Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 23 października 2007, 10:07

autor: Marek Czajor

Stare ale jare: Xbox

Dawno, dawno temu, jakieś 50 lat wstecz, po usłyszeniu tekstu „kup pan cegłę” miałbyś spore kłopoty. Kto by pomyślał, że dzisiaj, pół wieku później, to samo stwierdzenie oznacza coś diametralnie odmiennego!

Oficjalne nazwy: Microsoft Xbox

Pieszczotliwe określenia: cegła, iks, kloc

Dawno, dawno temu, jakieś 50 lat wstecz, po usłyszeniu tekstu „kup pan cegłę” miałbyś spore kłopoty. Prośba owa bowiem wychodziła zazwyczaj od obszarpanego zakapiora, który za cenę nie obicia twojej facjaty i „niewielkiej daniny” ofiarował ci kawałek wypalonej w piecu gliny. Fakt, że ładnie opakowanej. Kto by pomyślał, że dzisiaj, pół wieku później, to samo stwierdzenie oznacza coś diametralnie odmiennego! A co oznacza? Ano propozycję zakupu konsoli do gier wideo. Uściślijmy: dobrej konsoli.

Bill Gates dobrze wie, że ten, kto nie idzie do przodu, zwykle cofa się. Skoro Microsoft zrobił już najlepszy system operacyjny na świecie, rewelacyjną przeglądarkę internetową i genialny pakiet biurowy, nadszedł czas na najlepszą maszynkę do gier wideo. Jak tylko owa informacja wyciekła na zewnątrz, brać konsolowa zadrżała. Wyobrażenia o wiecznie zawieszającym się pudełku, z wymiennymi „bebechach” wprost z peceta, o tytułach bez klimatu – najpewniej prostackich zrzynkach z „blaszaka” – tego nie zdzierżyłby żaden szanujący się fan hardware’u Nintendo, Segi czy innego Sony. Czas pokazał, że mimo czarnych myśli graczy Microsoft stanął na wysokości zadania. Ale po kolei.

Bill Gates osobiście nadzorował prace nad nową konsolą. Żaden detal projektu nie umknął jego czujnemu wzrokowi.

Jesienią 1999 roku było już wszem wiadome, iż gigant z Redmond pracuje nad nowym system do gier, jednakże informację tą Microsoft oficjalnie potwierdził dopiero w marcu 2000 roku. Projekt nosił nazwę X-box (kombinacja słów DirectX-box) i realizowany był m.in. przez inżynierów z WebTV – firmy, która w połowie lat 90-tych stworzyła popularny adapter umożliwiający obsługę Internetu na ekranie telewizora, bez udziału komputera. Według wstępnych planów, nowa konsola miała być gotowa na koniec 2000 roku.

Czas mijał, sprzętu nie było, a branża aż huczała od plotek. Nie udało się Microsoftowi wytrzymać presji czasowej i wystartować w tym samym okresie, co Sony ze swoim PS2 („soniak” w USA wystartował 26 października 2000). Co więcej, pierwsza oficjalna prezentacja Xboxa (który w międzyczasie stracił myślnik w nazwie) odbyła się dopiero w styczniu 2001 roku w Los Angeles, na wystawie Consumer Electronic Show. Od tego czasu prace nabrały jednak tempa, ruszyła kampania promocyjno-reklamowa (kosztująca ponoć 500 mln dolarów), a Microsoft zapowiedział premierę swojej konsoli w drugim półroczu 2001 roku.

W czasie oficjalnej prezentacji Xboxa pokazano wielką, czarną cegłę z wkomponowanym weń wielkim „iksem” i zielonym, fosforyzującym „okiem” na obudowie. Choć to kwestia gustu, estetycznie mógł się podobać. Technicznie natomiast, bez żadnych już wątpliwości okazał się być smokiem, zjadającym ówczesną (DC, PS2) i przyszłą (GCN) konkurencję na śniadanie. Zarówno wydajnością, jak i mocą obliczeniową przewyższał dwukrotnie inne konsole szóstej generacji. Złośliwcy twierdzili, że jest to w zasadzie zwykły kawałek peceta (intelowski procesor, karta graficzna GeForce, wbudowany HDD i karta Ethernet) zamknięty w czarnej obudowie. Kto jednak zetknął się z „iks-em” osobiście, ten przyznawał, że jest to pełnowartościowa konsola do gier z kilkoma naprawdę fajnymi patentami (wspomniany HDD zamiast karty pamięci, stosowanie własnych plików MP3 jako podkładów muzycznych w grach itp.).

Trzeba przyznać, że pod kątem wyglądu Xboxa, styliści postarali się. Ale pad to im raczej nie wyszedł. Z „grubasa” cały świat konsolowy się naśmiewał…

Kolejne miesiące 2001 roku minęły na wyczekiwaniu (głównie w USA – patriotyzm zobowiązuje) na start „cegły”. Co jakiś czas Microsoft pokazywał konsolę i garść gier, ot tak, by podsycić apetyty graczy. Trzeba przyznać, że prezentowane tytuły w zdecydowanej większości wyglądały wyśmienicie, a niektóre „perełki”, jak Halo czy Dead or Alive 3, zapowiadały się na potencjalnych „killerów” i „sprzedawaczy” Xboxa. Dobrych produkcji miało zresztą nie zabraknąć, bowiem jeszcze przed premierą wsparcie dla konsoli Microsoftu zapowiedziało 150 developerów.

Xbox pojawił się w amerykańskich sklepach 15 listopada 2001 roku, w cenie 299 dolarów za sztukę. Na starcie dostępnych było 10 tytułów, wśród których – zgodnie z oczekiwaniami – najlepiej sprzedawał się Halo. Premiera „iks-a” okazała się wielkim marketingowym sukcesem. Mimo, iż nie wszystko w hardware Microsoftu mogło się podobać (m.in. konieczność dokupienia dość drogiego pilota, by móc odtwarzać filmy DVD), w ciągu półtora miesiąc właścicieli znalazło 1,5 mln sztuk Xboxów!

Skoro jeden bastion został zdobyty, przyszedł czas na drugi. Dnia 21 lutego 2002 roku w Kraju Kwitnącej Wiśni rozpoczęto sprzedaż pierwszej partii (250 tys. sztuk) konsol. Strategia była chytra: rzucić na starcie 12 dobrych tytułów, z czego większość koniecznie wyprodukowanych przez japońskich developerów (Jet Set Radio Future, Genmi Onimusha, Silent Hill 2 i inne). Skośnoocy bracia mieli nie odczuć, iż mają do czynienia z „obcą” platformą. Pierwsze dni były obiecujące. „Kloc” schodził nieźle, a Dead or Alive 3 wraz z nim. Niestety, po kilku tygodniach sprzedaż siadła, a do końca marca nabywców znalazło jedynie 165 tys. konsol. Gwoździem do trumny była stała się jeszcze pogłoska, mówiąca o przegrzewaniu się i dużej awaryjności „iks-ów” (głównie czytników DVD i HDD). Mimo szybkiej reakcji Microsoftu (wymienił wszystkie wadliwe egzemplarze) Xbox w zestawieniach sprzedaży znalazł się na szarym końcu. I już się nie podniósł.

Xbox to kawał (dosłownie) sprzętu. Jeśli chodzi o gabaryty, nie ma sobie równych. Na szczęście nie tylko pod tym względem jest naj…

Niecały miesiąc (14 marca) po premierze japońskiej 16 państw Europy (plus daleka Australia) przywitało „cegłę” w sklepach. Wszystko było zapięte na ostatni guzik, a tytuły startowe w ilości 20 stanowiły kompilację najlepszych tytułów z amerykańskiej i japońskiej premiery. W większości krajów konsola sprzedawana była po 299 euro, co nie stanowiło może ceny zaporowej, ale zawsze jednak to „stówa” więcej, niż za startującego niemal równolegle GameCube’a.

Mimo zapewnień bossów Microsoftu o „sukcesie europejskiej premiery” prawda jest taka, że Xbox specjalnej furory w UE nie zrobił. Przykładowo w Niemczech pierwszego dnia sprzedano zaledwie 10 tys. konsol, z czego spory udział mieli fani z ościennych krajów – ci, którzy nie mieli zaszczytu świętowania premiery „iks-a” u siebie.

I tu dochodzimy do kwestii polskiej. Niestety, w odróżnieniu od Sony i Nintendo, Microsoft nie uznał za celową dystrybucję Xboxa w naszym kraju. W związku z tym każdy, kto chciał mieć „kloca” na własność, musiał go sobie zaimportować z zagranicy (koszt: 1600-2000 zł). Ponadto narażony był na niedobór gier i akcesoriów, a także brak serwisu i pomocy technicznej. Oczywiście do czasu. W październiku 2004 roku – trzy lata po światowym starcie „iks-a” i rok przed ukazaniem się kolejnej konsoli Microsoftu – w czasie Warsaw Game Show odbyła się polska premiera Xboxa. Cóż, dla mnie to bezsens. Dla większości polskich graczy również. Nawet znajomy handlarz się nie ucieszył, kwitując krótko: za późno. I wypożyczał mi za grosze bezużyteczną „cegłę”, której nie chciał nikt kupić. Dla mnie git!

Nie, to nie zdjęcie z kraju nad Wisłą. Takie kolejki ustawiały się w amerykańskich sklepach w dniu premiery Xboxa.

Czas na krótkie, jednozdaniowe podsumowanie premiery pierwszej konsoli Microsoftu – a więc sukces w USA, porażka w Japonii i średnio na jeża w Europie. Przyznaję, że dziwił mnie trochę ten brak zainteresowania (poza USA) Xboxem – jakby nie było, oferował najlepiej wyglądające gry (obsługa rozdzielczości 480p, panoramiczny obraz 16:9, odświeżanie 60 Hz) ze wszystkich konsol szóstej generacji. Za sprawą łatwego programowania w oparciu o biblioteki DirectX, w krótkim czasie powstała szeroka biblioteka tytułów, w tym wiele exclusive’ów. Fakt, duża część pozycji to porty z PC, co wielu konsolowych „hardcorowców” raziło.

Dość słabawą sytuację „iks-a” wzmocniło uruchomienie w równy rok po premierze usługi sieciowej Xbox Live. Mimo, iż była płatna (prawie 50 dolców rocznie), okazała się dużym sukcesem. W odróżnieniu od sieciowej nędzy na GCN i niespecjalnej online’owej obsługi PS2, Xbox Live oprócz grania oferował wiele innych atrakcji: ściąganie materiałów promocyjnych, dem i łatek, przeglądanie tabel najlepszych graczy, chatowanie, rozmowy głosowe itd. Dopiero teraz fani mogli się przekonać, jakim dobrodziejstwem jest twardy dysk jako magazyn danych. Wokół Xbox Live utworzyły się całe społeczności graczy, a Microsoft sprytnie promował swoją usługę, dodając do sprzedawanych zestawów (bundle packów) darmową, 2-miesięczną subskrypcję. W lipcu 2004 roku liczba subskrybentów osiągnęła okrągły milion, a dzisiaj, przy wsparciu X360, jest ich ponad 7 milionów.

Zaawansowany technicznie sprzęt, świetne gry, łatwość programowania, doskonała usługa sieciowa – światowa dominacja Xboxa, po początkowych trudnościach, powinna była być kwestią czasu (o Polsce jako konsolowym „trzecim świecie” nie wspominam). Dziś już wiemy, że tak się nie stało. Dlaczego? Niewątpliwie przyczyn tego stanu było wiele, a o części już napomknąłem. Wydaje się jednak, że przede wszystkim w chwili premiery „cegły” konkurencyjne PS2 było już zbyt potężne – zainstalowane w wielu domach, o sofcie płynącą rwącą rzeką. Swoją cegiełkę dołożyła również cena Xboxa, wyższa od innych konsol.

Warszawa, 3 październik 2004 roku. Kolejka do hali Expo, gdzie m.in. miała się odbyć premiera Xboxa.

Kolejne lata nie zmieniły więc układu sił. Każda obniżka ceny sprzętu przez Microsoft, mająca zachęcić chętnych do kupna ich konsoli, powodowała obniżki również u konkurencji (i vice versa). Nie od dzisiaj wiadomo, że firmy nie zarabiają na hardware, lecz na sofcie, więc jeśli nie sprzedadzą wystarczająco dużo sprzętu, wtedy nikt nie kupi ich gier. A gigant z Redmond, według stanu na 2007 rok, sprzedał „tylko” 24 mln sztuk Xboxów, co przy 21,63 mln sztuk GCN wygląda może nieźle, ale przy ok. 118 mln sztuk PS2 to totalna porażka. A w 2001 roku mówili, że „spylą” 100 mln sztuk „iks-ów”. Optymiści, he he…

Wraz z premierą Xboxa 360 w 2005 r. zmalało zainteresowanie starą konsolą Microsoftu, choć wysyp gier (i to dobrych!) wcale na to nie wskazywał. Niekorzystny, a nawet powiedziałbym katastrofalny przełom dla „cegły” nastąpił dopiero pod koniec 2006 roku, kiedy to lista wydawnicza nowości stopniała praktycznie do zera. Developerzy jak na zawołanie skreślili solidarnie z rozkładówek gry na „iks-a”. W bieżącym roku Amerykanie dostali z EA Sports dwie części „ichniejszego” futbolu i… bodaj tyle.

Obecnie podobnie, jak w przypadku GCN, Xbox posiada dla fanów konsol głównie wartość kolekcjonerską. W Polsce można kupić go na rynku wtórnym już za stosunkowo niewielkie pieniądze – 200-500 zł. Cena uzależniona jest od stanu technicznego „kloca”, ilości dołączanych doń gier i akcesoriów oraz tego, czy jest „przerobiony”, czy nie. Tradycyjnie do głosu doszli bowiem różni „hackerzy” i ich mod-chipy z nieoryginalnym BIOS-em, likwidujące fabryczne zabezpieczenia i poszerzające jednocześnie możliwości konsoli (choćby o zdolność odtwarzania gier „za dychę”).

Wraz z odejściem Xboxa do lamusa historii fani dokonują w swoich konsolach przeróżnych przeróbek, od instalacji mod-chipów po zamianę „skórek”.

Jeśli zdecydowałbyś się na zakup Xboxa, to spośród około 1000 dostępnych gierek polecam ci posmakować w pierwszym rzędzie kultowe exclusive’y. W następnej kolejności możesz włączyć najlepsze porty z PC, a na deser skonsumować dopiero multiplatformowe hity. Te ostatnie i tak są lepiej wykonane, niż u konkurencji. Jeśli jesteś „zielony” w tych sprawach, poniżej przedstawiam ci swoje typy „na dobry początek”. Dobrej zabawy!

Przyglądając się tytułom na „cegłę” nie sposób nie zgodzić opiniami, że konsola ta kierowana jest raczej do starszych graczy. Dużo tu strzelanin FPP, krwawych zręcznościówek czy „poważnych” gier sportowych, mniej wesołych platformówek czy tytułów dedykowanych stricte do dzieci. A oto moi „ulubieńcy".

Star Wars: Knights of the Old Republic. Najlepszy cRPG na Xboxa i jeden z najlepszych w historii gier wideo. Umiejscowiony 4000 lat przed filmowymi epizodami, umożliwia wzięcie udziału w odwiecznej wojnie Rycerzy Jedi i Sithów. Twój bohater uczy się kontrolować Moc, nosi miecz i eksploruje świat tylko częściowo znany ci z obrazów kinowych. Piękna gra na wiele, wiele tygodni. A jak ją skończysz, włącz kontynuację (SW: KOTORII: The Sith Lords) i znowu odpłyń…

Shenmue 2. Pierwsza część wydana na DC, druga na DC i Xboxa, trzecia – niestety skasowana. Szkoda. Bo Shenmue to świetna fabuła, rewelacyjne wykonanie i ogromna grywalność. Przygody młodzieńca o imieniu Ryo, szukającego mordercy swego ojca to produkcja zrobiona z wielkim rozmachem, swoisty sim-life, w którym można robić prawie wszystko. To taki GTA w japońskim wydaniu, ale bez jankeskich wulgaryzmów i gangsterskiej „chamiory”. Seria otaczana jest kultem w Japonii, gdzie nawet na jej podstawie nakręcono film.

Jet Set Radio Future. Wrotkowe szaleństwa grafficiarzy oczarowały kiedyś fanów Dreamcasta (Jet Set Radio), dlatego musiała powstać również wersja „iks-owa”. JSRF umożliwia opanować na ekwilibrystycznym wręcz poziomie umiejętności jazdy na wrotkach, co pomaga w dotarciu do wielu trudno dostępnych miejsc, a także w ucieczce przed policją i ulicznymi gangami. Nie każdy bowiem lubi, jak mu się maluje po murach. Dla samej grafiki cel-shadingowej i odlotowej muzyki warto tą grę zdobyć. Po prostu szok.

Fable. Jeden z lepszych cRPG-ów na konsolę Microsoftu. Opisuje przygody młodego mieszkańca Albionu, od wczesnych lat szkolonego w używaniu magii i miecza. Nabyte umiejętności pomagają mu wychodzić cało z najgorszych opresji, zaliczać niewykonalne misje i zdobywać bezcenne doświadczenie. Jak wiele cRPG-ów, Fable przeznaczone jest tylko dla jednego gracza, ale to żadna wada. Doskonały system rozwoju bohatera, wciągająca fabuła, ciekawe zadania i grafika w rozdzielczości 480p każą polecić koniecznie dzieło Petera Molyneux (wiesz, kto to?).

Panzer Dragoon Orta. Kiedyś najlepsza na Saturnie zręcznościówka z latającymi smokami przeniosła się za sprawą SEGI na Xboxa. W trakcie 10 obszernych etapów przebywasz na grzbiecie zaprzyjaźnionego gada rażąc obce stwory, atakujesz cele powietrzne i naziemne, potykasz się z bossami itd. Wszystko to w perfekcyjnie opracowanych środowiskach, z niezwykle dopracowanym designem wrogów i mnóstwem rozbłysków.

Jeśli kochasz kultowe cykle Tekken czy Virtua Fighter to muszę cię zmartwić: na “klocu” ich nie spotkasz. Znajdziesz natomiast inne słynne serie, jak Def Jam, King of Fighter s, Mortal Kombat, Street Fighter, Dynasty Warriors czy Soul Calibur. Aha, nie zapominajmy też o kilku ekskluzywnych „rodzynkach”, jak część z tych wymienionych pod spodem.

Ninja Gaiden. Przygody wojownika o imieniu Ryu to nic innego, jak chodzona bijatyka ze sztuką walki i akcesoriami (shurikeny, nunchaku, broń biała, łuk) typowymi dla zabójczych ninja. W odróżnieniu od podobnego tematycznie Tenchu, tutaj nie ma miejsca na skradanie się czy cichą eliminację wroga, a liczy się otwarta walka. Graficznie olśniewająca, nadaje się doskonale do prezentacji możliwości Xboxa. Wraz z kontynuacją (a właściwie wersję deluxe) – Ninja Gaiden Black – należy do gier, które po prostu trzeba mieć.

Dead or Alive 3. Seria ta jest znana od lat, aktywna na wielu platformach, ale „trójka” ukazała się tylko na konsolę Microsoftu. Co ciekawe, podczas premiery Xboxa w Japonii bijatyka ta była najczęściej kupowanym przez skośnookich braci tytułem. Jak na rasowe mordobicie przystało, DoA3 oferuje 16 zróżnicowanych wojowników, wielopoziomowe, interaktywne areny, kilka trybów zabawy i możliwość potyczek w czterech graczy na jednej konsoli. Jeśli spodoba ci się produkcja Teamu Ninja, sięgnij także po nowszy odcinek serii – Dead or Alive Ultimate.

Guilty Gear X2 #Reload. Pierwszy Guilty Gear debiutował dawno temu, jeszcze na PSX-ie. Co ciekawe, o wiele młodsza wersja na „iks-a” ogólnymi założeniami niewiele się różni od wiekowego pierwowzoru. Nadal jest to nawalanka… 2D! Choć komuś dwuwymiar może się wydawać prymitywny, niech włączy grę i chwilę pogra, a zmieni zdanie. Rozbłyskająca światłami, mieniąca się feerią barw mangowa grafika jest wprost rewelacyjna. Każda z 20 postaci walczy odmiennym stylem i posiada własne ciosy specjalne, a dla zwycięzców czeka kupa bonusów. Super! Co ważne: jest więcej takich gier na Xboxa.

Buffy the Vampire Slayer. Xboxowy exlclusive na podstawie znanego serialu o wampirach jest dynamiczną zręcznościówką, w której główny nacisk położono na walkę. Główna bohaterka wędruje przez 13 wypełnionych akcją poziomów, likwidując hordy wrogów efektownymi ciosami, kopniakami i combosami, a także zdobytą bronią. Doskonała oprawa graficzna i licencja na wykorzystanie filmowych wizerunków sprawiają, że gra się niezwykle przyjemnie. Gra zdobyła dużą popularność, dlatego kontynuacja – BTVS: Chaos Bleeds – pojawiła się również na inne platformy.

Fight Night 2004. Bokserska seria z EA Games należy do najlepszych gier, traktujących o tym męskim sporcie. W edycji 2004 (wydanej również na PS2) sterowanie bohaterem odbywa się wyłącznie przy pomocy gałek analogowych. To dość trudna sprawa, ale po nabraniu wprawy system ten sprawdza się o wiele lepiej od klasycznego, no i dostarcza większej frajdy. Jeśli chcesz się poczuć jak Roy Jones Juniorr – włącz Fight Night 2004.

Producenci racerów wyjątkowo upodobali sobie Xboxa. Dość powiedzieć, że na „iks-ie” znajduje się prawie 140 gier wyścigowych, z czego większość stanowią „samochodówki”. Jeśli kochasz serie Burnout, Colin McRae Rally, NASCAR, FlatOut czy Need for Speed to jesteś w domu. Zdziwisz się jednak gdy ci powiem, że to nie owe słynne serie zdobyły na “cegle” największą popularność.

Forza Motorsport. Ekskluzywny symulator jazdy z prawdziwego zdarzenia i godny konkurent dla kultowej, znanej z PlayStation serii Gran Turismo. Do zaliczenia prawie 200 wozów znanych producentów z całego świata (Porsche, Audi, Ferrari, Mazda, Honda, Ford itd.), które dodatkowo można tuningować. Gra ma doskonałą oprawę graficzną, którą, jeśli ma się tylko odpowiedni telewizor, można podziwiać w rozdzielczości 480p na szerokim ekranie.

RalliSport Challenge. Jeden z liderów rajdów samochodowych, wydany przy okazji europejskiej premiery Xboxa. Na gracza czekają cztery tryby zabawy na prawie 50 trasach całego świata i 25 licencjonowanych maszyn (w tym zabronione dziś przez FIA maszyny klasy „B” np. Ford RS200 czy Renault 5 Turbo). Wydana w 2004 roku kontynuacja jest jeszcze lepsza – posiada nowy engine, trasy i samochody oraz pracuje w podwyższonej rozdzielczości.

Midtown Madness 3. Dwie pierwsze części tej szalonej gry powstały na PC, trójka natomiast trafiła na konsolę Microsoftu. Dlaczego „szalona”? Ano dlatego, że przeciwnikami są tu nie tylko inni kierowcy, ale także umykający czas, miejskie korki, policja i wiele, wiele innych rzeczy. Poza ściganiem się można wcielić się w dostawcę pizzy, taksówkarza, glinę, kierowcę autobusu, ambulansu czy ciężarówki, a wszystko to w doskonale odwzorowanych sceneriach miejskiej dżungli Paryża i Waszyngtonu. Doskonała zabawa i odskocznia po „poważnych” tytułach.

OutRun2. Kto ma trochę więcej niż naście lat, będzie pamiętał tą grę z 8-bitowców lub salonów gier. W tej arcadówce czystej wody zasiadasz za kółkiem Ferrari i i ścigasz z przeciwnikami, czasem i zbyt rzadko rozmieszczonymi checkpointami. Jest też jeden tryb – rodzynek: przejażdżka z atrakcyjną panienką u boku. Aby zdobyć jej względy (i w domyśle pewnie coś więcej), musisz zrealizować jej motoryzacyjne zachcianki i oczarować ją swoją techniką jazdy. Eeech, czysty miód...

Project Gotham Racing. Nieoficjalna kontynuacja najlepszych miejskich wyścigów na Dreamcasta – Metropolis Street Racer. Cztery szczegółowo oddane miasta, prawie 30 licencjonowanych bryczek, świetny tryb wyzwań oraz rzecz jasna super grafika – to atuty tego tytułu. PGR był drugim najlepiej sprzedającym się (po Halo) tytułem startowym podczas premiery Xboxa, co już samo jest w sobie jego rekomendacją. Następca – PGR 2 – oferuje trzykrotnie więcej wszystkiego i jest uważany przez wielu fanów za najlepsze arcade’owe wyścigi na „iks-a”. Kolejne dwie części powstały już na X360.

Wspomniałem wyżej, że jak na żadnej innej konsoli, Xboxa kochają strzelaniny FPP. Może to pecetowe korzenie, może multi przez Xbox Live, amoże dorosły target – nie do końca wiadomo. W każdym bądź razie mimo, iż nic nie zastąpi „blaszakowej” myszki i klawiatury, FPS-y są wizytówką konsoli Microsoftu i koniecznie trzeba w nie zagrać!

Halo: Combat Evolved. Zdecydowany numer 1 wśród FPS-ów, wizytówka „iks-a” i tytuł z rodzaju tych sprzedających konsole. Bohaterem jest walczący z Obcymi futurystyczny komandos, wspomagany przez innych super żołnierzy. W ogniu walki używana jest zarówno osobista broń, jak też różnorakie maszyny, pojazdy i instalacje bojowe. Kontynuacja gry – Halo 2 – dzierży miano najlepiej sprzedającego się tytułu (6,5 mln egz.) na Xboxa. Siłą serii (trzecia część wyszła na X360) jest doskonały multiplayer, a „dwójka” była najpopularniejszą sieciówką, w jaką „cięto” na Xbox LIVE!

The Chronicles of Riddick: Escape From Butcher Bay. Gra na podstawie filmów akcji z Vin Dieslem ujmuje nie tylko perfekcyjną oprawą audio-wideo, ale również atmosferą. Oto historia twardziela, który usiłuje wydostać się z więzienia, z którego jeszcze nikt nie uciekł. Produkcja ta nie jest prymitywną strzelaniną, lecz wymaga od gracza odrobiny wysiłku intelektualnego – wypełnia on misje zlecane przez współwięźniów, skrada się za plecami strażników, wybiera jedną z alternatywnych dróg do celu itd.

Far Cry Instincts. Piękne tropikalne wyspy, soczyście zielona roślinność i lazurowe morze – ta gra mogłaby reklamować wczasy w Mikronezji. Niestety, sprawa nie jest sielankowa – główny bohater ma spore kłopoty i aby przeżyć w owym „raju”, musi przedzierzgnąć się ze zwykłego pracownika wynajmującego jachty w prawdziwego zabijakę. Do użycia jest wiele broni, w tym harpun do strzelania pod wodą, ponadto można obsługiwać pojazdy mechaniczne. Grę można uznać za konsolowego exclusive’a, bowiem dość znacznie różni się od pecetowego pierwowzoru.

Black. Ten FPS nie jest wprawdzie exclusivem (jest wersja na PS2) na Xboxa, ale koniecznie trzeba go wymienić w pierwszym szeregu „iks-owych” hitów. Prezentuje bowiem niesamowitą wręcz grafikę (można grać na telewizorach panoramicznych), a poza tym oferuje demolkę w najczystszej postaci. Niby jesteś po stronie tych „dobrych”, niby walczysz z terroryzmem, ale to, co zostaje po przejściu twojej grupy uderzeniowej, nie nadaje się już kompletnie ani do użycia, ani do zamieszkania. Gruzy, trupy i zgliszcza.

Doom 3. Trzecia część legendarnej serii, od której według wielu fanów „wszystko się w FPS-ach zaczęło”. Rok po premierze na PC marsjański komandos zawitał na konsolę Microsoftu. W formule zabawy niewiele się zmieniło – nadal jest to klimatyczna, niewyżyta destrukcja wszystkiego, co się porusza. Za to grafika, światłocienie, projekty potworów – pierwsza klasa.

… i wiele, wiele innych.

Jak mógłbym dzisiaj przekonać cię do kupna „iks-a”? Kolekcjonera konsol zachęcać nie trzeba, bo jeśli jeszcze „iks-a” nie ma, to i tak go kupi, natomiast zwykłemu graczowi odpowiedziałbym: jeśli cię nie stać jeszcze na next-gena, kup Xboxa – tani sprzęt o całym mnóstwie miodnych tytułów, przewyższających graficznie to, co obecnie prezentuje Wii. Wierz mi: żadne machanie jakimś wiilotem nie zastąpi klimatycznych sesji przy wielkiej „cegle”, z nie mieszczącym się w dłoniach padem o wymiarach XXL.

Marek „Fulko de Lorche” Czajor