Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 12 sierpnia 2015, 13:33

autor: Szymon Liebert

Recenzja gry Everybody's Gone to the Rapture - powolna droga do wniebowstąpienia - Strona 2

Twórcy Dear Esther wracają by raz jeszcze prowokować graczy do refleksji i zmieniać oblicze gier. Everybody’s Gone to the Rapture ma tylko jedną zagadkę do rozwiązania: zrozumieć fabułę.

Gra ma wiele pobocznych, interesujących ścieżek.

Wspomniane tajemnicze światła zdają się nas prowadzić, a może po prostu obserwują nasze poczynania. Na tej niejasności zasadza się spora część unikalnej atmosfery gry – pozornie typowy element rozgrywki, czyli „znacznik” ułatwiający orientację, jest tu dziwnym i podążającym swoimi ścieżkami „tworem” (trochę jak tajemniczy głos z góry w Alanie Wake’u). Czy można mu zaufać? Nie wiem, czy warto wierzyć tym emanacjom tajemniczej siły, ale jednak zalecam śledzić jej ruchy. Bez tego możecie się w grze odrobinę pogubić. Everybody’s Gone to the Rapture rozgrywa się bowiem na dość obszernym terenie, który w sporej części można zwiedzać w dowolnej kolejności. Ta namiastka otwartego świata zapewne miała przysłonić linearność fabuły by zwiększyć poczucie uczestnictwa a także przerzucić ciężar składania historii na gracza. Cieszy mnie to, że The Chinese Room wierzy w odbiorcę, ale obawiam się, że dochodzi do pewnego konfliktu. Wielu z nas ma w naturze robienie rzeczy na przekór a to w tej grze sprawia, że trzeba będzie wyrobić kilka dodatkowych kilometrów. Autorzy nie mają zbyt wielu odpowiedzi dla trollów łażących zawsze w przeciwnym kierunku od tego, który wskazuje strzałka.

Przedmioty pozostawione w pośpiechu to jedyna namacalna pozostałość po ludziach.

Jeśli więc nie chcecie błądzić po krzakach, polecam „podążać za światłem” i środowiskowymi kierunkowskazami. Przez nie rozumiem różne zdarzenia przywołujące naszą uwagę, np. to, że nagle rozlega się bicie dzwonów w pobliskim kościele. To w zasadzie jedyne „zagadki”, jakie znajdziecie w Everybody’s Gone to the Rapture. Z jednej strony można powiedzieć poza tym nie ma tu zbyt wielu innych mechanik znanych z gier przygodowych. Z drugiej trzeba dodać, że brak układanek i przedmiotów zastępuje łamigłówka znacznie lepsza – fabuła.

Dzwonią w kościele? Lepiej to sprawdzić.

Co można odczytać z gasnących gwiazd?

Od wspomnienia do wspomnienia, od nagrania do nagrania, składamy w całość kilka powiązanych ze sobą wątków. W tym temacie autorzy dość dobrze balansują między zaspokajaniem naszej ciekawości odnośnie genezy i przebiegu apokalipsy (kosmici, eksperyment rządowy, a może to wszystko ma wymiar symboliczny?), a budowaniem właściwiej opowieści. Tą opowieścią są naturalnie losy kilku mieszkańców malowniczej brytyjskiej okolicy. Na szczęście Everybody’s Gone to the Rapture tylko w części jest brytyjską wersją Miasteczka Twin Peaks. Gra kładzie większy nacisk na dość typowe obyczajowe „skandale” – wypalenie w związku, brak akceptacji, zdradę, czy chociażby kwestię zwątpienia we własne przekonania. Historie, czasem pokazujące tło danej postaci, a czasem wywołane zbliżającą się zagładą, są przyziemne, a jednak dość interesujące. Nawet odrobinę melodramatyczne, bo przecież nie raz jesteśmy świadkami zajść ostatecznych. To znaczy zejść ostatecznych, bo jeśli spojrzeć na to z przymrużeniem oka, trup w tej grze ścielę się gęsto. Przecież już z tytułu wiecie, że zginęli, to znaczy wniebowstąpili, dosłownie wszyscy! Tak czy inaczej, cokolwiek by twórcy nie myśleli na temat wiary, ich produkcja jest niezwykle uduchowiona. Jednocześnie odbiera wszelką nadzieję, ale też odrobinę jej pozostawia.