Recenzja gry World of Tanks na PlayStation 4 – konsolowym ładuj!
World of Tanks to fenomen świata gier komputerowych, który właśnie zawitał na konsolę PlayStation 4. A więc – pady w dłoń, cel i pal!
- to ciągle te same, świetne i wciągające „Czołgi”;
- nowe odsłony lubianych map – nocne i deszczowe;
- świetna oprawa graficzna;
- dziwo, dość „ogarnięci” gracze;
- brak botów czy użytkowników nieaktywnych;
- do grania nie trzeba opłacać abonamentu PlayStation Plus.
- jak to w „Czołgach” – masa (czasem bolesnego) grindu;
- jak to w „Czołgach” – dość wysokie mikropłatności;
- drobne niedoróbki.
Często jest tak, że największe sukcesy pojawiają się zupełnie niespodziewanie, a nawet wbrew przewidywaniom specjalistów. Na wszystkich listach najbardziej spektakularnych pomyłek jest stwierdzenie Kena Olsena, że „nie ma żadnego powodu, aby ktokolwiek posiadał w domu komputer”. Nie inaczej jest z grami komputerowymi – bywa, że tytuł kompletnie skreślony i krytykowany przez wszystkich całymi latami jest ogrywany przez fanów. A kiedy indziej zapominamy o głośnej grze raptem kilka tygodni po jej premierze.
Podobnie było z World of Tanks – w zasadzie nikt nie przewidział, że Wargaming, czyli nieduża białoruska firma, w ciągu paru lat wyrośnie na giganta, który nie tylko sfinansuje e-sportowe rozgrywki w swoją flagową produkcję, ale również stworzy nowe gry, podbije kolejne platformy, a także... kupi i odświeży klasyczne marki (mowa oczywiście o nadchodzącym Master of Orion). Pod koniec stycznia pancerne imperium Białorusinów obrało nowy kierunek inwazji – World of Tanks zaatakowało konsolę PlayStation 4. Czy warto odpalić te nowe stare „Czołgi”?
(Nie takie) pierwsze koty za płoty
World of Tanks na PlayStation 4 to oczywiście nie pierwsza przygoda tej gry z konsolami. Jeszcze w 2014 roku popularne „Czołgi” trafiły na Xboksa 360, by rok później pojawić się na Xboksie One. Edycja przeznaczona na ten ostatni sprzęt jest w zasadzie tożsama z odsłoną, która właśnie zadebiutowała na maszynce firmy Sony (pomijając liczbę pojazdów, ale to się szybko wyrówna). W recenzji tej odnosimy się jednak tylko do wersji na PlayStation 4 i tylko ją oceniamy.
Jaki jest czołg, każdy widzi
Zacznijmy od podstaw – World of Tanks na PlayStation 4 to produkcja trochę nowa, a trochę stara. Przede wszystkim, to ta sama gra, którą pokochały miliony wirtualnych czołgistów – i to jest właśnie największa zaleta najświeższego wydania. Mamy bowiem do czynienia z tytułem, w którym kierujemy przeróżnymi pojazdami pancernymi w starciach w innymi graczami (15 vs 15). Najnowsza odsłona to zarazem trochę inna pozycja od tej znanej z ekranów komputerowych. Przede wszystkim zabawa dla każdego gracza zaczyna się od początku – trzeba zakasać rękawy i (w przypadku niektórych – jeszcze raz) odkryć te same pojazdy, mozolnie „wystukać” kolejny raz tygrysa, T32 czy IS-a. Podobnie jak w wersji komputerowej grind ten jest powolny, a i niekiedy bolesny (kto nie rozegrał masy bitew w nielubianym M3 Lee, ten nigdy się nie dowie, jak wielka to katorga...). Wynika to też ze specyfiki niesławnego systemu matchmakingu, który w tych samych meczach zestawia czasem pojazdy o drastycznie różnych możliwościach (być jedynym czołgiem z trzeciego poziomu w starciu, w którym dominują „piątki” – nie życzę tego nawet najgorszemu wrogowi). Niemniej ten sam grind powoduje, że po prostu chce się grać dalej, odkrywać coraz mocniejsze maszyny i doskonalić swoje umiejętności – nigdy na poważnie nie zaszkodził popularności pecetowego World of Tanks i tak samo będzie na PS4.
W tej chwili w grze znajduje się 130 czołgów, ale w ciągu paru miesięcy Wargaming planuje zwiększyć ich liczbę do 350. Tyle pojazdów dostępnych jest obecnie w wersji na oba Xboksy, nie powinno więc dziwić szybkie tempo „rozwoju” – maszyny są już gotowe, a ich stopniowe wprowadzanie ma po prostu pozwolić nowym graczom na łatwiejsze oswojenie się z taką masą czołgów.
Tym, co zawsze jako pierwsze rzuca się w oczy, jest oprawa graficzna, a ta na PlayStation 4 wygląda... świetnie! Nie jest może kalibru olśniewającego The Order: 1886, ma też kilka słabszych elementów (np. niektóre krzaczki czy kamienie), ale na World of Tanks na telewizorze patrzy się z prawdziwą przyjemnością. Bardzo dobrze wykonane zostały efekty świetlne, a dodatkowo Wargaming postanowił wprowadzić w konsolowych „Czołgach” warunki pogodowe – krople deszczu spływające po ekranie, grzmoty na horyzoncie czy uginająca się pod naporem porywistego wiatru roślinność powodują, że w stare mapy wdarło się jakby nowe życie, a walka na nich – choć technicznie rzecz biorąc, nie różni się wcale – przynosi nowe doznania, nawet takiemu czołgowemu weteranowi jak ja. Czy więc World of Tanks na PS4 – zapyta pewnie z niepokojem wielu graczy – jest piękniejsze od wersji pecetowej? Choć pozostaje to kwestią dyskusyjną, znalazłbym co najmniej kilka niezłych argumentów na potwierdzenie tej tezy – wątpiącym polecam przyjrzeć się choćby screenom, choć i te nie oddają w całości piękna gry.