Konfrontacja po latach. W to się grało - Half-Life
Nie ma producenta, który nie marzyłby o takim sukcesie w debiucie. Ponad 9 milionów sprzedanych pudełek, świetne noty w recenzjach i wierna rzesza wyznawców, niecierpliwie oczekująca kolejnych odsłon cyklu.
Oczywiście Half-Life nie zawiódł też w temacie strzelania, w końcu to FPS. Gordon Freeman miał do dyspozycji zróżnicowany arsenał środków zagłady, począwszy od łomu, który dziś jest najbardziej rozpoznawalnym atrybutem słynnego naukowca, poprzez broń palną, wyrzutnię rakiet, nowoczesne działo energetyczne, na wynalazkach przybyszów z Xen skończywszy. Istotnym elementem rozgrywki były też gadżety, czyli kombinezon zapewniający dodatkową ochronę w nieprzyjaznym świecie (w wielu miejscach pojawiały się specjalne maszyny pozwalające go doładować), latarka a także specjalny moduł, wydłużający skoki oddawane przez naszego podopiecznego. Wszystkie te przedmioty przydawały się w trakcie wędrówki, zwłaszcza uniform, który pozwalał dłużej cieszyć się życiem.
Garnitur wrogów w Half-Life składał się głównie z różnych rodzajów obcych, ale jak się później okazywało, nie tylko. W kilka godzin po incydencie do kompleksu Black Mesa przybyła grupa uzbrojonych po zęby komandosów, którzy otrzymali zadanie zatarcia śladów, co wiąże się z eliminowaniem nie tylko przybyszów z innego świata, ale również pozostałych przy życiu pracowników placówki. Jak nietrudno się domyślić, Gordon Freeman zajmował czołową pozycję na liście tych ostatnich.
Konfrontacja po latach
Half-Life ma już ponad dziesięć lat na karku, a to w elektronicznej rozrywce szmat czasu. Podstawowa wersja gry nie odrzuca, co prawda, na kilometr, ale ubóstwo graficzne jest wyraźnie widoczne. Swoistym remedium na postępującą wraz z wiekiem brzydotę jest podrasowana edycja gry, która nosi podtytuł Source. Autorzy nie dotykali rdzenia rozgrywki, koncentrując się jedynie na poprawkach w oprawie wizualnej. Pierwszy Half-Life na silniku „dwójki” to nowe tekstury, lepsze modele, przezroczysta woda i cała masa różnorodnych efektów fizycznych. Do przeróbki z prawdziwego zdarzenia daleko, ale i tak wersja Source wygląda dużo lepiej od pierwowzoru.
A jak się dziś w to gra? Zaskakująco dobrze. Niedawno kolejny raz odświeżyłem sobie Half-Life i uczciwie przyznam, że bawiłem się znakomicie. Co prawda musiałem na nowo przyzwyczaić się do kilku typowych dla archaicznych FPS-ów rozwiązań (duża prędkość poruszania się bohatera w biegu, mało precyzyjne, a czasem trudne do wykonania skoki), ale po kilku początkowych etapach mankamenty te przestały irytować. Cieszy również długość rozgrywki, czynnik niezmiernie istotny w czasach, w których gry stają się coraz krótsze. W porównaniu z dzisiejszymi strzelaninami na jedno, góra dwa popołudnia, Half-Life to wycieńczający maraton, któremu należy poświęcić mnóstwo czasu. Co ważne, produkt firmy Valve Software jest również odpowiednio trudny. Choć o klasycznym utknięciu nie ma mowy, to często napotkamy na problemy, które wymagają wysilenia szarych komórek bądź opracowania taktyki walki, pozwalającej na przykład pokonać uciążliwego bossa.