Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 9 maja 2015, 12:53

autor: Luc

Recenzja gry Wolfenstein: The Old Blood - Blazkowicza powrót do korzeni - Strona 2

Rok temu Wolfenstein: The New Order zaskoczyło wszystkich – klasyczna strzelanka okazała się dokładnie tym, czego potrzebowali fani FPS-ów. W przypadku The Old Blood twórcy wciąż podążają tą samą ścieżką, ale robią to w naprawdę dobrym stylu.

Nie zdradzając zbyt wiele z fabularnego wątku, powiem tylko, że w drugiej części naszym największym zmartwieniem są... nazi zombie. Zgadza się, nieumarli żołnierze III Rzeszy ponownie stają nam na drodze i zgodnie z tradycją naszym zadaniem jest wyeliminowanie ich jak największej ilości. Przeciwnik, można by rzec, niemal klasyczny, ale w przypadku The Old Blood dobrze i ciekawie zaprojektowany. Dzięki temu za spust pociąga się z ogromną przyjemnością i choć nie towarzyszy temu żadna specjalnie głęboka refleksja, nie sposób odmówić całości indywidualnego charakteru.

Niemal jak powrót do domu. - 2015-05-09
Niemal jak powrót do domu.

Tym, co w narracji jednak nie do końca trafiło w mój gust, jest samo przedstawienie antagonistów oraz sojuszników. Helga, Kessler, Wesley i reszta są mniej lub bardziej inspirowani postaciami z Return to Castle Wolfenstein, co jako takie stanowi miły ukłon MachineGames w stronę klasyki, ale już wykonanie odrobinę kuleje. O ile w The New Order każda kluczowa postać miała oryginalną osobowość i charakterystyczny wygląd, o tyle w The Old Blood wszystko wydaje się jakby... miałkie. Jedyną osobą, która w jakikolwiek sposób utkwiła mi w pamięci, jest wielgachny Rudi Jager – pozostałych bohaterów (łącznie z finalnym bossem) już w godzinę po ukończeniu zabawy kojarzyłem tylko z imion. Zważywszy jednak na fakt, że na pogawędki oraz fabularne rozterki nie mamy przesadnie dużo czasu, nie przeszkadza to specjalnie w chłonięciu rozgrywki. Zwłaszcza że tempo akcji jest niezwykle wartkie i w ciągu około pięciu godzin, jakie potrzebne są do ukończenia kampanii, nie zatrzymujemy się praktycznie ani na chwilę.

Apokalipsa zaczęła się bez nas? Niedopuszczalne! - 2015-05-09
Apokalipsa zaczęła się bez nas? Niedopuszczalne!

Nowe zabawki, nowi przeciwnicy

Recenzja gry Wolfenstein: The Old Blood - Blazkowicza powrót do korzeni - ilustracja #3

W The Old Blood powrócił easter-egg, który świetnie sprawdził się w The New Order. Chodzi oczywiście o poziomy z Wolfensteina 3D, które można rozgrywać po położeniu się spać. W trakcie zabawy znalazłem łącznie dwa łóżka, w których dało się zdrzemnąć, ale z pewnością okazji do przeniesienia się do pikselowej rzeczywistości trafia się zdecydowanie więcej. Kto nie miał wcześniej za wiele do czynienia z tą klasyczną produkcją, zyskał świetną okazję, aby przyjrzeć się jej odrobinę lepiej.

Pod kątem mechaniki rozgrywki rewolucji oczywiście brak, choć Blazkowicz nauczył się kilku nowych sztuczek. Ta, która okazuje się najistotniejsza, to umiejętność posługiwania się gazrurką. Nie brzmi to przesadnie ekscytująco, ale szybko przekonujemy się, że nasz bohater potrafi zrobić nią dosłownie wszystko – wykorzystać do wspinaczki, wyważania drzwi, zabijania przeciwników, otwierania nowych przejść i całej masy innych czynności, bez których przebijanie się przez szeregi nazistów nie byłoby możliwe. Kawałek metalu okazuje się więc zaskakująco przydatny, choć jego moc nie może równać się z tym, co oferują „zabawki”, które B.J. nosi na plecach. Oprócz klasycznych pukawek dostaliśmy do dyspozycji także kilka dodatkowych cacek – m.in. pistolet strzelający eksplodującymi pociskami czy chociażby obrzyna, rozrywającego w błyskawicznym tempie każdego, kto stanie na naszej drodze. Każda ze świeżych giwer oznacza mnóstwo frajdy i choć granie po cichu wciąż jest możliwe, po położeniu łapsk na nowych broniach nie miałem ani przez chwilę ochoty puszczać spustu.