Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Recenzja gry 17 lutego 2015, 14:01

autor: Luc

Recenzja gry Sunless Sea - upiorny rogalik dla fanów Lovecrafta - Strona 2

Twórcy gier próbowali już różnymi sposobami podchodzić do tytułów typu roguelike, ale w niewielu przypadkach stawiali w całości na czytaną narrację. Sunless Sea studia Failbetter Games zdecydowało się pójść właśnie tą drogą.

Strach myśleć do kogo ten szkielet należał.

Pochłonięci przez fale

Recenzja gry Sunless Sea - upiorny rogalik dla fanów Lovecrafta - ilustracja #2

Podróżując po oceanie (tu określanym jako Unterzee) nie płacimy jedynie „klasyczną” walutą – oprócz pieniędzy, niezwykle wartościowe są także takie przedmioty jak baryłki halucynogennego miodu, spisane historie czy chociażby najświeższe wieści. W zależności od tego, do jakiego miejsca trafimy, może płacić za potrzebny nam towar w najróżniejszy sposób – tak długo jak nie znamy jednak danej lokacji, nie wiemy czego najbardziej pożądają jej mieszkańcy.

No właśnie – śmierć. Nieodłączny element gier rogulike także i tutaj determinuje to, jak postępuje nasza rozgrywka. W produkcji Failbetter Games giniemy naprawdę często – czy to z braku jedzenia, zabici przez żywe góry lodowe czy w wyniku np. buntu oszalałej ze strachu załogi. Sposobów na odejście z tego świata jest naprawdę sporo, wszystkie sprowadzają się jednak do tego samego – wcielamy się w kolejnego kapitana i na nowej łajbie staramy się odkryć pozostałe tajemnice, które kryje bezkresne morze. W tym miejscu pojawia się jednak prawdopodobnie największa bolączka Sunless Sea. Rozpoczęta na nowo rozgrywka zawsze wygląda identycznie. Układ mapy jest stosunkowo zbliżony, poszczególne tajemnicze lokacje znajdują się w stałych miejscach lub niewiele dalej, przeciwnicy okupują odgórnie przypisane im miejsca, zaś same historie… Te niestety zawsze brzmią identycznie. Niektóre z nich mają jakieś alternatywne zakończenie, ale zdecydowana większość od początku do końca przebiega w ustalony z góry sposób. Wyruszając w podróż za trzecim, czwartym razem nie przeszkadza to szczególnie mocno, wciąż mamy w końcu mnóstwo nieodkrytych miejsc, jednak podczas dziesiątego i kolejnego kursu przeklepywanie się przez te same dialogi jest męczące – zwłaszcza jeżeli w poprzedniej rozgrywce zwiedziliśmy już większość mapy.

Zgadza się – ze świnkami morskimi także podyskutujemy.

Poczuciu znużenia jakie zaczyna nam wówczas z wolna towarzyszyć nie pomaga także fakt, że cały świat musimy „odsłonić” na nowo, a to niestety przebiega w wybitnie powolnym tempie. Nawet wyposażeni już w najlepszy możliwy statek i kilkukrotnie mocniejsze silniki, płyniemy w istnie ślimaczym tempie. Ponownie – początkowo idealnie wkomponowuje się to w klimat grozy budowany przez produkcję, jednak gdy podczas kolejny przemierzamy groźnie wyglądający wir lub gigantyczny szkielet, nie robi to na nas większego wrażenia i wolelibyśmy po prostu w końcu dotrzeć do portu, w którym otrzymamy dochodowe zadanie. Im dłużej gramy w tym samym otoczeniu, tym jego magia i mistycyzm po prostu przemijają, a wszelki element zaskoczenia niemal całkowicie zanika – a to dla produkcji aspirującej do miana roguelike dosyć poważna przeszkoda. Niemniej, zanim dotrzemy do momentu, w którym odkryliśmy i zwiedziliśmy prawie całą mapę mija naprawdę sporo czasu, nie jest to więc wada, które momentalnie rzuca się nam w oczy.

Każde odkryte na mapie miejsce to szansa na nowe historie.

Walcz i sprzedawaj

Recenzja gry Sunless Sea - upiorny rogalik dla fanów Lovecrafta - ilustracja #5

Życie naszego kapitana możemy zakończyć na życzenie. Decydując się na taki krok oraz spisanie testamentu pozwalamy naszemu następcy zachować część naszego przybytku – np. dodatkową umiejętność czy chociażby wybrane, okrętowe dzieło. Niestety w skład przekazywanego dobytku nie wchodzą kontakty ani odkryta mapa, aby ponownie dojść do tego samego pułapu musimy więc przebyć identyczną drogę.

Szansą na przełamanie podróżniczej rutyny powinna być oczywiście walka z krążącymi po wodach monstrami oraz piratami, tu jednak Sunless Sea także nie błyszczy. Pojedynki są totalnie uproszczone, nie wymagają także żadnej zręczności czy strategii – całość polega zazwyczaj na okrążaniu przeciwnika oraz wduszaniu co kilka sekund jednego, dwóch przycisków z nadzieją, że tym razem trafimy. Starcia potrafią się dłużyć szczęśliwie tylko do momentu, w którym nie odblokujemy lepszego wyposażenia – później przebijamy się przez większość przeciwników bez większych problemów, choć biorąc pod uwagę to, jak mizerne nagrody za to otrzymujemy, zdecydowanie lepiej jest po prostu zignorować nacierające na nas stado nietoperzy czy gigantyczne kraby. Jeżeli ktoś szuka tu doznań podobnych co w FTL – niestety trafił pod zły adres. Walka nie jest ani ekscytująca, ani po prostu warta kosztów, jakie ponosimy z tytułu naprawy czy też paliwa, które zużyliśmy podczas tańca wokół przeciwnika.