Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 9 października 2007, 11:33

autor: Marek Czajor

Stare ale jare: GameCube

Co robić, gdy chciałbyś pograć w coś fajnego, a nie masz za dużo kasy? Podpowiadam: poczekaj z kupnem next-gena! Jeśli nie miałeś dotąd styczności z którąś ze starszych konsol, nabądź ją za grosze z pakietem najlepszych na nią gier i baw się do upadłego.

Oficjalne nazwy: Nintendo GameCube, GCN.

Pieszczotliwe określenia: kostka, gacek.

Wyścig konsol trwa. Jedne przychodzą, inne odchodzą, karuzela się kręci. Szósta generacja (PS2, Xbox, GameCube) zakończyła niedawno rywalizację, ustępując pola nowszym maszynom. O ile jednak konsola Sony jeszcze jakoś funkcjonuje na rynku, korzystając z chwilowej słabości swego młodszego, next-genowego brata, o tyle starszy hardware z Microsoftu i Nintendo odszedł w zasadzie do lamusa. Logicznym krokiem dla gracza jest przerzucenie się na sprzęt nowej generacji, ale na dziś inwestycja taka nie jest tania.

Co robić, gdy chciałbyś pograć w coś fajnego, a nie masz za dużo kasy? Podpowiadam: poczekaj z kupnem next-gena! Jeśli nie miałeś dotąd styczności z którąś ze starszych konsol, nabądź ją za grosze z pakietem najlepszych na nią gier i baw się do upadłego. Warto! Dziś polecam Ci GameCube’a. To bardzo dobra, oryginalna konsola do gier, o ciekawej historii...

Na targach E3 w 1999 roku Nintendo nie pokazało nowej konsoli. Pozwoliło to rozpalić wyobraźnię fanów, którzy prześcigali się w projektach Dolphina.

Świat dowiedział się o nowej konsoli Nintendo w maju 1999 roku, na wielkich amerykańskich targach E3. Konkretów o Dolphinie – bo tak brzmiała nazwa robocza projektu – Japończycy nie ujawnili zbyt wiele. Chodziło w zasadzie o poinformowanie branży, że Nintendo dołącza do rozpoczynającego się właśnie wyścigu konsol szóstej generacji. Nienajlepsze humory mieli posiadacze N64, którzy w obliczu powyższych deklaracji zaczęli obawiać się o przyszłość swoich ukochanych maszynek. Na szczęście katastrofa nie nastała – „czarnula” na kartdridże żyła jeszcze grubo ponad dwa lata.

Projekt Nintendo, który rok później zmienił nazwę na GameCube, osnuty był aurą tajemniczości. Japończycy tak naprawdę pokazali po raz pierwszy nową konsolę dopiero w sierpniu 2000 roku na targach SpaceWorld. Ograniczanie przepływu informacji do mediów, przesuwanie terminów premier – to było bardzo irytujące i ryzykowne. Na rynku bowiem zrobiło się ciasno, a wszystko, co miało wyjść, dawno już wyszło i rządziło: schodzący ze sceny Dreamcast z racji niskiej ceny wciąż błyszczał i przyciągał graczy, PlayStation 2 panowało niepodzielnie na wszystkich kontynentach, stary PSX za sprawą PS One nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a w sprawie debiutującego niemal równolegle Xboxa wiadomo było, że będzie bił specyfikacją GCN na głowę. Duży wybór na rynku konsol sprawił, że temperatura oczekiwań na nowe Nintendo była o wiele niższa, niż życzyłby sobie to producent.

Premiera GameCube’a miała miejsce we wrześniu 2001 roku (Japonia) i zakończyła się sukcesem, choć graczom daleko było do histerii. Nowa maszynka wzbudzała mieszane uczucia. Nie dość, że „kostkowaty” kształt wyglądał dziwacznie (czytaj: był brzydki), większość egzemplarzy sprzedawana była w ohydnym fioletowym kolorze, to na dodatek konsola, w odróżnieniu od konkurencji, nie posiadała ani DVD (użyto dysków o pojemności 1,5 GB), ani możliwości zabawy sieciowej (no, nie tak całkiem do końca, ale o tym niżej). Wprawdzie istniała specjalna wersja GameCube’a z DVD, tzw. Panasonic Q (odtwarzała gry, filmy na DVD, krążki audio, MP3 itd.), jednak była zbyt droga (prawie 500 dolców), wyszła tylko w Japonii i nie cieszyła się wielką popularnością. Spytacie więc: no to jakie GCN miał atuty?

Teoretycznie GCN sprzedawany był w niemal dowolnym kolorze. Większość jednak „kostek”, z jakimi się spotkałem, było w kolorze fioletowym. Dziwne.

Jeżeli chodzi o wydajność i oprawę graficzną, GameCube lokował się w środku stawki ówczesnych next-genów. Z jednej strony oferował gry ładniejsze niż na PS2, z drugiej – jak już wspomniałem – dość wyraźnie ustępował Xboksowi. Co jednak ważne, „gacek” był wyraźnie tańszy od swoich rywali, a ponadto posiadał bardzo ciekawy patent – możliwość połączenia z GBA w celu wymiany danych, odblokowania bonusów w analogicznych tytułach na obie platformy czy też pogrania w mini-gierki. A GBA to przecież nie woda, tylko 80 mln sztuk sprzedanych na całym świecie. No i rzecz najważniejsza, czyli sama rozrywka – Nintendo od zawsze robi doskonałe gry, posiadając ponadto licencje na legendarne postacie i światy niespotykane na innych systemach.

Według powszechnej opinii, wiek użytkowników Nintendo jest nieco niższy, niż w przypadku konkurencyjnych konsol. Bierze się to przede wszystkim z faktu, że „Big N” od lat produkuje i wydaje mnóstwo świetnych gier familijnych (towarzyskich i dla dzieci), w związku z tym jest idealną alternatywą dla rodziców, chcących uchronić dziatwę przed przemocą na ekranie. Trudno zresztą nie być dziecięcym liderem, skoro jest się właścicielem praw do Mario z jego wesołą gromadką (Luigiego, Wario, Peach, Bowsera i innych), Donkey Konga czy Pokemonów. No i ma się geniusza pokroju Shigeru Miyamoto.

Europejska premiera GameCube’a odbyła się dość późno, bo dopiero 3 maja 2002 roku. Sklepy, zaopatrzone w pierwszą dostawę 0,5 mln „gacków”, ruszyły ze sprzedażą. Tempo, z jakim konsola schodziła z półek sklepowych, uzależnione było od kraju zbytu, np. w Wielkiej Brytanii w dwa dni znalazło chętnych 75 tys. „kostek”! GCN przyciągał graczy, bo oferował pokaźną pulę tytułów startowych (ponad 20 pozycji) i kosztował stosunkowo niewiele – zaledwie 199 euro (przy kwocie 299 euro za Xboksa). A w Polsce?

Tak naprawdę dopiero Panasonic Q oferował wszystko to, czego gracze wymagali od nowej konsoli Nintendo. Mimo to kariery nie zrobił.

W kraju nad Wisłą, za sprawą oficjalnego dystrybutora (Lukas Toys), GCN pojawił się w tym samym czasie, co w Europie. Niestety, zainteresowanie rodzimych graczy konsolą Nintendo było znikome. Czy zaważył na tym brak poważniejszej kampanii promocyjno-reklamowej dystrybutora, specyfika rynku, czy może mentalność Polaków? Trudno powiedzieć, pewnie wszystkiego po trochę. Opinia o „konsoli dla dzieci”, spotęgowana profilem działalności samego dystrybutora (firma z branży zabawek) nie przyciągnęła do GameCube’a starszych graczy. Poza tym, za sprawą nietypowego nośnika danych, „kostka” wymagała czasu, by ją zhackować (wiadomo, po co), a to w naszym kraju niestety wciąż podstawowa sprawa... Podsumowując: w Polsce GCN kariery nie zrobił.

Wracając do premiery i pozycji GameCube’a na świecie – krótko po starcie sytuacja posiadaczy konsoli wesoła nie była. Mimo rozdania firmom ponad 500 dev-kitów jeszcze przed premierą, „gacek” chronicznie cierpiał na brak gier. Fani Nintendo przeżywali swoiste deja vu, bowiem analogiczna sytuacja, w przypadku N64, miała miejsce pięć lat wcześniej. Jak się to skończyło w przypadku poprzednika „gacka”, wszyscy pamiętają: sromotna porażka w rywalizacji z PSX-em (i w domyśle pewnie również z Saturnem, gdyby ten sam nie został załatwiony przez Segę), słaba pozycja na rynku i w efekcie zmarnowanie wielkiego potencjału konsoli. GCN zdawał się podążać tą samą ścieżką.

Kolejne lata przyniosły na szczęście poprawę, a na „kostkę” zaczynało się pojawiać coraz więcej tytułów. Nintendo udało się przekonać do współpracy wiele doskonałych firm, takich jak Sega czy Square-Enix, które wcześniej nie deklarowały wsparcia dla GameCube’a. Pojawiło się wiele świetnych gier akcji dla starszych graczy (słynny Capcom wypuścił kilka kolejnych Residentów wyłącznie na GCN), a także cała gama tytułów sportowych (np. serie z EA Sports). Tym samym hardware Nintendo stracił nieco na opinii konsol „wyłącznie dla dzieciaków”, zyskując zainteresowanie szerszej grupy użytkowników.

Deweloperzy z second i third party długo i ciężko pracowali nad „poważnymi” tytułami, by GameCube został w końcu dostrzeżony przez starszych graczy.

Nie wiadomo, jak dzisiaj wyglądałyby wskaźniki sprzedaży „gacka”, gdyby więcej firm zdecydowało się wspierać na nim zabawę online. Tak, tak, nie przesłyszałeś się! Po zakupieniu modemu (modem adapter) tryb multiplayer po necie w grach na GCN był możliwy! Tylko, że prawie nikt go nie zastosował. Do dziś powstało zaledwie kilka tytułów tego typu (trzy gry Segi z serii Phantasy Star Online oraz Homeland), ale ze względu na wysokie opłaty abonamentowe nie zyskały masowej popularności na świecie, zresztą i tak w kwietniu 2007 roku serwery zostały wyłączone.

Druga z opcji sieciowych – gra po LAN-ie – również jest na GameCubie możliwa (w tym przypadku można oczywiście nadal grać bez przeszkód). Po zakupie odpowiedniego adaptera (broadband adapter) i spięciu nawet ośmiu konsol możecie pomykać w 16 osób naraz. Tylko, że tryb ten obsługuje również garstka gier (1080o Avalanche, Mario Kart Double Dash! i Kirby’s Air Ride). Jak widać, mówienie, że GCN posiada możliwość zabawy sieciowej, to spore nadużycie semantyczne :).

Wspomniałem, że po początkowych chudych czasach zwiększyło się zainteresowanie firm konsolą i wzrosła produkcja oprogramowania na GCN. Niestety, ten dobry okres dla Nintendo nie był aż tak intensywny i trwał zbyt krótko. Nie osiągnięto na tyle wysokiej podaży konsol, by dziś, kiedy rządzi kolejna generacja maszyn, opłacało się produkować software na GameCube’a (tak, jak to ma miejsce w przypadku PS2). Pod koniec 2006 roku Nintendo podało zresztą, że zaprzestaje produkcji nowych „kostek”. Według danych producenta, od chwili premiery do połowy 2007 roku sprzedano łącznie na świecie 21,63 mln sztuk GCN, co jest najgorszym wynikiem z „wielkiej trójki” (Xbox – 24 mln sztuk, PS2 – ok. 118 mln sztuk – szok!).

Te dwa urządzonka można umieścić w „kostce” i cieszyć się rozgrywką sieciową. Szkoda tylko, że z 700 gier oferuje ją siedem.

Rok 2006 był praktycznie ostatnim, w którym pojawiały się regularnie nowe gry i sprzedawał się hardware. Obecnie jedynie w USA tli się w „gacku” iskierka życia (w II kwartale br. sprzedano 40 tys. konsol, w całym 2007 roku wydano lub planuje się wydać sześć nowych tytułów). Reszta świata jednak milczy. Tym samym „kostka” (podobnie jak Xbox) w pełni zasługuje na miano emeryta.

Oczywiście, wraz z zakończeniem produkcji i oficjalnej sprzedaży GCN nie zniknął całkowicie spod strzech graczy, nabrał natomiast wartości kolekcjonerskiej. Pojawiły mod-chipy, zmieniające konsolę w prawdziwy kombajn odtwarzający filmy i muzykę, uruchamiający oprogramowanie open source, homebrew, a także „kopie zapasowe gier”. W Polsce ceny konsoli na rynku wtórnym są śmiesznie niskie (ok. 200 zł.), a większość gier nie kosztuje więcej, jak 30-60 zł.

Na GameCubie zagrasz w wiele hitów, znanych także z innych platform. Może nie każdy wie, ale na „kostce” zagościły gry z takich serii, jak: FIFA, Crazy Taxi, Virtua Striker, Sonic Adventure, Tomb Rider, Tony Hawk Pro Skater, Metal Gear Solid, Final Fantasy, Soul Calibur i wiele, wiele innych. Poza multiplatformowymi produkcjami esencją GCN są jednak rewelacyjne exclusive’y, i to dla nich warto nabyć tą konsolę. Poniżej przedstawiam skromny wycinek najlepszych tytułów na „kostkę” – takich, w które nie zagrasz na żadnej innej konsoli.

GameCube jest wymarzoną platformą dla dzieci, oferując wiele miodnych, dopracowanych gierek. Znakami rozpoznawczymi produkcji na Nintendo są: kolorowa, cukierkowa grafika, sympatyczni (i ci dobrzy, i ci źli) bohaterowie oraz kompletny brak krwi. Pozycje w sam raz dla małolatów w wieku od lat 3 do... 103.

Mario Sunshine. Następca kultowego przeboju z N64 – Mario 64. Doskonała platformówka z hydraulikiem i jego gromadką w roli głównej, z piękną, kolorową grafiką i perfekcyjną animacją. Do skolekcjonowania jak zwykle stos złotych gwiazdek (sprytnie ukrytych) oraz innych „zbierajek”, odblokowujących bonusy. Śliczna gra z mądrymi zagadkami.

Luigi’s Mansion. Najpopularniejszy tytuł startowy w Japonii i USA, sprzedany łącznie w 2 mln sztuk. Jako Luigi zwiedzasz starą posiadłość, likwidujesz duchy i szukasz swego zaginionego brata Mario. A wszystko to przez wstrętnego, szalonego naukowca! Fajowy, choć dość krótki tytuł.

Pokemon Colosseum. Któż nie zna Pokemonów?! W tej grze (jak również w trzech innych tytułach na GCN z Pokemonami) tradycyjnie wcielasz się w trenera, kompletujesz swoją drużynę stworków i toczysz pojedynki z innymi trenerami. Jeśli wierzyć twórcom, w grze możesz spotkać 386 Pokemonów! Pikachu rzecz jasna jest.

Możesz nie wierzyć, ale Nintendo robi najlepsze gry towarzyskie (tzw. party games) na świecie. Towarzyskie czyli takie, które nadają się idealne na różnorakie imprezy, spotkania, urodziny itd. Nie tryb singiel, ale multiplayer jest ich esencją. Po prostu siadacie w czwórkę przed telewizorem, łapiecie w dłonie cztery pady i zapominacie o całym świecie. I Internet wcale do tego nie jest potrzebny.

Mario Party 4, 5, 6, 7. Słynna seria, mająca swoje początki na N64, doczekała się już w sumie ośmiu części, z których w cztery możecie zagrać na „kostce”. Każdy tytuł zawiera kilkadziesiąt zróżnicowanych mini-gierek, w które, na jednym ekranie telewizora, możecie ciąć do upadłego. Pamiętaj, że zwycięzca jest zawsze tylko jeden. Kupa radochy zapewniona.

Super Smash Bros. Melee. Jedna z najlepiej sprzedających się produkcji na GCN. Gra jest szaloną bijatyką polegającą na okładaniu rywali przy pomocy własnego wachlarza ciosów, elementami otoczenia i bonusowymi „znajdźkami”, którymi usiana jest arena. Do wyboru 25 wojowników, walczących na 29 arenach. Masakra, ale bezkrwawa.

WarioWare Inc.: Mega Party Game$. Ta pozycja mimo feerii kolorów nie szokuje jakoś wybitnie szatą graficzną, ale imponuje za to czymś innym: zawiera ponad 200 minigierek! Jeśli dodać do tego fakt, że w każdym turnieju może wziąć udział nawet 16 graczy (każdorazowo po czterech naraz), to żadne party bez Wario... obyć się nie powinno.

Jedną z niewielu produkcji, jakich posiadacze Nintendo zazdrościli PlayStation, była seria Final Fantasy. I tak oto po latach oczekiwań jeden z Finali zagościł w końcu na GameCubie, a Zelda na PlayStation nie.

The Legend of Zelda: The Wind Waker. Przygody Linka od lat fascynują tysiące fanów.W tej uroczej mieszaninie cRPG-a, przygodówki i gry akcji przemierzasz w swoim zielonym stroju świat Hylure, poszukując porwanej siostry. W trakcie przygody sporo walczysz, odnajdujesz skarby, sterujesz wiatrem, odkrywasz bonusy itd. Grafika cell-shadingowa jednych zachwyca, innych mdli. Ci drudzy mogą zagrać na GCN w inną ZeldęTwilight Princess – z „normalną” grafiką. Oba tytuły to pozycje wybitne.

StarFox Adventures: Dinosaur Planet. Fox McCloud, bohater latanych strzelanin z Nintendo, powrócił tym razem w przygodowej zręcznościówce. Jeśli nie masz dość gier pokroju Zeldy, zanurz się w tajemniczy świat pełen ogromnych, prehistorycznych stworów.

Final Fantasy: Crystal Chronicles. Dotychczas Finale były domeną konsol Sony, jednak Square dogadało się z Nintendo i oto epicka opowieść zawitała na „gacka”. Wprawdzie więcej tu walki niż w innych, soniakowych Finalach, ale i tak zabawa jest przednia. Tym bardziej że można stworzyć drużynę z żywymi kumplami i w kooperacji przemierzać świat w poszukiwaniu bezcennych drzew Myrrh.

Dziesiątki znanych gier i cykli sportowych miało swoje premiery na konsoli Nintendo. Na GCN jest wszystko: piłka nożna, hokej, koszykówka, różnorakie wyścigi, rajdy samochodowe, olimpiady itd. Zatrzęsienie tytułów, wśród których zdarzają się perełki jedyne w swoim rodzaju. Jak te wymienione choćby poniżej.

Wave Race Blue Storm. W USA ten następca Wave Race 64 robił prawdziwą furorę. I dobrze, bo to najlepsze wyścigi wodnych skuterów w historii konsol wideo. Dynamiczna, szybka rozgrywka, wiele trybów zabawy i osiem zakręconych tras zachęcają do żyłowania czasów. No i ten zakręcony multiplayer dla czterech graczy na podzielonym ekranie!

Mario Kart Double Dash! Kolejna odsłona serii znanej jeszcze z konsoli SNES. 16 postaci z Mario na czele ściga się na niezwykle kolorowych torach, przepychając się, wymijając i traktując dopałkami. Nowością w tych zwariowanych wyścigach jest możliwość rywalizacji parami (po dwóch zawodników na jednym gokarcie)! Jest to jedna z niewielu gier umożliwiających zmagania po LAN-ie (po złączeniu 8 konsoli może grać teoretycznie 16 osób).

1080o Avalanche. Kolejna gra, bazująca na pierwowzorze z N64 (1080o Snowboarding). Piękne zimowe krajobrazy, płynna animacja, pięć postaci do wyboru i 15 tras – to najkrótsza charakterystyka tego miodnego tytułu. A ucieczki na desce przed lawiną nie zapomnisz do końca życia!

„Konsola dla dzieci” – to określenie początkowo odstraszało od GameCube’a poważniejszych graczy. Niepotrzebnie. Na kostkę powstało mnóstwo ciekawych, wyzwalających adrenalinę gier, a niektóre tytuły to wręcz „sprzedawacze konsol” (patrz: SW: Rogue Leader).

Metroid Prime. Zdecydowanie najlepsza strzelanina FPP na GCN. Zarówno w niej, jak i w drugiej części (Echoes)wcielasz się w skórę łowczyni nagród i siejesz zniszczenie na planetach zamieszkałych przez obce cywilizacje i kosmicznych piratów. Atrybutem bohaterki jest niezwykły kombinezon, wyposażony w działko rażące pociskami energetycznymi oraz możliwość... zwijania się w kulę! Do czego ta umiejętność jest przydatna, przekonasz się uruchamiając Metroidy. Akcja w najczystszej postaci.

Star Wars: Rogue Leader. Dla tej gry, jak i jej kontynuacji (Rebel Strike) warto kupić „kostkę”. Owe dwie kontynuacje doskonałego Rogue Squadron na N64 pozwalają wczuć się w skórę pilota słynnego „szwadronu łobuzów”. Oprócz ultra grywalności, największym atutem rozgrywki jest super grafika – chyba najlepsza, jaką widziałem w konsolowych, „starwarsowych” tytułach. Gdy włączysz te gry, poczujesz filmowy nastrój Starej Trylogii.

Eternal Darkness: Sanity's Requiem. Residenty to nie jedyne survival horrory na GCN. Eternal nie dość, że odznacza się doskonałą grafiką, to oferuje oprócz pokaźnego arsenału broni możliwość obrony przy użyciu magii! Dzięki tajemniczej księdze przenosisz się w różne czasokresy i miejsca, dzięki czemu rozgrywka z pewnością cię nie nuży. Uwaga! Ta gra straszy.

... i wiele, wiele innych.

Na zakończenie jeszcze taka myśl: slogan reklamowy Nintendo brzmi „life’s a game”. Nie wiem, czy rzeczywiście życie jest grą, ale wiem, że by zagrać we wszystkie wartościowe pozycje na GameCube’a, życia wam z pewnością nie starczy.

Marek „Fulko de Lorche” Czajor