Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 6 grudnia 2008, 10:46

autor: Maciej Kurowiak

Żyć i umrzeć w Liberty City (4)

Liberty City, miasto tysięcy marzycieli z różnych zakątków świata pragnących uczestniczyć w budowie amerykańskiego snu. Sprawdzamy, co wśród nich robi Nico Bellic i jak ma się GTA IV w ponad pół roku po premierze.

Trudno narzucić Nico jakieś moralne zasady, ale z całą pewnością ma on pewien swoisty kodeks honorowy. Wiemy na przykład, że niezwykle istotna jest dla niego rodzina. Wpadający często tarapaty Roman może być obiektem jego żartów, ale gdy grozi mu jakiekolwiek niebezpieczeństwo, Nico zamienia się w maszynę do zabijania. To oczywiście nie czyni go o wiele bardziej wartościowym człowiekiem – nadal pozostaje kryminalistą, łotrem i mordercą. Problem w tym, że jego przeciwnicy to często większe dranie od niego. Pewnym paradoksem Grand Theft Auto IV jest właśnie to, że główny bohater jest w gruncie rzeczy tak samo zły jak jego przeciwnicy. Kanon walki dobra ze złem nie ma tu zastosowania – satysfakcją gracza jest raczej to, że przeciwnicy Bellica, trafiają niczym kosa na kamień, na człowieka ich pokroju, ale bardziej bezwzględnego i zdeterminowanego w osiąganiu celu.

Antybohater, anioł zemsty, który wykańcza typów jeszcze gorszych od siebie, stosujący zasadę „oko za oko” i zło zwalczaj złem, to zupełna nowość w świecie gier zdominowanym w dużej mierze przez postacie jednostronne i sztampowe. Jeśli przyjrzymy się innym tytułom, to być może znajdziemy bohaterów podobnych do Bellica, ale nie są to gry osadzone w świecie tak zbliżonym do naszego jak w Grand Theft Auto IV. Działania naszego bohatera są tym bardziej poruszające i emocjonujące, że rozgrywają się w niezwykle sugestywnej rzeczywistości.

Liberty City żyje i wcale nie wygląda to sztucznie. Gdy lecimy nad miastem, widzimy krwiobieg aglomeracji, czyli ulice, a na nich rozświetlone neonami budynki. Największe wrażenie robi jednak zwykła podróż taksówką. Podczas jazdy, o ile nie skrócimy jej, naciskając odpowiedni przycisk, możemy obserwować normalne miejskie życie. Niektórym będzie oczywiście brakować rozmaitych szczegółów, jednak nie można wskazać innego tytułu, który tak realistycznie pokazywałby tętniące życiem miasto.

Grand Theft Auto IV to sarkastyczny obraz amerykańskiej rzeczywistości przedstawiony w sposób absolutnie bezkompromisowy. Co ciekawe, autorzy posługują się nim w sposób nieograniczony, nie przejmując się, czy ktokolwiek może poczuć się urażony. Gra pokazuje rozmaite grupy etniczne, ale raczej w ciemnych mrocznych barwach półświatka pełnego samców alfa. Ilość cytatów, odniesień czy popkulturowych aluzji świadczy jednak o tym, że autorzy starali się, by inteligentny gracz wyłapał przesłanie i zachował dystans do tego, co widzi. Zresztą twórcy nie ukrywają swoich intencji: „tworzymy miasto, w którym można poczuć się jak w prawdziwym, ale jest ono doskonale dostosowane do samej rozgrywki. Świat nie jest stworzony, by był grą video. Chcemy zrobić więc grę video, która będzie jak prawdziwy świat, wciąż pozostając grą”

Mimo to okazuje się, że po paru miesiącach sama rozgrywka oraz misje i ich przebieg jakoś ulatują z pamięci. Pozostają w niej za to obrazy, choćby miasto widziane nocą zza szyby taksówki. Wybierając stację z odpowiednią muzyką, sami jesteśmy w stanie stworzyć klimat niczym w filmach Wong Kar Waia. Takich obrazów, które pamięta się długo jest więcej: panorama z helikoptera czy kłótnie mieszkańców wściekłych z powodu długiego stania w korku. Widzimy to wszystko dokładnie tak, jak obserwuje to Nico, jak turyści, dla których Liberty City będzie kiedyś jedynie pięknym wspomnieniem. Przy czwartym GTA raczej nikt się nie rozpłacze, nie ma tu scen równie dramatycznych jak, by nie sięgać daleko, śmierć Aeris w Final Fantasy VII. Gra zapada jednak w pamięć i choć aspekt gangsterski schodzi gdzieś na drugi plan i ulega powolnemu rozkładowi, to pewne widoki i odczucia pozostają niezapomniane...

Maciej „Shinobix” Kurowiak

Grand Theft Auto IV

Grand Theft Auto IV