Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 20 grudnia 2000, 11:15

autor: Regis Vercore

Rzucony w otchłanie świata wspaniałego...

Oto opowiadanie, które powstało jako hołd złożony wspanialej grze Daggerfall, ukazujące piękno, ulotność, jak również i pewna grozę owego świata... Jakże obcego i zarazem bliskiego wielu z nas...

To przychodzi zupełnie niespodziewanie... Całkiem znienacka...

Pędzisz szaleńczo na koniu, jedną z dróg wiodących ku twemu przeznaczeniu. Gnasz na złamanie karku, kierowany misją, która rzuci cię w wir wydarzeń - za sprawą sił wyższych oraz przyziemnych, ludzkich intryg, jakie od zawsze, jak świat długi i szeroki, wiły się pośród wiecznej zawiści... Poskręcane drzewa i sporadyczne ruiny, umykające pośród ogłuszającego pędu końskich kopyt, zlewają się w coraz ciemniejszą plamę, wśród której zaczynają dominować powoli złowieszcze cienie, gdy cały świat zasnuwa powoli senna osnowa... Kurz oślepia twe oczy, demony zmęczenia więżą w twej piersi coraz krótsze, chwytane z trudem oddechy... Na horyzoncie, udając się na spoczynek do swej komnaty tymczasowego niebytu, królowa codzienności - przyodziana w dogasające szaty resztek czerwonozłotej poświaty - wysyła w twym kierunku ostatnie swe promieniste uśmiechy... Tam, niczym nęcący konającego wędrowca miraż, zwodniczooblubny kształt wabi cię swymi niewyraźnymi, delikatnymi rysami...

Zbliża się już, jakże upragniony, kres twej morderczej eskapady, i czujesz, że ogarnia cię jakaś dzika, niepohamowana radość, niczym marynarza, który po latach morskich wojaży może w końcu ucałować stały ląd i spocząć w objęciach ciepłego wnętrza porządnie zaopatrzonej tawerny... Radość, niestety, pozorna. Przewspaniałe, przygniatające swą posturą wrota bramy, spoglądające na ciebie z góry zmurszałymi, drewnianymi oczami, milczący świadek niezliczonych wieków przeszłości, rzucają ci swą okutą rękawicę prosto w twarz. Za późno...

...Za późno? Z pewną dozą podświadomej nabożności obchodzisz wokół przysadziste, wniebostrzeliste mury miejskie... Choć trochę ciężko jest ci się rozstać z wierzchowcem, który z takim zapałem towarzyszył ci pośród trudów drogi, przywiązujesz wycieńczone zwierze do pojedynczego, nieco spróchniałego drzewa - pal to licho - i oddajesz swym nogom pełnię władzy nad sobą. Potykasz się raz po raz, klucząc między pojedynczymi kamieniami niczym zabłąkana dusza pośród przerażającego cmentarzyska, wpatrując swe obleczone pyłem oczy w nieprzejednany, szary sarkofag uśpionego miasta... Dotykasz delikatnie murowanej ściany, która poraża cię gniewem kamiennego chłodu, i wodzisz po niej dłońmi, delikatnie, szukając zbawiennych nieciągłości. Czyżby los przymknął na chwile swe pełne niełaski oko? Poluzowane kamienie warczą na ciebie groźnie, gdy dusisz je raz za razem swymi skostniałymi od zimna dłońmi, wspinając się coraz wyżej i wyżej, wzbijając się w nieznane. Nadludzki wysiłek, atakowany podmuchami niosącego drobiny piasku wiatru, wyciska z twych oczu okrutne łzy. W końcu kotwica palców dosięga upragnionego, groźnego szczytu szklanej góry twych możliwości. I... I wtedy... Gdy prostujesz swe plecy, w twój wzrok wbija się nagle strzała wspaniałości. Ten widok, tak zwykły i zarazem jedyny w swym rodzaju... Migoczące okna domów - błyskające błędne ogniki pośród nieprzeniknionej czerni bagna budynków... Twa małość, pod nieboskłonem ukwieconym stokrotkami gwiazd... Dyrygowana przez matkę naturę orkiestra ukrytych w trawie świerszczy, wygrywająca pierwszą część swej symfonii...

Tak... To właśnie jedna z tych chwil. Być może wielu, choć ciężko jest ci jest wyobrazić sobie coś wspanialszego... Ten ulotny moment, uderzający twe zmysły delikatny trzepot motylich skrzydeł niepowtarzalnego nokturnu... I już wiesz, że nie możesz stąd odejść, porzucić tego świata... Oto miejsce tknięte dłonią bogów, królestwo, którego za żadne skarby nie opuścisz... Królestwo Daggerfall.

Otulona nocną mgłą tawerna nie prezentuje się zbyt okazale, nigdy jednak nie byłeś zbytnio wybredny...

Ogień gaworzy w murowanym kominku, tryskając wokół wesołymi iskrami. Kilku podróżnych, styranych, w łachmanach, które już niejedno przeszły, znalazło dla siebie miejsce w izbie, oddając się błogiemu odpoczynkowi w zwartych grupkach, prowadząc interesy i dokonując przyjacielskiej wymiany odwiecznie pożądanych, aktualnych informacji. Karczmarz, jegomość nader obfitych rozmiarów, rzuca ci przyjazne spojrzenie... Po czym na powrót zaczyna mamrotać coś swą nalaną twarzą, przypominającą rozorany kraterami księżyc w pełni, licząc zapewne zysk, jaki przynoszą mu coraz krótsze i chłodniejsze dni, skazujące na wygnanie do przytulnej, ciepłej tawernianej przystani najodporniejszych nawet śmiałków. Młody grajek, uśmiechając się szelmowsko pod wąsem, który nieledwie zaczął zdobić jego młodą, nie naznaczoną przez wichry życia twarz, wpatruje się w nieistniejący punkt i wodzi długimi, wężowatymi palcami po strunach liry, wypełniających pomieszczenie obcą i zarazem niesamowitą melodią... Wygrywając to, co muzy wywabiały z głębi jego duszy...

Ciepło, nader przyjemne zapachy skradające się z wszystkich stron, kojąca pantomima języków ognia... Ponętne, kusząco odsłonięte ciało córki karczmarza, falujące pośród gości z wypełnionymi trunkiem naczyniami, przypływy i odpływy zastępczej kobiecej doskonałości... Twa świadomość zaczyna wybijać się z granic rzeczywistości, senna, lekka, coraz mniej obecna... Kolejny kufel warzonego przez żonę karczmarza piwa, nieziemski nektar rozpływający się w spękanych ustach, igrający z twym podniebieniem, utula cię do snu...

Ze stanu boskiej błogości wyrywa cię nader natarczywe miauczenie rudawego, podstarzałego kota, nadgorliwego hejnalisty, który przechadza się dostojnie wzdłuż karczemnego korytarza, ogłaszając kres panowania mrocznej, nocnej władczyni. Nie pamiętasz nawet, jak trafiłeś do owej komnaty... Powolutku, z oporem, zaczynasz rozwierać rozleniwione, zardzewiałe okiennice zaspanych oczu... Mlecznoblade świece, odstraszające złe duchy, które jakaś wieszcza duszyczka rozpaliła najwidoczniej wczorajszej nocy, wypaliły się do cna... Po stole pląsają jasne refleksy, rzucane przez pokryte witrażem brudu okno; witający cię łaskawie kolejny dzień.

Drzwi wyją ze starości, opierając się naciskowi twej potężnej dłoni, jakby izba wzbraniała się przed panującym na zewnątrz lodowatym oddechem. Przystajesz na chwilę tuż za progiem, zaskoczony ławicą lodowatych drobinek, szarżujących zajadle w twym kierunku - pierwsza kawaleria pani zimy. Po czym ruszasz przed siebie, otoczony tymi wirującymi płatkami białej wspaniałości, kręcącymi piruety pośród wzmaganej bielą poświaty mroźnego poranka - cieszące oko miniaturowe łabędzie i zarazem wybielone wiedźmy kąsające swym zimnym jadem twą odsłoniętą twarz...

Teraz, kiedy już twą pamięć pokrył nieco szron zapomnienia, z trudem powracają wspomnienia tego, jak wyglądała. Opatulona szczelnie; drobna budowa ciała; targana wichrami. Jej zimna dłoń sprawiła wtedy, iż zatrzymałeś się mimowolnie, czując na sobie wzrok jej przenikliwych, choć ukrytych pod woalem kaptura oczu. Wręczyła ci coś, zawiniątko... Wiadomość? Polecenie? Wyrok...?

Zmarznięty zwój zaszeleścił chłodnym dreszczem, gdy rozwijałeś go powoli i słowa zaczęły się powoli sączyć z tego papierowego pucharu.

Nie dane ci było długo odpocząć...

Dziwny to budynek... Niby jedna z wielu gildii, kamienie i przestrzeń... Jednak... Choć przyznać trzeba niewątpliwie, iż sporych rozmiarów jest owe miasto, swoisty labirynt nietrwałej ludzkiej działalności, on stoi tam, niezmiennie, od wieków, przyciągający, jakby wiodła do niego niewidzialna nić; latarnia morska pośród nawałnicy żywomartwych kształtów. Prastare winorośla, czerpiące swe życiodajne siły z niekończących się źródeł magicznej esencji, jaką przesiąkł każdy pierwiastek tej niezwykłej budowli, wytkały wokół niego zielonoszary gobelin wiecznie żywych ornamentów, przepleciony perlistą nicią koronki śniegu. Brama wiodąca do innego, dziwnie fascynującego świata... I ten niesamowity aromat panujący wewnątrz... Zawsze zastanawiało cię, co było jego źródłem... Czyżby setki zapełniających półki pergaminów, papierowa falanga złożona z nietrwałych rycerzy potężnej magii? Te bogate rafy koralowe składników, z których wiekowy, srebrnosiwy mag z taką pieczołowitością wytwarza kolejne, wielobarwne eliksiry? A może to zapach samej magii, esencji wszechświata, od której tu się aż kotłuje? Krocząc pośród niebieskawej poświaty mijasz kolejne drzwi, powoli, ludzka łódka walcząca pośród fal morza magii, jakby emanująca wokół potęga otaczała cię hamującą barierą...

Niczym duch przenikasz obok potężnego mężczyzny, ziemskiego boga ognia, który pośród płomieni ognia i magii kuje przedmioty o potędze, jaka się wielu nawet nie śniła... Schody, drzwi, po prawej. Opierający się o kostur starzec pozdrawia cię milcząco. Tajemnicze wzory zdają się pulsować, gdy recytuje swym szorstkim głosem ostatnie słowa teleportującej formuły...

Wznoszące się powoli słońce, rozlewające leniwie po niebie fontannę jasności, przygląda się tobie, gdy śmiało żegnasz się z pięknem mglistego poranka i wkraczasz w otchłań ponurego, ziejącego śmiercią lochu...

...Twe mithrilowe buty ślizgają się po pokrytych śluzem schodach, który sprawia wrażenie, jakby tylko czekał, aż będzie mógł w końcu objąć w swe władanie twe niszczejące kości... Nowy nabytek, jedno z niewielu dobrodziejstw, jakimi dysponujesz, zaklęcie światła - rzucone, zdawałoby się, zaledwie przed chwilą - zaczyna powoli tracić swą moc i dogasać, zataczając w powietrzu ostatnie, jaskrawe smugi. Setki ścian, jakie mijasz po drodze, wybrzmiewają złowieszczym echem każdego twego kroku, otaczając cię niczym ujadająca sfora wygłodniałych wilków. Wyczerpany, zarówno psychicznie jak i fizycznie, przesuwasz raz jedną, raz drugą stopę, błądząc mozolnie w ciemnościach. Wytężasz swe siły, by resztką świadomości, jaką jesteś jeszcze w stanie dysponować, kreślić w zakamarkach swej pamięci wijącą się pozornie w nieskończoność trasę swej wędrówki. Kolejny korytarz, następne rozwidlenie... Kamienne przejście, przez które z takim mozołem się przeciskasz, rozszerza się niespodziewanie, niczym niepozorny strumyk wpływający do przepastnego jeziora, w którego głębi czają się upiorne wiry. Komnata, która stoi przed tobą otworem, mami cię jak świeca zabłąkaną ćmę, zaś delikatne światło, jakie się sączy z jej wnętrza, drażni cię niczym palce fałszywie szarpiące struny twego rozstrojonego nadmiarem ciemności umysłu. I zdajesz sobie sprawę, iż po raz kolejny otacza cię przygniatająca pustka. I tak, pozornie, ad infinitum...

...Kątem oka dostrzegasz jakiś kształt, który zdaje się przebijać wszechobecny całun ciemności. Coś tam, w oddali, odważyło się rzucić wyzwanie mrokowi. Powoli, wiedziony ostrożnością, ostatnią twą deską ratunku, zbliżasz się... Spokojnie, miarowo, ostrożnie, licząc każdy swój oddech jakby to były ostatnie ziarenka piasku przesypujące się w klepsydrze twego żywota... Spokój, cisza... To zwykła bransoleta, niepozorne świecidełko, jakie za grosze można wytargować u każdego, najlichszego nawet handlarza starzyzną. Choć nie. Nie jest ona taka zwykła, jak mogłoby się wydawać. Zaduch, który cię otoczył, gęstnieje niespodziewanie, narasta z każdym twym krokiem... Smród rozkładającego się ciała atakuje twe nozdrza niczym rój wściekłych pszczół, usiłujący wedrzeć się do twego wnętrza. I wtedy, przerażony, dostrzegasz jego źródło... Szczątki, przykute do ściany kobiece szczątki, na resztkach których, cudem wręcz się trzymająca, wisi owa ozdoba - martwe, potworne wahadło w miejscu, gdzie czas się dla ciebie zatrzymał.

Odwracasz się gwałtownie... I wtedy go słyszysz. Pozornie znikąd. Ten dźwięk, z początku subtelny - zagłuszany przez odgłos spadających kropel cuchnącej wody, która objęła te lochy we władanie wieki temu, i przez delikatne powiewy zbawiennego wiatru, wkradającego się przez nieliczne szczeliny nagryzionych przez wiek ścian, zawzięcie zwalczanego przez zatęchłe powietrze, jakie tu współkróluje... Ten dźwięk... Potęgujący się z każdą chwilą, narastający w twej głowie i krępujący - powolutku, jakby chciał, by twe cierpienie trwało jak najdłużej - wszystkie twe zmysły niewidzialnymi okowami przerażenia... Czujesz mimowolnie, iż włosy stają ci dęba, zaś podłogę poniżej zaczyna znaczyć kałuża potu, który niby kaskadami spływa po twym ciele i wdziera się do oczu, jakby chciał je wyżreć do samej kości...

Upiorna twarz, wykrzywiona potęgą złowieszczej magii, puste oczodoły, które zdają się być bramą wiodącą ku potępieniu... Rozczapierzone szpony pradawnego wampira... Półświadomy odskok, doskok. I trwający przelotną chwilę błysk ostrza... I ten śmiech, szydzący z ciebie, z twej marności i niewyobrażalnej głupoty. Grymas przepełnionego dziką żądzą krwi potwora, którego twój zwykły miecz się nie ima.

Dławisz się własnym strachem, próbując przypomnieć sobie którąś z magicznych inkantacji, jakie z takim mozołem sobie przyswajałeś. Nic. Pustka magicznej energii. Dzierżysz w dłoniach zardzewiałą bezsilność. Robisz gwałtowny zwrot w tył i porywa cię prąd ucieczki. Wartki, rzucający bezładnie o ściany... Setki? Tysiące? I wiesz, że nie możesz się odwrócić. Nie teraz, śmierć czająca się w jego oczach, trupioblada Gorgona. Trącasz stopą stos nadgniłych czaszek; gromowe echo odbijające się pustym korytarzem; bóg śmierci grający w kręgle. Świst magicznego snopa wypalający w kamieniu poczerniałą bliznę. Kolejny zakręt przepełniony beznadziejnością. Niewielka sala, strome schody, roztrzaskana latarnia oświetlająca twe przerażenie... I ten trupi oddech pożartych żywotów, doganiający cię coraz szybciej... Dłoń sięgająca do pasa; kształt, przedmiot, talizman - ostatnia, bijąca na alarm dzwonnica rozsądku. Syk załamywanej przestrzeni, którego już nie słyszysz, ciśnięty teleportującym zaklęciem w pobliże wejścia do lochu. Chwila wytchnienia, godzina, wieczność...

Mija odrętwienie, ciało i duch ponownie stają się jednością... Za wcześnie, ludzka głupota. Zdecydowanie... Ale jeszcze tu wrócisz, o tak... Dobrze o tym wiesz... Tak zadecydowali bogowie spoglądający na ciebie chłodnymi oczami gwiazd, które świecą nad tobą, gdy ostrożnie, niczym nowonarodzone pisklę, wychylasz swą głowę z jednej ciemności w inną, ale jakże mniej przygniatającą...

I kiedy, z duszą na ramieniu, kroczyłeś krętymi, przeżartymi przez duchy czasu korytarzami na spotkanie z imperatorem... Wtedy, gdy mieszaniny rozmaitych myśli co raz kłębiły w twej głowie, delikatne niczym pajęczyny, jakie raz za razem mimowolnie zrywałeś, gdy - zamyślony - spieszyłeś do sekretnej komnaty, w której sercu miały zrodzić się wydarzenia, jakim po wsze czasy przyszło odmienić twój los... Nie, wtedy jeszcze nie wiedziałeś... Teraz zaś całość, mozolnie odczytywana - niczym księga, której stare, żółte, podniszczone i wyblakłe strony walczą z najeźdźcą-czytelnikiem o to, by na zawsze zachować zawarte w niej tajemnice - zaczyna nabierać konkretnych barw... Teraz już wiesz, co cię czeka, śmiałku... I choć jeszcze nie raz, czy to śpiąc w gospodzie, po dniu pełnym przygód, utulony do snu opowieściami snutymi przez miejscowego barda... Czy też w cuchnącej, obleśnej jaskini, pośród rozkładających się kości i miriad odmian mchów, które spoglądać będą na ciebie swymi wielobarwnymi roślinnymi ciałami... A może w kajucie twego statku, do której niemiłosiernie panujące nad światem słońce - niosące pośród wielu darów i śmierć, którą tym, którzy dołączyli do krwiopijców naznaczonych ciemnościom, wydziedziczonych przez pełne światła życie, za jego sprawą pisano - wygna cię bezlitośnie... Wszędzie tam, pośród najodleglejszych zakątków twej duszy, do których nie masz dostępu, powracać będą SŁOWA, jakby wykute w kamieniu umysłu... Choć może się zdarzyć, iż dręczyć cię będą niemiłosiernie, wybrzmiewając niczym echa wspomnień nieodwracalnego wyroku, o których byś chciał zapomnieć, jednak - mimo wszelkich starań - nie jesteś w stanie... Wtedy zastanów się, czy aby jednak nie było warto... Ja już wiem... I już nie budzę się z krzykiem, gdy powracają, powracają, powracają, powracają...

Wyśpij się dobrze tej nocy… Jako iż jutro pożeglujesz hen, ku królestwu Daggerfall.

Regis Vercore

The Elder Scrolls II: Daggerfall

The Elder Scrolls II: Daggerfall

Trzy oblicza świata The Elder Scrolls - a każde z nich bardziej wprawną ręką kute...

Oto spojrzenie na trzy odsłony niesamowitej serii crpg: The Elder Scrolls. Dwie z nich mniej lub bardziej nam znane... Trzecia zaś powoli materializująca się za sprawą programistów z Bethesdy Softworks...