Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 5 września 2007, 11:34

autor: Marek Czajor

„Starwarsowy” mikser. Gwiezdne Wojny w grach, cz. II

Oto druga część zebranej przez Fulko historii starwarsowych gier komputerowych. Polecamy przygotować zapas coli i orzeszków, bo jest co czytać.

„Starwarsowy” mikser

O ile opisane wyżej tytuły zazwyczaj można przyporządkować jakiemuś konkretnemu gatunkowi gier, o tyle istnieje szereg gier osadzonych w realiach Gwiezdnych Wojen, których nijak sklasyfikować się nie da. No, chyba że użyje się banalnego ogólnika – „zręcznościówki”. Ale to zbyt poważne uproszczenie, bowiem tak symulatory czy latane strzelaniny, jak i FPS-y są grami zręcznościowymi. Ale co powiedzieć o grach, które łączą wszystkie te gatunki plus kilka innych? Wielogatunkowce, miksery, miksy?

„Jak go zwał, tak go zwał”. Ważne, że w „starwarsowym” świecie pojawiło się wiele tytułów, łączących w sobie kilka gatunków. Początki tego trendu pojawiły się już w produkcjach z II połowy lat 80-tych (Star Wars: Return of the Jedi z 1987 roku). Na początku lat 90. na małych i dużych konsolach Nintendo (GB, NES, SNES) dużą popularność zyskały miksy: Star Wars (1991), The Empire Strikes Back (1992) oraz trzy części z cyklu Super Star Wars (1992-1994). Pomijając szczątkowe fabuły i różnice w grafice, wszystkie gry były do siebie bardzo podobne.

Latać, chodzić, skakać i ścigać się w jednej grze – nie każdy tak lubi, ale skoro wydano aż trzy części Super Star Wars, to znaczy, że amatorów „wielogatunkowców” nie brakuje.

Idea rozgrywki w „wielogatunkowce” Nintendo jest prosta i polega na tym, że co każdy poziom (lub co kilka leveli) bierzesz udział w innym rodzaju zabawy. Przykładowo wygląda to tak: level 1 – platformówka z biegającym po pustyni, wymachującym miotaczem Lukiem; level 2 – slalom landspeederem pomiędzy głazami i Banthami nad pustynią Tatooine; level 3 – strzelanina kosmiczna z „celowniczkiem”, Han na pokładzie Sokoła Millennium rozwala myśliwce TIE i asteroidy; level 4 – strzelanina 2D z widokiem z góry – finalny atak X-Wingów na Gwiazdę Śmierci itd.

Powyższe gry podobały się fanom zdobywając sporą popularność, ale na masowe zainteresowanie trzeba było jeszcze poczekać parę lat, a konkretnie do roku 1996. Wtedy to na next-genowej konsoli N64 ukazał się tytuł Star Wars: Shadows of the Empire. Produkt ten jest jedynie wycinkiem dużego projektu LucasArts o nazwie Cienie Imperium, obejmującym oprócz gry powieść fabularną, serię komiksową, system RPG, ścieżkę dźwiękową, figurki, zabawki itd. Słowo „wycinek” nie oznacza wcale, że gra jest mało ważna, wręcz przeciwnie. Wielu uważa Shadows of the Empire za jeden z lepszych „starwarsowych” tytułów w historii.

W Shadows of the Empire wcielasz się w Dasha Rendara – kumpla Hana Solo. Podobnie, jak jego przyjaciel, Dash jest człowiekiem do wynajęcia, czyli inaczej mówiąc – najemnikiem i przemytnikiem. Jego frachtowiec Outrider jest prawie tak sławny, jak Sokół Millennium i podobnie jak on przypomina kupę złomu. Nasz bohater, wplątany w intrygę przez niejakiego księcia Xizora, szefa przestępczej organizacji Black Sun, musi dość szybko zrezygnować z bycia neutralnym w wojnie z Sojuszem. A to oznacza przyłączenie się do Rebelii. I dalej już się akcja toczy z górki... Cieszy fakt, że w grze jest mnóstwo nawiązań do wydarzeń (bitwa na Hoth, zamrożenie Hana Solo), miejsc (Mos Eisley) i postaci (Luke, Han, Leia, Boba Fett) ze Starej Trylogii, umiejętnie wplecionych w całkiem nową historię, dzięki czemu nie czujesz się wyobcowany.

Shadows of the Empire to bodaj pierwsza gra, w której podczas przelotu między nogami AT-AT człowiek mimowolnie kurczy się przed ekranem, by czasem o coś nie zawadzić...

To, co rzuca się w oczy po uruchomieniu gry, to doskonała, trójwymiarowa grafika (oczywiście jak na rok wydania). W chwili konsolowej premiery gra niesamowicie wyglądała i brzmiała, zostawiając daleko w tyle nie tylko SNES-owe superstarwarsowe arcade’ówki, ale nawet dopieszczone, pecetowe Rebel Assaulty. Patrząc już na pierwszy etap gry – bitwę na Hoth – nie sposób się z tym nie zgodzić (inna sprawa, że według większości graczy ten level jest najlepszy z całej gry). Latanie snowspeederem w full 3D, rozwalanie walkerów i oplątywanie nóg AT-AT w pięknej, zimowej scenerii – to robi wrażenie nawet dziś. Pozostałe etapy to swoista mieszanina FPS, wyścigówki, platformówki TPP, strzelaniny kosmicznej itd.

Gra odniosła na N64 wielki sukces, dlatego rok po premierze LucasArts zdecydowało się wypuścić wersję pecetową. W stosunku do pierwowzoru nie wprowadzono zbyt wielu zmian, poza lepszą grafiką (konieczny akcelerator 3D) i filmikami, których w wersji konsolowej za sprawą nośnika o małej pojemności po prostu nie było. Gra była nadal fajna, ale nie odniosła już takiego sukcesu na blaszakach. Może zadecydowały o tym zbyt duże wymagania sprzętowe, może odrobinę insze sterowanie, a może po prostu mózgi pececiarzy odbierały na innych falach.

Gwiezdne Wojny w grach, cz. I
Gwiezdne Wojny w grach, cz. I

Mija 30 rocznica od światowej premiery Gwiezdnych Wojen. Dokładnie 25 maja 1977 roku światło dzienne ujrzało dzieło, które na zawsze zmieniło życie wielu milionów ludzi oraz... miało niebagatelny wpływ na rozwój gier komputerowych.