywny odbiór tytułu. Do tego dochodzą inne problemy trawiące Kingdom. Powiedzmy to sobie na koniec szczerze: są lepsze strategie społecznościowe, a jeśli chodzi o „darmowe” Total War, czekamy teraz na Arenę. Oby ta odsłona nie zawiodła.
Adam Zechenter | GRYOnline.pl