Max Payne - recenzja filmu (2)
Max Payne w kategorii „film na podstawie gry komputerowej” plasuje się wysoko. Czy jednak mroczne przygody nowojorskiego detektywa bronią się po prostu jako obraz filmowy?
W momencie, gdy dochodzi do głównego zwrotu w fabule, wydarzenia na ekranie nabierają tempa. I tak po tym nieco nieudolnie zbudowanym nowoczesnym filmie noir, jakim jest pierwsza część obrazu, Max Payne wreszcie nabiera rumieńców: w efektownych starciach padają kolejne trupy, sceny stają się bardziej dynamiczne, reżyser chętniej korzysta z (całkiem dobrze wykonanych) efektów specjalnych, a widz może zacząć cieszyć się nieskrępowaną wyższymi procesami myślowymi akcją w stylu „on kontra wszyscy”. I widz wie, że on musi wygrać, bo przecież jest pozytywnym bohaterem.
Jak natomiast wygląda opowieść o detektywie Payne'ie widziana oczami gracza? Fabuła niemal idealnie pokrywa się z wydarzeniami znanymi z pierwszej części gry. Zaczyna się od końca – tuż przed finałowym pojedynkiem, a potem cofa o siedem dni. Narkotyk Valkyr i korporacja Aesir, oraz nie będące zaskoczeniem dla miłośników gry powiązanie tych dwóch elementów, postacie B.B Hensleya, Aleksa Baldera (tu wygląda trochę jak bezdomny), Jacka Lupino, Jima Bravury czy kobiet – Nicole Horne i oczywiście Mony Sax są obecne w filmie. Max w podobnych okolicznościach zostaje wplątany w morderstwo swojego byłego partnera – wspomnianego już Aleksa Baldera. Filmowe lokacje są niemal żywcem wyjęte z komputerowego pierwowzoru – Max rozprawia się z okupującymi przystanki metra ćpunami na stacji Roscoe, odwiedza klub Rag Na Rok (inna pisownia), a na pokrytych brudnym śniegiem ulicach Nowego Jorku mija mnóstwo wymalowanych na murach charakterystycznych znaków „V”. Nawet finał całego zamieszania rozgrywa się w bardzo podobnych okolicznościach – drapacz chmur, eksplodujące piętra, lądowisko dla helikopterów na dachu. W kilku miejscach właściwa akcja przerywana jest retrospekcjami z bolesnej przeszłości Maxa: zabarwione sepią i ziarniste obrazki z domu policjanta, lekko wykrzywione kadry, płacz dziecka, spowolniona akcja. To wszystko znamy z gry. Co do skrzydlatych stworów zaś... Wszyscy, którzy po obejrzeniu zwiastunów obawiali się, że Max Payne stanie się czymś w stylu sequela filmu Constantine, mogą odetchnąć z ulgą – nasz dzielny glina nie walczy z pozaziemskimi demonami. Są one tylko i wyłącznie halucynacjami wywołanymi zażywaniem Valkyru, a w naprawdę dużych ilościach pojawiają się w zasadzie pod koniec filmu, co zresztą jest uzasadnione fabularnie.