Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Publicystyka 20 maja 2010, 07:22

autor: Szymon Liebert

Rewolwer, pistolet i znacznie więcej. GTA na Dzikim Zachodzie

Westerny nie cieszyły się dotąd dużą popularnością wśród producentów gier - niewielu z nich odważyło się poruszyć ten temat. O tym że takie próby warto podejmować, próbuje nas przekonać ostatnio firma Rockstar Games.

GUN to dobra produkcja, która przypadła do gustu niejednemu miłośnikowi Dzikiego Zachodu i otwartego podejścia do rozgrywki. Mimo to tytuł nie zyskał wielkiego rozgłosu i nie jest uważany za kamień milowy gatunku, bo twórcy nie rozwinęli koncepcji we właściwym stopniu. Aspekt sandboksowy gry szybko okazał się raczej skromny, bo chociaż misji ponadprogramowych było dużo, to większość z nich kończyliśmy w kilka minut. W porównaniu z dziełem Rockstara gra wypadała blado pod względem fabuły i konstrukcji postaci, które były odtwórcze i nijakie. Klimat psuły też hordy wrogów i łatwość ich eksterminacji – główny bohater produkcji miał na koncie kilkaset zabójstw (Billy the Kid do piachu posłał „zaledwie” 20 osób). Gra była więc niezła, ale do doskonałej produkcji westernowej wiele jej brakowało.

Krótki odpoczynek przy wodopoju? GUN to pierwsza znacząca produkcja westernowa z otwartym światem.

Rewolwer, pistolet i znacznie więcej

GUN i Red Dead Revolver były próbą rewitalizacji gatunku i w marketingowym sensie poniosły klęskę, bo klimaty Dzikiego Zachodu nie wróciły do łask. Przynajmniej wtedy. Zwiastunem powrotu popularności tej stylistyki była produkcja polskiego Techlandu, czyli Call of Juarez (2006), a później jej udana kontynuacja (Call of Juarez: Więzy Krwi, 2009). Wkrótce po zapowiedzi drugiej odsłony westernowej serii wrocławskiego studia potwierdzono również, że trwają prace nad Red Dead Redemption. Firma Rockstar Games jest jednym z największych i najbardziej cenionych deweleperów gier na świecie, więc zainteresowanie nowym tytułem od początku było ogromne. Tym bardziej, że według obietnic mieliśmy mieć do czynienia z największą produkcją studia, a nie tylko pobocznym projektem, co można było odczuć w przypadku Red Dead Revolver.

W czym Red Dead Redemption miał być lepsze od swoich „duchowych” poprzedników? Wydaje się, że prawie we wszystkim. Na pierwszy ogień idzie sama technologia – GUN i Revolver powstały kilka lat temu, więc z dzisiejszej perspektywy są mocno przestarzałe. Tymczasem nową grę napędza silnik RAGE, znany z Grand Theft Auto IV. Nie jest to może najbardziej zaawansowana technologia graficzna na rynku, ale pozwala na tworzenie dużych połaci terenu i wciąż zapewnia wysoki poziom oprawy wizualnej. Dziki Zachód przestaje być kanciasty czy pusty i nie potrzebuje już filtrów imitujących „ziarnistość” starych filmów (skorzystano z nich w przypadku Red Dead Revoler). Spektakularne zachody słońca, tumany kurzu i dymu, realistycznie wyglądający ogień i świetne postacie – ta gra ma to wszystko.

Walton Lowe, lider gangu. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że Rockstar potrafi tworzyć wyraziste postacie.

Aspekt wizualny i technologiczny tytułu to tylko jedna strona medalu, bo równie ważne jest zbudowanie odpowiedniego klimatu. Rockstar od kilku tygodni przekonuje, że specyfikę gatunku zna od podszewki – twórcy publikowali np. przegląd kultowych filmów o kowbojach i wyjaśniali, dlaczego każdy z nich zasługuje na uwagę. W ten sposób nakreślono naturalnie charakter nowej gry, która wydaje się połączeniem najlepszych elementów amerykańskiego i włoskiego westernu. Główny bohater produkcji w niektórych ujęciach wręcz wygląda jak młody Clint Eastwood, chociaż w swoim zachowaniu jest nieco mniej stonowany. Do tego trzeba dodać szereg innych, wyrazistych postaci, zarówno męskich, jak i kobiecych. Nie ma chyba wątpliwości, że Rockstar docenia siłę wyraźnie zarysowanych charakterów i jednocześnie potrafi je tworzyć.

Red Dead Redemption

Red Dead Redemption