Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 26 lipca 2001, 11:56

autor: Leszek Baczyński

Ostatnie bitwy Napoleona (10)

Artykuł ten to swoistego rodzaju uzupełnienie recenzji zestawu gier pt. „Battleground Collection 1” amerykańskiej firmy Talonsoft a skierowany jest głównie do osób które interesują się tematem wojen napoleońskich.

Napoleon należał do tych geniuszy, których żywiołem jest grom. Trzymał już w ręku piorun.

Wydał kirasjerom Milhauda rozkaz zdobycia wzgórza Mont-Saint-Jean.

Było ich trzy tysiące pięciuset. Tworzyli linię ciągnącą się na ćwierć mili. Ludzie-olbrzymy na koniach-olbrzymach. Dwadzieścia sześć szwadronów; za nimi w odwodzie dywizja Lefebvre-Desnouettes`a, stu sześciu wyborowych żołnierzy żandarmerii polowej, strzelcy gwardii - tysiąc sto dziewięćdziesiąt siedem koni, i lansjerzy gwardii - osiemset osiemdziesiąt lanc. Mieli kaski bez grzebieni, pancerze kute ze stali, pistolety w olstrach i długie, proste szable. Podziwiała ich cała armia, gdy o dziewiątej rano przy dźwiękach trąb wszystkich orkiestr grających „Veillons au salut de 1'empire” nadciągali zwartą kolumną, z jedną baterią z flanki, drugą w środku, by rozwinąć się w dwóch szeregach, między szosą do Genappe i Frischemont i zająć stanowiska bojowe w potężnej drugiej linii, tak umiejętnie ugrupowanej przez Napoleona, która, mając na lewym krańcu kirasjerów Kellermanna, a na prawym kirasjerów Milhauda, miała - rzec można - dwa skrzydła z żelaza.

Adiutant Bernard przyniósł im rozkaz cesarza. Ney wyciągnął szpadę i stanął na czele. Olbrzymie szeregi ruszyły.

Wówczas przedstawił się oczom widok groźny i wspaniały.

Cała ta jazda, z szablami wzniesionymi w górę, z łopoczącymi na wietrze sztandarami, przy dźwięku trąb, uformowana w kolumnę dywizjonami, ruszyła jak jeden mąż ze wzgórza Belle-Alliance i, z precyzją okutego brązem taranu wybijającego wyłom, runęła w straszliwe dno doliny, gdzie padło już tylu ludzi; znikła w dymach, by następnie, wyłoniwszy się z mroku, ukazać się po drugiej stronie doliny w tym samym zwartym szyku, gdy poprzez chmury prażących w nią kartaczy wjeżdżała rysią na niebezpieczny, oślizły od błota stok płaskowzgórza Mont-Saint-Jean. Jechali poważni, groźni, niewzruszeni; gdy cichła palba i strzały armatnie, słychać było potężny tętent Dwie dywizje - dwie kolumny; dywizja Wathiera po prawej, dywizja Delorda po lewej stronie. Patrzącym z oddali wydawało się, że ku szczytowi wzgórza pełzną dwa olbrzymie stalowe smoki. Przemknęli przez pole bitwy jak cudowna zjawa.

Nie widziano nic podobnego od czasu zdobycia przez ciężką kawalerię wielkiej reduty pod Borodino. Brakowało Murata, ale był Ney. Zdawało się, że ta masa ludzka stała się olbrzymim potworem, ożywionym jednym duchem. Każdy szwadron falował i wzdymał się jak macki ośmiornicy. Widać je było poprzez gęsty dym rozdzierający się tu i ówdzie. Kłębowisko kasków, szabli, krzyki wśród huku armat i grania fanfar, gwałtowne podrzuty końskich grzbietów, zamęt straszliwy i karny. A nad tym - niczym łuski hydry - pancerze.

Dwadzieścia sześć batalionów gotowało się do odparcia dwudziestu sześciu szwadronów. Dziwna zbieżność cyfr! Za szczytem wzgórza, pod osłoną zamaskowanej baterii, piechota angielska, uformowana w trzynaście czworoboków (po dwa bataliony na czworobok), ustawionych w dwie linie (siedem czworoboków w pierwszej, sześć w drugiej linii), z palcem na cynglu, z kolbą na ramieniu, czekała na to, co nadciągało, spokojna, milcząca, nieruchoma. Kirasjerzy jej nie widzieli i ona nie widziała kirasjerów.

Słuchała, jak wzbiera ta rzeka ludzka. Słyszała, jak rośnie łoskot trzech tysięcy koni idących wyciągniętym kłusem, słyszała miarowy tętent kopyt, chrzęst pancerzy, pobrzękiwanie szabel, potężny i jakiś dziki dech. Nastała chwila groźnej ciszy, potem nagle, nad szczytem wzgórza, ukazały się wzniesione ręce wywijające szablami, kaski, trąby, sztandary i trzy tysiące, wąsatych twarzy krzyczących: „Niech żyje cesarz!” Cała ta jazda runęła na wzgórze i ziemia - zda się - zadrżała w posadach.

Sierżant Ewart (Scots Greys) zdobywa sztandar 45 Regimentu Piechoty francuskiej

Obraz Roberta Hillingford’a

Wtem, o zgrozo, na lewo od Anglików, a na prawo od nas czoło kolumny kirasjerów podniosło się z przeraźliwym zgiełkiem. Dotarłszy na szczyt wzgórza, w szale walki i zdobywczego pędu na oddziały i armaty, kirasjerzy ujrzeli oddzielający ich od Anglików jar, wąwóz. Była to idąca parowem droga z Ohain.

The Battleground Collection 1

The Battleground Collection 1