Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 1 grudnia 2015, 01:01

autor: Luc

Recenzja gry Just Cause 3 - efektowna demolka w cieniu licznych baboli - Strona 2

Po niezłym Mad Maksie studio Avalanche wróciło do serii, która wyniosła je niemal na sam szczyt. Po pięciu latach przerwy ponownie wcielamy się w Rico Rodrigueza, aby w efektownym stylu obalić kolejną dyktaturę. Z jakim skutkiem?

Powietrzne ewolucje to jedna z większych zalet gry. - 2015-12-02
Powietrzne ewolucje to jedna z większych zalet gry.

Nareszcie jesteśmy wolni

Recenzja gry Just Cause 3 - efektowna demolka w cieniu licznych baboli - ilustracja #2

Ogromny świat oznacza oczywiście ogromne ilości znajdziek. Podczas zabawy możemy odszukiwać między innymi kasety Di Ravello, z nagrywanego na których pamiętnika dowiadujemy się, jak dyktator doszedł do władzy, a na mapie znajdziemy także choćby specjalne ołtarzyki, przy których upamiętniamy poległych rebeliantów.

Załóżmy jednak, że udało nam się przebrnąć przez kolejny dialog, wytrzymać do końca następnego filmowego przerywnika i wreszcie przeszliśmy do „mięsa”, czyli tego, co tygrysy w Just Cause lubią najbardziej – czystej akcji. Główna koncepcja rozgrywki nie uległa poważniejszym zmianom – dokładnie tak jak wcześniej wysadzamy po prostu wszystko wokół, delektując się chaosem i wszechobecnymi eksplozjami. Pod tym względem studio Avalanche spisało się absolutnie koncertowo. Świat gry podzielono na trzy główne wyspy i przynajmniej kilka osobnych regionów – wyzwalamy je, odbijając miasta, bazy oraz posterunki. Każda z placówek wymaga najpierw rozpętania odpowiednio dużej awantury i zniszczenia określonej liczby obiektów, ale pomimo pozornego podobieństwa niektórych miejsc nigdy nie mamy odczucia robienia tego samego. Biorąc pod uwagę, jak wiele miejscowości znajduje się w Medici, to naprawdę spore osiągnięcie, które docenia się jeszcze bardziej, gdy uzmysłowimy sobie, jak gigantyczny świat otrzymaliśmy w Just Cause 3.

Fajni faceci ZAWSZE patrzą na eksplozje. - 2015-12-02
Fajni faceci ZAWSZE patrzą na eksplozje.

Zapowiedzi o ogromnym, zróżnicowanym świecie zrealizowano w 100%. Mapa początkowo nie wydaje się aż tak wielka, ale gdy zaczynamy ją przemierzać, okazuje się, że dostanie się z jednego miejsca na drugie to niemal zawsze kwestia przynajmniej kilku minut. Albo i dłuższego czasu, jeśli zdecydujemy się nie korzystać z któregoś z licznych dostępnych pojazdów, a jedynie polegać na podręcznych gadżetach – lince, spadochronie oraz nowej zabawce, czyli wingsuicie. Na otwartych przestrzeniach każde z owych narzędzi sprawdza się doskonale i po paru minutach nauki śmigałem w przestworzach, podziwiając to, co działo się pode mną. Model poruszania się zrealizowano naprawdę fantastycznie i jest to na tyle satysfakcjonująca czynność, iż mając do przebycia dziesięć wirtualnych kilometrów, i tak zamiast za pomocą „szybkiej podróży” bądź odrzutowca wolałem dostać się na miejsce na własną rękę.

Zaczynają się problemy

Niestety, to, co tak świetnie sprawdza się w dużej otwartej przestrzeni, nie wypada już tak korzystnie, gdy otaczają nas budynki. I nie chodzi o kwestie samego sterowania, bo to działa poprawnie i można się do niego przyzwyczaić, ale o pracę kamery, która chwilami wypada poniżej wszelkiej krytyki. Dziwne przeskoki, ustawianie się pod nietypowym kątem i cała masa innych przypadłości sprawiają, że dotarcie w wybrane miejsce okazuje się chwilami szalenie uciążliwe. Niejednokrotnie zdarzało mi się znaleźć w sytuacji, kiedy kamera tak się spozycjonowała, że jedynym sposobem na dostanie się wyżej było odczepienie się od ściany, spadnięcie i rozpoczęcie od nowa. Biorąc pod uwagę, że gramy byłym super agentem, chyba nie do końca tak powinno to wyglądać. Słabą pracę kamery da się zdzierżyć, gdy wokół nas panuje spokój i mamy czas na kolejne próby, ale gdy zaczyna się walka... To już całkowicie inna historia.