filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 8 sierpnia 2008, 12:04

autor: Adam Kaczmarek

Mroczny Rycerz - recenzja filmu

Mroczny Rycerz to kontynuacja przygód człowieka-nietoperza z filmu Batman: Początek. Tym razem przeciwnikiem superbohatera jest Joker, w którego wcielił się nieżyjący już Heath Ledger.

Wyreżyserowany przez Christophera Nolana Batman: Początek przed premierą był wielką zagadką. Utalentowany autor słynnego Memento miał pomysł, aby przygody człowieka-nietoperza wzbogacić o sporą dawkę ekranowego realizmu. Do pracy nad obrazem zaprosił plejadę uznanych aktorów, a scenariusz oparł na serii komiksów Year One. W rezultacie udało mu się stworzyć jedną z dojrzalszych pozycji z superbohaterem w roli głównej. Udany powrót zaowocował znakomitymi wynikami finansowymi. To z pewnością zachęciło studio Warner Bros do obdarowania Nolana zaufaniem po raz kolejny, dzięki czemu na ekrany kin zawitała druga część historii Batmana o tytule Mroczny Rycerz (warto w tym miejscu zauważyć, że jest to pierwszy film z obrońcą Gotham w roli głównej, bez słowa Batman w nazwie).

Od momentu założenia po raz pierwszy kostiumu przez Bruce’a Wayne’a minęły 3 lata. W międzyczasie sporo się zmieniło. Mieszkańcy poczuli rozpostarty parasol bezpieczeństwa, miasto z niszczejącej rudery przeistoczyło się w prężną metropolię, a sam Bruce zainwestował nieco kasy w swoją bazę wypadową, pozostając nadal w przekonaniu o słuszności zwalczania zła.

Rozbijający kolejne mafijne siatki gacek doczekał się godnego konkurenta w postaci prokuratora okręgowego – Harveya Denta. Różnica między nimi jest taka, iż ten drugi maski nie nosi. Dent zyskuje sympatię obywateli nie bez powodu. To odważny człowiek, jednostka nie znająca strachu przed przestępczym światkiem. Harvey jest niebywale skuteczny w tym, co robi. I widzą to też mieszkańcy Gotham. W ich oczach czarny mściciel jawi się jako protagonista działający ponad prawem. Konsekwencją sukcesów Denta jest podupadający wizerunek Batmana. Na szczęście może on liczyć na wsparcie ze strony porucznika miejskiej policji Jima Gordona. Obaj starają się walczyć z ostatnim bastionem zorganizowanej przestępczości w mieście. Nie wiedzą jednak, że do akcji wkroczy niebawem kolejny wróg, który nie dość, że zmobilizuje mafijnych przywódców, to jeszcze wprowadzi w życie całej trójki niemałe zamieszanie.

Joker w wykonaniu Heatha Ledgera to jeden z najbardziej charyzmatycznych przestępców w filmach.

Od pierwszych sekund filmu Nolan zaskakuje. Zamiast podążyć typową dla sequeli ścieżką (czyli „jeszcze raz to samo, tylko więcej, szybciej i intensywniej”) reżyser postanowił poeksperymentować. Gotham nie przypomina w żaden sposób miasta znanego z poprzedniej części. Akcja nie toczy się w zapyziałej dzielnicy Narrows, a wśród drapaczy chmur, biurowców i głównych ulic. A wszystko to podane w chłodnych, stonowanych barwach. Przyznam, że zabieg ten sprawdził się obłędnie. Szerokie kadry Gotham, a zwłaszcza Hong-Kongu wywołują u widza opad szczęki. Dzięki zmianom w stylu prowadzenia kamery oglądanie filmu sprawia ogromną przyjemność. Ujęcia są długie, odpowiednio szybkie i nie przyprawiają o zawrót głowy. Nolan w wywiadach podkreślał, iż za inspirację do kręcenia poszczególnych scen posłużyła mu Gorączka Michaela Manna. Patrząc na prolog Mrocznego Rycerza, trudno się z tym nie zgodzić.

Silną stroną produkcji jest bogaty w zwroty akcji, błyskotliwy scenariusz. Reżyser przez pierwszą godzinę projekcji doskonale zaznajamia widza z bohaterami. Fabuła idealnie waży wątki i przy okazji w ciekawy sposób zawiązuje intrygę. Doprowadza to do pewnego paradoksu. Otóż główną osią historii Mrocznego Rycerza nie są działania Batmana, a koleje losu Harveya Denta. Wynika to przede wszystkim z kierunku, jaki obrał Nolan. Nie chcąc tracić czasu na kopiowanie pomysłów z poprzedniej części, zdecydował się na wprowadzenie nowych postaci, mających znaczący wpływ na opowiadaną historię. I dlatego wybór padł na Denta. To w nim dokonuje się największa przemiana (nie tylko wizualna). Rozumnemu z początku prokuratorowi zacierają się granice między uczciwym postępowaniem, a przesadnym heroizmem.

Wcielający się w tę rolę Aaron Eckhart wypadł znakomicie. Osoba prokuratora okręgowego od samego początku budzi należyty szacunek i podziw. Ów aktor wpasował się w konwencję idealnie, nadając Dentowi ciekawą osobowość. Ucieszył mnie również fakt, że w przeciwieństwie do Początku więcej czasu ekranowego dostał Gordon. Nie jest już fajtłapą, a doświadczonym stróżem prawa, sięgającym bez wahania po broń. Gary Oldman spełnia pokładane w nim nadzieje i wprowadza nieco świeżości w wizerunek komiksowego policjanta. To samo dotyczy Christiana Bale’a. Bruce Wayne i Batman są nam doskonale znani, więc nie było sensu rozbudowywać wątku o kolejne wspomnienia z dzieciństwa czy z okresu treningu w klasztorze Ligi Cieni. Bale okrzepł w skórze miliardera-playboya, dzięki czemu jego powrotowi towarzyszy spory entuzjazm widzów. Zamiana Katie Holmes na Maggie Gyllenhaal w roli Rachel Dawes okazała się bezbolesna. Generalnie aktorka starała się skopiować styl bycia i zachowania swojej bohaterki z poprzedniego wcielenia. Ponadto sam wkład w rozwój fabuły pani adwokat jest znacznie bardziej interesujący

Swoje pięć minut w Mrocznym Rycerzu mają również Morgan Freeman oraz Michael Caine, którzy potrafią rzucić ciętym dowcipem na rozluźnienie. Jednak to nie oni mieli być gwiazdą filmu. Wszyscy z niecierpliwością czekali na kreację ś.p. Heatha Ledgera w roli głównego złoczyńcy – Jokera. Australijczyk nie zawiódł oczekiwań i stworzył jeden z najlepszych, czarnych charakterów ostatnich lat. Patrząc na formę Heatha, nie sposób odmówić mu wielkiego zaangażowania. Mimika twarzy, gesty oraz zdolność do modulacji głosu w dowolnym momencie nie pozostawiają widza obojętnym. Joker to przestępca doskonały, kryminalista najwyższej klasy. Jest psychopatą, aczkolwiek piekielnie inteligentnym. Sam siebie nazywa „sługą chaosu”, co chyba najlepiej odzwierciedla jego dokonania w filmie. Ledger perfekcyjnie zinterpretował tę postać, ale czy zasługuje na statuetkę Oskara? Przyznam, że szansa na pośmiertną nominację jest całkiem spora.

Wobec działań Jokera nawet Batman czuje się bezradny.

Realizacyjnie Mroczny Rycerz powala na kolana. Dysponując budżetem ponad 180 milionów dolarów, Nolan mógł zgromadzić nie tylko ciekawą obsadę (łącznie z drugim i trzecim planem), ale także nakręcić kilka efektownych scen akcji. Ograniczenie efektów komputerowych na rzecz pirotechniki i innych trików przydaje filmowi jeszcze więcej realizmu. Sunąca za pojazdami kamera w scenie pościgu to popis umiejętnego wykorzystania sprzętu technicznego oraz talentu kamerzysty. Bez zbędnego, kłującego w oczy CGI. Pochwały należą się także duetowi Zimmer-Newton Howard. Kompozytorzy wspólnymi siłami napisali ciekawą partyturę, znacznie lepszą od tej, którą mieliśmy okazję słyszeć w Początku. I wszystko byłoby piękne, gdyby Nolan do końca zaufał swojej konwencji. W czasie, gdy Joker pogrywa sobie z trio Batman-Gordon-Dent do fabuły zostają wplecione pojedyncze elementy nijak nie pasujące do ciężkiego klimatu, od którego Mroczny Rycerz aż kipi. Idealnym przykładem jest pewien gadżet służący do szpiegowania mieszkańców miasta. Pomysł wydaje się na tyle nierealistyczny, że zwyczajnie głupi. Ponadto nie spodobało mi się rozwiązanie kilku scen, zwłaszcza finału przyjęcia wydanego na cześć Denta. Mam wrażenie, że scenarzyści nie mieli również pomysłu na zakończenie historii. Ostatnie sceny są przegadane i wyprane z emocji, niemniej kończący film monolog Gordona zapowiada niezłą jatkę w następnej części.

Powyższe wady nie powinny jednak zniechęcać do seansu. Mroczny Rycerz to bardzo dobra, jeśli nie najlepsza adaptacja obrazkowej sztuki w historii. Nolanowi z komiksowego materiału udało się uszyć sensacyjne kino z najwyższej półki, przyprawione akcją, dramatem oraz czarnym humorem. I nie zmieni tego nawet kilka błędów w scenariuszu, który i tak prezentuje wysoki poziom. I tu rodzi się pewien dylemat. Po obejrzeniu Batman: Początek wystawiłem temu obrazowi mocną ósemkę. Mrocznemu Rycerzowi należy się dziesiątka, bo to dzieło przebijające poprzednika o dwie klasy. Z drugiej strony taka ocena byłaby zbyt krzywdząca dla wielkich tytułów, znacznie bardziej zasłużonych dla kinematografii. Pozostaje mi więc wlepić nowej produkcji Warner Bros notę 9, licząc, że po obejrzeniu części trzeciej takich kłopotów mieć nie będę.

Adam „eJay” Kaczmarek