Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 21 października 2002, 13:22

autor: Borys Zajączkowski

Frontline Attack: War over Europe - recenzja gry - Strona 2

Frontline Attack: War over Europe to strategia czasu rzeczywistego pozwalająca graczom na wzięcie udziału w zmaganiach jednostek pancernych i zmechanizowanych, które miały miejsce w czasie II Wojny Światowej na przestrzeni lat 1941 – 1944.

Jest stosunkowo oszczędne w środkach, lecz bardzo klimatyczne intro, które umiejętnie cofa nas wstecz do lat czterdziestych ubiegłego wieku. Są trzy strony konfliktu – Alianci, Wehrmacht i Armia Czerwona – a na gracza czekają po dwie kampanie na każdą ze stron. Każda kampania składa się z czterech misji, a opatrzona jest budzącym krew w żyłach, jak najbardziej historycznym tytułem: Operacja „Barbarossa”, Ofensywa w Ardenach, Obrona Moskwy, Bitwa pod Kurskiem, Droga na Rzym, Bitwa o Francję. Nawet forma odprawy przed każdą z kampanii mile łechce te sfery mózgu, które lubują się w literaturze faktu, gdyż jak najbardziej historyczne informacje wygłoszone zostają z powagą oraz ponad nieco już mniej historyczną, ale miłą oku makietą. I na tym w zasadzie koniec. Reszta to już klasyczny ertees, w którym znaczenie ma jedynie wykonanie zleconych zadań i pokonanie wskazanych przeciwników, a wszystko to w terenie wyssanym z palca i w zupełnie nie przemawiającym do wyobraźni celu.

A miało być tak pięknie... Weźmy dla przykładu Operację „Barbarossa”. Poważnym i pełnym przejęcia głosem lektor obwieszcza, że 22 czerwca 1941 roku, po godzinie 3 w nocy armia niemiecka wkroczyła na teren Związku Radzieckiego. Opowiada o wycofujących się obrońcach i nie dającym się zatrzymać napastniku niszczącym straszliwymi siłami wszystko, co stanęło mu na drodze, cały czas bez wytchnienia, w myśl doktryny wojny błyskawicznej. Jest fajnie. Spodziewamy się dostać za chwilkę pod swoje rozkazy może nie te zapowiedziane pięć milionów żołnierzy, ale powiedzmy: setkę i ruszyć na wschód niszcząc te samoloty na pasach startowych i bombardując zapowiedziane fabryki i magazyny. Tak się jednak nie dzieje. W pierwszej misji ruszamy dookoła porośniętej lasem górki, niszczymy po drodze dwa mosty i opanowujemy wymarłą wioskę. W drugiej ratujemy bliżej niezidentyfikowanego agenta posiadającego bardzo ważne, ale nie wiadomo jakie informacje oraz przeprawiamy się na drugą stronę potoka. W trzeciej faktycznie niszczymy trzy samoloty na ukrytym za drugą górką pasie startowym. W czwartej i ostatniej dopadamy na stacyjce pociąg pancerny i pokazujemy mu, gdzie raki zimują. Armia Czerwona zostaje praktycznie rozbita.

Umowność w grach komputerowych stanowi nieodzowny element każdej fabuły, lecz między umownością, a wysysaniem z palca leży przepaść, której bez oparcia się o historyczne publikacje przeskoczyć się nie da. Z całą pewnością engine rodem z Reality Pump nie został zaprojektowany z myślą o prowadzeniu walk na olbrzymią skalę, rozgrywających się w bezkresnych terenach. Tym samym osadzenie gry na nim opartego w realiach Drugiej Wojny Światowej skazywało jej autorów na przeskalowanie zaszłych wydarzeń, a przynajmniej przycięcie ich na miarę. Spodziewać się jednak można było, że będą one miały cokoliwiek wspólnego z prawdą historyczną i że dadzą graczom namiastkę uczestnictwa w prawdziwej wojennej historii.