Recenzja gry Armikrog - duchowego następcy przygodówki The Neverhood
Plastelinowa przygodówka point'n'click stworzona przez ludzi odpowiadających za Neverhooda brzmi jak spełnienie marzeń wielu fanów gatunku. Czy Armikrog dorównał rozbudzonym oczekiwaniom i dostarcza rozrywki na wysokim poziomie?
Recenzja powstała na bazie wersji PC.
- świetna oprawa audiowizualna;
- humor;
- wyluzowany, absurdalny klimat;
- daleko idące skojarzenia z Neverhoodem.
- nieco za krótka;
- brak podpowiedzi potrafi mocno sfrustrować;
- sporo technicznych błędów.
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, w czasach, gdy karta dźwiękowa nie była jeszcze standardowym wyposażeniem komputera, a elegancko rozmyte tekstury pojawiały się tylko u właścicieli akceleratorów Voodoo, pojawiła się wyjątkowa gra. Szalenie zabawna i oryginalna przygodówka typu „wskaż i kliknij”, którą zbudowano za pomocą plasteliny. The Neverhood nie odniósł komercyjnego sukcesu, ale stał się tytułem kultowym, a wielu graczy obecnie z nostalgią wspomina perypetie Klaymena. Dzisiaj, niemal dokładnie 19 lat później, możemy zagrać w Armikrog – duchowego następcę tamtej gry, który z wysoką rozdzielczością miesza klimat i mechanikę sprzed lat.
Twórcy Armikroga to prawdziwa śmietanka: Doug TenNapel, ojciec Neverhooda i Earthworm Jima, stoi za narodzinami świata i postaci w nowej grze, założyciele studia Pencil Test – Ed Schofield i Mike Dietz, już wcześniej współpracowali z Dougiem przy wspomnianych tytułach, zaś muzyczna oprawa znowu stała się ciałem dzięki piekielnie utalentowanemu Terry'emu S. Taylorowi. Zdolni, chętni ludzie wyposażenie w pieniądze zebrane od fanów na Kickstarterze obiecali powrót tego, co najlepsze. Czy słowa dotrzymali? Czy Armikrog to godny spadkobierca Neverhooda?
The Neverhood pojawił się 31 października 1996 roku i zaczarował graczy wyjątkową, plastelinową formą prezentowania gry. Ręcznie zbudowany świat i poklatkowo animowane postacie połączone z dużą dawką absurdalnego humoru i ciekawymi zagadkami sprawiły, że dziś o tym tytule pamięta wielu. Szkoda zatem, że rynkowa kariera gry nie była oszałamiająca: z półek zniknęło ok. 50 tysięcy egzemplarzy, a szerszą bazę fanów zyskała dzięki domyślnej instalacji na kilkuset tysiącach twardych dysków komputerów firmy Gateway oraz... piractwu w Rosji i Iranie.
Dobro...
Armikrog robi doskonałe pierwsze wrażenie. Gra uruchamia się momentalnie, gracza witają w menu przetłumaczone na rodzimy język plastelinowe guziki i charakterystyczna muzyka w tle. Rozpoczęcie nowej przygody uruchamia prostą, rysowaną animację, z której dowiadujemy się wszystkiego, co niezbędne. Dryfująca gdzieś w przestrzeni planeta umiera – do jej ocalenia jest niezbędna jest substancja o nazwie P-tonium. Dwóch dzielnych astronautów poleciało w siną dal na poszukiwania, ale dotąd nie wróciło. Teraz krótką słomkę wyciągnął Tommynauta, osobnik niedoświadczony, ale pełen energii. Wraz ze swoim niewidomym psopodobnym stworem Dziub-Dziubem ochoczo wyrusza na misję, ale coś idzie nie tak i chłopaki rozbijają się na powierzchni tajemniczego świata.
Gdy na ekranie pojawia się poklatkowa, plastelinowa animacja, wszystko momentalnie staje się lepsze. Świetne projekty postaci, cudownie namacalna scenografia i bardzo wyluzowane podejście do atmosfery wywołują szeroki uśmiech. Tommy – w odróżnieniu od Klaymena – jest całkiem gadatliwy, a jego wierny towarzysz chętnie wdaje się z nim w dyskusje. Ich starcie z wielkim, włochatym, groźnie wyglądającym przedstawicielem lokalnej fauny przywołuje wspomnienia „pojedynku” Klaymen kontra Weasel, któremu zresztą nie ustępuje humorem. Gdy animacja się kończy i dostajemy w końcu możliwość sterowania postaciami, wszystko jest super. Toż to najprawdziwszy Neverhood, tyle że po liftingu!