Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Recenzja gry 27 stycznia 2015, 14:46

autor: Sebastian Zieliński

Recenzja gry Elite: Dangerous - w kosmosie nikt nie usłyszy Twojego marudzenia - Strona 5

Dwadzieścia lat czekaliśmy na nową odsłonę kosmicznej symulacji osadzonej w realistycznie odwzorowanej Galaktyce. David Braben wykorzystał szansę, jaką dał mu Kickstarter i stworzył grę jedyną w swoim rodzaju.

Mapa układu zawiera wiele cennych informacji.

Społeczność graczy Elite: Dangerous to mieszanka starych fanów serii (i to dosłownie – nie brak wśród nich 60-latków), zwolenników symulacji różnego rodzaju, miłośników fantastyki naukowej i entuzjastów wszelkich gier o tematyce kosmicznej. Mamy tu kilku autorów książek, twórców fanowskich serwisów, podcastu (Lave Radio) i kanału informacyjnego (Galnet News). To oczywiście tylko wierzchołek góry lodowej, a społeczność dopiero się rozwija. Na tle innych wydaje się ona szczególnie dojrzała i zrównoważona. Od pierwszych dni po premierze organizowane są wspólne akcje graczy w rodzaju próby wywołania rewolty w układzie Lugh, w celu przejęcia władzy przez organizację Crimson State Group. Jest to przy okazji test mechanizmów dynamicznej symulacji świata, co przyznają sami twórcy, wprowadzając kolejne poprawki. Historia, która prezentowana jest w codziennych wiadomościach dostępnych bezpośrednio w grze, ściąga w opisywane zakątki rzesze graczy i dodaje tak potrzebnej temu światu treści. Dzięki temu zwolennicy Federacji (ponoć tacy istnieją) mogli wspomóc flotę w blokowaniu narkotykowego raju na Panem w układzie Kappa Fornacis, a liczni słudzy Imperium – zdławić rebelie niewolników w układach Sorbago i Ongkuma. To także doskonała okazja do gwarantujących mocne wrażenia starć pomiędzy graczami.

Dokowanie – dla jednych poezja, dla innych horror.

„Widziałem rzeczy, którym nie dalibyście wiary”

Kluczowe w rozkoszowaniu się grą w Elite: Dangerous wydaje się pokonanie pierwszych oporów, a później niepopadanie w rutynę. Trzeba podjąć odrobinę wysiłku, żeby opanować sterowanie, nauczyć się podstawowych manewrów, znaleźć interesujące nas zajęcia, wreszcie zacząć dostrzegać rzeczy, które z pozoru niewiele znaczą, a tak naprawdę budują klimat tej gry.

Elite: Dangerous to wciągająca i fascynująca produkcja – sięgam po nią regularnie od premiery. Niestety widzę jej braki, które sprowadzają się do pójścia twórców na skróty. Zbyt wiele rzeczy w Elite bardzo szybko zaczyna się powtarzać, często wychodzi na wierzch prostota schematów i algorytmów. Świat gry traci przez to na wiarygodności, a rozgrywka staje się monotonna. W obecnej wersji nie czuć też wpływu warstwy online, co miało być sporą atrakcją gry. Mimo tych niedociągnięć, wynikających pewnie z ograniczonego budżetu, wciąż wracam do Elite i mam nadzieję, że Frontier Developments tchnie w grę nowe życie z kolejnymi aktualizacjami. Hed – 7/10

Widok wybranych tras handlowych na mapie galaktyki możemy dowolnie dostosowywać.

Elite: Dangerous to gra, która wiele rzeczy robi świetnie. Latanie, walka oraz strona audiowizualna stoją na wysokim poziomie, jednak iluzja żyjącego świata upada po kilku dniach rozgrywki. Wydarzenia rozgrywające się w kilku typach lokacji przestają zaskakiwać i gra przemienia się w mozolne zbieranie kredytów. Rozgrywka z kolegami, która mogłaby urozmaicić zabawę jest mocno utrudniona z przyczyn technicznych i przynajmniej do lutego ten stan się nie zmieni. W Elite chce się latać dla samej przyjemności latania, a to ogromny sukces, produkt Frontier Developments nie rozwinął jednak jeszcze skrzydeł. T_Bone – 8/10

Warto poświęcić trochę czasu na swobodne podróżowanie i samodzielne odkrywanie tajemnic galaktyki. Nasz ruch zmienia wygląd kosmosu, odległe mgławice stają się coraz większe, świetliste punkciki w miarę zbliżania rosną do rozmiarów planet, dostrzegamy miliony skał w pierścieniach planetarnych, z bliska obserwujemy rozbłyski na powierzchni gwiazd, czarne dziury zakrzywiają przestrzeń. Amatorzy astronomii niech ruszą w kierunku ulubionych gwiazd, mgławic czy konstelacji. Takie wyprawy trwają czasem wiele godzin, ale to najlepsza okazja, żeby „śmiało dążyć tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek”.

W czasie tankowania z gwiazdy bywa gorąco...

Gdybym miał oceniać Elite: Dangerous za potencjał, bez wahania wystawiłbym najwyższą ocenę. Patrząc na to, co mamy dziś, nie sposób zignorować jej słabszych stron. Możliwe, że za kilka miesięcy o wielu problemach zdążymy zapomnieć. Duże oczekiwania wzbudzają planowane dodatki – szczególnie te związane z lądowaniem na planetach i poruszaniem się po wnętrzach statków bądź stacji. W tej chwili Dangerous to młoda, trochę zbyt wcześnie wydana produkcja, pełna niedoskonałości, niewypełnionej przestrzeni, ale jednocześnie wciągająca i urzekająca swoją wizją. Bez względu na to, jak potoczy się jej przyszłość, Elite: Dangerous pozostanie grą jedyną w swoim rodzaju, dostarczającą wrażeń, których nie znajdziemy nigdzie indziej.

Sebastian Zieliński | GRYOnline.pl