autor: Adam Kaczmarek
Perły z kosza (5)
Komu z was na widok słów „gra z supermarketu” włos się jeży na głowie? A może na krok w stronę wielkiego wora z promocją reagujecie alergią?
Nie znajdziemy tu obezwładniającej zmysły grafiki (ta jest, delikatnie pisząc – fatalna), pięknej muzyki. To gra, w którą należy pograć maksymalnie godzinkę dziennie, po czym odłożyć pad (klawiaturą steruje się koszmarnie) i włączyć coś ambitnego. Gameplay jest prosty jak budowa cepa, a wszelkie zagadki sprowadzają się do znalezienia odpowiedniego klucza. Kolejne etapy kończą się pojedynkiem z bossem. Nie powinienem również narzekać na dobór zwykłych przeciwników. Przeróżne kreatury w postaci zombie, przerośniętych rzeźników z toporami, agresywnych psów nie będą stać bezczynnie. A to dopiero początek... Gra jest przyjemna, łatwa i przede wszystkim tania.
Fanom gier strategiczno-ekonomicznych polecam Car Industries. Gracz wciela się w rolę właściciela koncernu samochodowego w roku 1894. Do dyspozycji otrzymujemy jedną fabrykę, salon oraz garaż. Nie jesteśmy sami – konkurencja w postaci 3 innych koncernów również stara się zawładnąć rynkiem. Głównym zadaniem jest naturalnie budowa automobilów. Wypuszczając na rynek nowe serie, musimy starannie dobierać poszczególne elementy zawieszenia, silnika, karoserii oraz wnętrza. Oprócz tego powinniśmy zadbać o reklamę i badania naukowe. W salonie ustalamy marżę sprzedaży i zacieramy ręce w oczekiwaniu na sprostanie oczekiwaniom klientów. Dodatkowo autorzy dołączyli do panelu opcję sabotowania fabryk przeciwników, a także wykradania technologii. Gra posiada dwa tryby: „endless” (nie jesteśmy ograniczani przez scenariusz) i misje. Graficznie nie oszołamia, ale w gatunku tycoonów nie to jest najważniejsze. Poruszanie się po kolejnych menu nie sprawia jakichkolwiek problemów. Praktycznie w 20 minut opanować można zasady rozgrywki. Ogromną zaletą Car Industries jest wiernie odzwierciedlona historia. Chcecie się przekonać, jaki wpływ na produkcję samochodów wywarła II wojna światowa?
Zdaję sobie sprawę, że wielu z was nie zmieniło swojej postawy wobec gier z supermarketów po przeczytaniu tego tekstu. Spacer do kącika wyprzedaży kończy się bowiem standardowo – myślą: „co to za badziew!?”. Reagowałem dokładnie tak samo. Mój pogląd zmienił się jednak po tym eksperymencie. Przy odrobinie cierpliwości i wytrwałości można znaleźć dobrą grę. Trzeba sięgnąć dłonią nieco głębiej, przebić się przez zakurzony, zalegający w górnej partii chłam, kaszanę, tandetę i bubel. To czysto statystyczna myśl – w stosie, gdzieś pomiędzy beznadzieją i dziadostwem egzystuje warta wzmianki perełka. Nie ma tego zbyt wiele, ale każdy znajdzie coś dla siebie. Dlatego zachęcam Was to przeprowadzenia podobnej akcji, gdyż każdy market posiada inną ofertę w promocji. Życzę udanych łowów!
Adam „eJay” Kaczmarek