Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 10 czerwca 2008, 17:21

autor: Borys Zajączkowski

Myśli nieprzemyślane - Latanie za Grami: Los Angeles (3)

Przez trzy kolejne „pododcinki” MNP pokażę Wam trochę zdjęć i opowiem kilka historii, które nie znalazły się dotychczas na GOL-u, ponieważ same w sobie wiele wspólnego z grami nie mają. Ot, powstały przy okazji.

Potem przejazd przez fabryczną część kompleksu, rury pękające nad głową, dinozaury wybijające dziury w ścianach i w suficie, a na koniec dramatyczna ucieczka. Na tę byłem przygotowany, bo przed wejściem robiłem zdjęcia ludziskom wyjeżdżającym z Jurrasic Parku. Nie wiedziałem tylko, z jak wysoka i pod jakim kątem wagonik wpada do stawu, więc przezornie aparat schowany w futerale trzymałem pod sobą, od wnętrza wagoniku. Okazało się, że wagonik spada do wody z dziesięciu metrów, pionowo.

Następnie udałem się na rollercoaster pt. Zemsta Mumii (sponsorowany przez Volkswagena, jak widać na zdjęciu). Filmu nie darzę szczególną sympatią, niemniej półgodzinna kolejka zapowiadała niezłą jazdę. Zresztą nie nudziłem się czekając. Najpierw olałem schowki na co cenniejsze przedmioty, uznawszy, że dam sobie radę z niezgubieniem aparatu, niemniej za chwilę zacząłem tracić tę pewność, gdy co chwilę wpadały mi w oko ostrzeżenia: to jest bardzo szybki rollercoaster, kobietom w ciąży nie wolno, dzieciom poniżej metra-ileś nie wolno. Gdy przemaszerowałem labirynt podziemnych korytarzy, zobaczyłem wagoniki – te były lepsze niż w Jurrasic Parku: olbrzymie zagłówki obejmujące głowę zapowiadały niezłe przyspieszenia. Na dodatek zabezpieczenie zaciągane na pas nie dało się odsunąć samodzielnie – musiała to robić obsługa. Zresztą, co tu gadać, w moim rzędzie nie zapięło się ono do samego końca, bo upchnąłem pod nim przezornie aparat – człowiek z obsługi dostrzegł to i dopchnął je. Zapowiadało się nieźle.

I było nieźle, bo ktoś wpadł na pomysł, żeby zrobić rollercoaster po ciemku. Przejechaliśmy przez jedną-drugą salę wypełnioną kosztownościami tudzież straszydłami, a potem pod sufitem pojawiła się mumia Imhotepa i powiedziała: „teraz wasze dusze są moje”, czy coś w ten deseń i nikt nie zauważył, że grunt pod wagonikami się urywa. W kompletnej ciemności polecieliśmy pionowo w dół – z kilkanaście metrów może. Potem szereg mocnych przyspieszeń wte i wetwe, trupy ze świecącymi oczami wyskakujące na nas głównie po to, żeby nam uzmysłowić, że lecimy sto na godzinę jak nic, a potem ostre hamowanie przed ścianą. Skarabeusze wypełzające na ściany, skarabeusze chodzące po naszych nogach i... jedziemy do tyłu. Spadanie na plecy w całkowitej ciemności – polecam. Na koniec kolejne hamowanie i pstryk! zdjęcie całego wagonika, które można było nabyć po wyjściu. Za jedyne 20 dolarów. Gdyby było 10, to może bym się skusił. Ale za 20, to sam sobie zrobię zdjęcie, na którym mi się micha nerwowo śmieje. ;p

Poszedłem również na dwa seansy do kina. Na Terminatora i na Shreka – filmy przygotowane specjalnie dla tej konkretnej sali kinowej – jeśliby starać się umiejscowić je na siłę w znanej fabule, wyszłoby coś jak Terminator 2,5 oraz Shrek 1,5.

Seans Terminatora poprzedza przydługie przywitanie w „fabryce jutra”, w czasie którego Sarah Connor włamuje się na wizję i każe uciekać. Nie uciekamy jednak, tylko potulnie wchodzimy na salę, w której zajmujemy miejsca w fotelach. Oglądamy prezentację skuteczności nowych terminatorów – wielkich robotów, które wyłaniają się z postumentów rozstawionych wokół sali – a za chwilę show się zaczyna. Trzy olbrzymie ekrany kinowe – z przodu i po bokach – publiczność w okularkach polaryzujących, ale to jeszcze nie wszystko.