Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 18 listopada 2015, 15:00

autor: Luc

Recenzja gry Fallout 4 - Czas apokalipsy - Strona 3

Fallout 4 to prawdopodobnie jedna z najbardziej wyczekiwanych gier ostatnich lat. Z uwagi na przeszłość serii oczekiwania względem tytułu były naprawdę spore... Czy produkcji tej udało się im sprostać?

Syntki biegają, lasery strzelają - czy można chcieć czegoś więcej?

Przepraszam, czy tu grają w Borderlands?

Wrócę jeszcze na chwilę do eksploracji świata, czyli akurat tego, w czym Fallout 4 niekwestionowanie błyszczy. Ciekawe lokacje z własną, niewypowiedzianą na głos historią to oczywiście nie wszystko, co czeka na nas podczas przemierzania kolejnych kilometrów Wspólnoty. Celem każdego podróżnika prędzej czy później stają się także znajdźki, a tych jest doprawdy mnóstwo – komiksy, książki, gry retro czy figurki poprawiające nasze statystyki są trudne do odszukania, ale ich odnalezienie sprawia ogromną satysfakcję. Inaczej ma się rzecz z wyposażeniem bohatera. Tak jak wspomniane znajdźki nie wylewają się z ekranu, tak już tego samego nie da się powiedzieć o pozostałych przedmiotach. W Falloucie 4 broń, lekarstwa oraz pancerze wręcz sypią się na nas z nieba. Dotyczy to zarówno zwykłych „śmieci”, jak i znacznie lepszego sprzętu. Weźmy na przykład „grubasa” (Fat Man), od zawsze będącego jedną z ikonicznych broni, zdobycie której dawało ogromną przewagę w toczonych pojedynkach. Tym razem natknąłem się na przynajmniej kilkanaście jego egzemplarzy i to na różnych etapach rozgrywki, a o kończącej się amunicji też możecie zapomnieć. Podczas przemierzania „najnowszych” pustkowi mamy wrażenie, że apokalipsa tak naprawdę nigdy nie nastąpiła, a zamiast tego panuje sprzętowy dobrobyt w każdym zakątku Wspólnoty. Wszystkiego mamy wręcz za dużo i już po kilkunastu godzinach rozgrywki przestałem podnosić nawet najpotężniejsze przedmioty – co niegdyś w serii było kompletnie nie do pomyślenia.

I oto one - Diamond City w pełnej okazałości.

ARASZ O FALLOUCIE 4 – 7/10

Nie spodziewałem się cudów po Falloucie 4, tak więc nie było dużego rozczarowania. Bethesda stworzyła grę bardzo dla siebie typową, czyli z masą błędów, miałką fabułą, powtarzalnymi aktywnościami, a jednak potrafiącą wciągnąć jak bagno. Z jednej strony dostajemy elementy zrealizowane bardzo dobrze: eksplorację, strzelanie oraz świat. Z drugiej zaś strony, w Fallout 4 znajdziemy rzeczy, które są po prostu kiepskie i nudne (tak jak tryb budowy własnego, szczęśliwego społeczeństwa) albo stanowią krok wstecz w stosunku do poprzednich części (jak nowy system rozwoju postaci).

Z tych powodów najnowsza produkcja Bethesdy jest trudna do oceny. Miota się, moim zdaniem, między Skyrim a Borderlands i widać to bardzo często. System strzelania jest znacznie lepszy niż w poprzednich odsłonach, ale jak na grę RPG za mało tu możliwości rozwiązywania sporów w sposób inny niż walka. Nie jest on jednak na tyle dobry, by z czasem nie męczyć. Często w questach brakuje swobody i ma się wrażenie, że twórcy prowadzą nas za rączkę. Na każde niezłe i interesujące zadanie przypada kilka takich, które sprowadzają się do tych samych czynności: idź, zabij, przynieś.

Jednak, i tu leży największy paradoks, w Fallout 4 ciągle gra się bardzo dobrze. Ci, którzy lubią poznawać świat oraz go eksplorować będą się świetnie bawić. Pomimo tych wszystkich wad, czasami nie sposób się oderwać od tego co stworzyła Bethesda. Świadomość tego, że jest to gra pełna niedociągnięć wcale w tym nie przeszkadza. Podejrzewam, że magicy z Bethesdy doskonale o tym wiedzieli. Można ich za to jednocześnie kochać i nienawidzić. Podobnie jak ich najnowszy produkt.

Recenzja gry Fallout 4 - Czas apokalipsy - ilustracja #3

Niech nie zmylą Was kontury widoczne na mapie. Pomimo wydawać by się mogło sztywnej granicy, w paru miejscach można nie tylko wyjść „poza obszar gry”, ale także znaleźć tam parę ciekawych lokacji. Poza mapą wykonujemy nawet kilka zadań, w tym również tych ściśle powiązanych z głównym wątkiem! Niestety, nie wszędzie mamy tyle swobody i często w pewnym momencie trafiamy po prostu na niewidzialną ścianę.

Z tym wszechobecnym dobrobytem wiąże się także kolejne, w mojej opinii wręcz zabijające pewną „falloutowską magię”, rozwiązanie. Chodzi oczywiście o pancerz wspomagany. Jego zdobycie zawsze było w serii swoistym zwieńczeniem naszych starań, wielką nagrodą, o której po prostu marzyło się, przechodząc obok członków Bractwa Stali. Tym razem dostajemy swój pierwszy egzemplarz w ciągu początkowych pięćdziesięciu minut i jeśli odpowiednio wszystko rozegramy, nie musimy się z nim rozstawać praktycznie przez większość zabawy. Jakby tego było mało, mnogość części pancerza oraz jego szkieletów powala na kolana. Podczas przemierzania świata natknąłem się na przynajmniej kilka sztuk, część sprowadziłem do swojej „bazy”, a na resztę po pewnym czasie przestałem po prostu zwracać uwagę. Jedno trzeba natomiast Bethesdzie przyznać – absolutnie rewelacyjnie oddano potęgę samego pancerza. W chwili gdy do niego wchodzimy (nie zastępuje on już zwykłej zbroi, tylko funkcjonuje podobnie jak pojazd) i zaczynamy biec, wręcz czujemy się o kilkaset kilogramów ciężsi i niemal niezniszczalni. Tę niezawodność stali zdecydowano się oczywiście ograniczyć – nowa zaproponowana mechanika bazuje na patencie, że pancerz wspomagany potrzebuje specjalnych rdzeni fuzyjnych, o które początkowo raczej trudno. Szczerze mówiąc, działa to bardzo dobrze i odpowiednio balansuje rozgrywkę, ale spokojnie – im dłużej gramy, tym łatwiej o „paliwo”. Rdzenie nie tylko zalegają we wszelkiej maści podziemiach, ale można je także znaleźć na niektórych posterunkach supermutantów czy po prostu kupić u wybranych handlarzy. Jako „wymiatacze Pustkowi” nabiegamy się więc do woli. Gdyby nie to, że pancerz trafia do nas tak szybko, temu aspektowi rozgrywki nie miałbym absolutnie nic do zarzucenia.

Podczas gry trafimy na kilka niezwykle tajemniczych sekwencji.

Równie ciekawą opcją zdaje się być możliwość ulepszania wspomnianej zbroi. Na specjalnych stanowiskach nie tylko decydujemy o kolorze poszczególnych stalowych elementów, ale także dorzucamy do nich takie udogodnienia jak chociażby jetpack. Kombinacji jest całkiem sporo, a jeszcze bardziej imponująco wypada warsztat, w którym składamy i usprawniamy broń. Ilość komponentów, które można dodać lub poprawić, chwilami wręcz przeraża i – biorąc pod uwagę, że gra nie oferuje żadnego sensownego wprowadzenia w tej kwestii – początkowo przytłacza, ale metodą prób i błędów szybko łapiemy, o co w tym wszystkim chodzi, bawiąc się przy tym doskonale. Co istotne – wprowadzane zmiany faktycznie mają znaczenie, nie jest to więc jedynie sztuka dla sztuki.