Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 2 września 2008, 14:41

autor: Maciej Kurowiak

GC 2008: Koncert Video Games Live (4)

Gdyby Beethoven żył w naszych czasach, tworzyłby muzykę do gier, lubi powtarzać twórca Video Games Live. Jako gracze i miłośnicy dobrej muzyki nie mogliśmy przepuścić okazji, by donieść naszym Czytelnikom jak show prezentuje się na żywo.

Sonic The Hedgehog, mimo iż nie błyszczy już jak na dawnych konsolach Segi, dzięki należnemu mu miejscu w historii gier także dorobił się własnej składanki. Jednak prawdziwa gwiazda musiała jeszcze chwilę poczekać. Przez salę przetoczyła się patetyczna suita z gry World of Warcraft, a zaraz potem przedpremierowe wykonanie utworu ze zbliżającego się Starcraft 2. I nadszedł wreszcie czas na kolejny wyczekiwany utwór.

Nie ma chyba lepszej osoby do zagrania tematu Super Mario Bros niż Martin Leung. Znów zasiadł przed klawiszami, ale tym razem prowadzący zawiązał mu oczy chustą. Dla Leunga to oczywiście żaden problem i odegrał jeden z najsławniejszych motywów muzycznych globu bez żadnych problemów. Pianista ściągnął chustę, by brawurowo zagrać kolejne motywy z serii o sławnym hydrauliku. Publiczności, w tym nam, bardzo się to podobało, a aplauz był bardzo głośny, zatem Leung grał kolejne hity Nintendo: powróciły więc motywy z The Legend of Zelda i Tetrisa.

Kolejny konkurs, z powodu późnej pory, był już, niestety, dość męczący dla słuchaczy. Nie tylko nam się to nie spodobało, bo i publiczność buczała, gdy Tallarico zapowiadał finalistę konkursu Guitar Hero: Aerosmith (być może powodem buczenia był właśnie wybór zdecydowanie najsłabszej części cyklu), który zaraz potem odegrał na scenie jeden z kawałków (Sweet Emotion?). Nikt nie padł z podziwu, bo lokalny mistrz z tremy lub innych przyczyn co jakiś czas gubił nutki. Tak czy inaczej chwała mu za zagranie, bądź co bądź, trudnego utworu przed kilkoma tysiącami ludzi.

Na deser pozostał główny motyw z Halo, który na gitarze elektrycznej zagrał Tallarico i choć do Steve’a Vaia mu daleko, to i tak sprawił się całkiem dobrze. Niestety później zaczął się zupełny harmider, gdyż fatalna akustyka Leipzig Arena źle współgrała z nie najlepszym nagłośnieniem i finałowe kawałki z Final Fantasy 7 i Castlevanii zabrzmiały jak kakofonia. Ludziom zaczynało się też już spieszyć i niektórzy zwyczajnie opuszczali imprezę, głośno przy tym tupiąc. I to był już koniec blisko trzygodzinnego widowiska.

Spodziewaliśmy się czegoś więcej i gdybyśmy wyłożyli te 35 euro (najlepsze miejsca kosztowały ok. 50) z własnej kieszeni, bylibyśmy pewnie mniej zadowoleni. Niewątpliwie warto było wysłuchać świetnych składanek z Final Fantasy czy The Legend of Zelda. Nie można narzekać też na samych muzyków. Martin Leung grał znakomicie, tak jak i orkiestra była pierwszej klasy. Konkursy, krzyki, zachęty były jednak trochę zbyt nachalne i jarmarczne, chwilami przypominając stary PRL-owski show z cyklu Dziecko Potrafi. Siedzieliśmy dość daleko od sceny i nie możemy powiedzieć, żeby nagłośnienie było idealne – dźwięk niósł się raczej marnie i brakowało prawdziwej orkiestrowej dynamiki. Z tego powodu całość miała dość tani posmak. Zamiast poczucia obcowania z muzyką symfoniczną, dostaliśmy mieszankę wrażeń z popkulturowego kogla-mogla. No i ten nieszczęsny brak fortepianu… Miło byłoby też posłuchać utworów muzycznych w całości, a nie jedynie składanek. Tematy z Metal Gear Solid, The Legend of Zelda, Final Fantasy czy Halo przyjemnie usłyszeć na żywo, ale być może warto rozważyć powrót do porzuconej w tym roku konwencji grania koncertów w filharmonii?

Maciej „Shinobix” Kurowiak