Recenzja gry Shardlight - przygnębiająco, klasycznie, stylowo, bez zmian - Strona 2
Recenzowanie Shardlighta to ciężki kawałek chleba, bo choć można podziwiać, że przy użyciu skromnych środków deweloperzy potrafią tworzyć tak grywalne i wciągające historie, to jednak można się zastanawiać, czy nie stać ich na więcej.
Tiberius zresztą wyróżnia się nie tylko wyglądem, ale i głosem. Wadjet Eye Games nie słynęło do tej pory z fenomenalnego voice actingu, a i Shardlight jest pod tym względem dość nierówny. O ile dialogi zostały nieźle napisane (choć nie liczcie na żadne fajerwerki), tak już nie zawsze radzą sobie aktorzy. Dla przykładu rewolucjonistka Danton lub kupiec Gordon nigdy nie brzmią tak, jakby byli choć trochę zainteresowani wydarzeniami na ekranie. Reszta postaci wypada przyzwoicie, choć nie wznosi się ponad poprawny poziom. Z jednym, wspomnianym wcześniej wyjątkiem. Grany przez Abe’a Goldfarba Tiberius wykonuje świetną robotę, a jego persona budzi niepokój nie tylko swoim wyglądem, ale i właśnie głosem. Przytłumiony przez maskę, nader teatralny, sprawia, że Tiberius jest antagonistą tak przerysowanym, jak tylko się da, ale w Shardlighcie wcale to nie przeszkadza.
Przede wszystkim dlatego, że cały świat gry wykreowano na podobną modłę: jest on przygnębiający i realistyczny, jednak z pewnymi elementami, które wyraźnie z tą mroczną wizją kontrastują (jak choćby tytułowe, świecące na jasnozielono odłamki szkła). I może właśnie dzięki temu dzieło Wadjet Eye Games nie gubi się w zalewie innych postapokaliptycznych produkcji. Nie uświadczycie tu zombie, mutantów czy brutalnych grup bandytów. Największym problemem w świecie Shardlighta jest tyrania klasy rządzącej oraz szalejąca wokół epidemia choroby, zwanej zielonymi płucami (Green Lungs) i zbierającej krwawe żniwo wśród zwykłych obywateli. To mroczna i bardzo dołująca rzeczywistość, w której co prawda nadal są osoby chcące walczyć o lepsze jutro, jednak większość po prostu próbuje przetrwać kolejny dzień. Ba, jest nawet sekta, czcząca Ponurego Żniwiarza i modląca się o jak najszybsze odejście w zaświaty.
Do tego przygnębiającego świata trafiamy, wcielając się w Amy Wellard, młodą, osieroconą dziewczynę, mającą dryg do mechaniki. Poznajemy ją w trakcie wykonywania rządowego zadania, które ma umożliwić bohaterce zdobycie tak potrzebnej jej szczepionki. Podczas zlecenia spotykamy jednak śmiertelnie rannego mężczyznę, który prosi nas o przekazanie listu do przywódcy rebeliantów. Od tamtego momentu Amy zostaje wplątana w polityczną intrygę, której celem jest pozbycie się tyranii arystokracji i wynalezienie lekarstwa na zarazę. Całość jest, oczywiście, niemal kompletnie liniowa – dwie możliwości wyboru pojawiają się podczas ostatnich dziesięciu minut gry i wpływają wyłącznie na to, jaka będzie ostatnia scena przed napisami końcowymi. Trudno na to narzekać, choć mnie odrzucił nieco fakt, że czasem, by rozwinąć fabułę, musimy np. powiedzieć komuś coś, co ja osobiście wolałbym zachować w tajemnicy.