autor: Radosław Grabowski
Byliśmy spadochroniarzami... (4)
Prezentacje gier przygotowane z myślą o dziennikarzach przybierają niekiedy naprawdę interesującą formę. Tak było również w przypadku Medal of Honor: Airborne...
Po powrocie do cywilnego ubrania otrzymaliśmy do dyspozycji kilkanaście Xboxów 360 i mogliśmy pograć w finalną wersję Medal of Honor: Airborne. Dostępny był cały tryb single player, czyli siedem głównych scenariuszy – m.in. operacja Varsity na terytorium III Rzeszy Niemieckiej. Każdy rozdział fabularny rozpoczynał skok z C-47 z opcją dowolnego sterowania spadochronem podczas lotu poprzez ciągnięcie za odpowiednie linki. Jednakże nie było zupełnej dowolności w kwestii lądowania, ponieważ na odprawie przed misją zawsze ukazywało się tylko kilka miejsc bezpiecznych, oznaczonych kolorem zielonym, w morzu złowrogiej czerwieni. Desant w tym ostatnim owocował zawsze błyskawicznym wykończeniem głównego bohatera przez siły niemieckie. Swoboda działania zatem jedynie pozorna.
Dłuższe granie ujawniło nieco niedociągnięć pędzla na starannie odmalowanym przez marketingowych speców obrazie Sztucznej Inteligencji. Przeciwnicy owszem starali się kryć za przeszkodami i zmieniać pozycje, ale czynili to nierzadko tak nieudolnie, że przywierali plecami do murków, osłaniających zaledwie tę część ciała o najmniej szlachetnej nazwie. Nieco nienaturalnie prezentowały się też refleksy świetlne na obiektach ruchomych i statycznych. Ogólnie oprawa wizualna odstawała nieco do poziomu chociażby Gears of War, a przecież mowa o takim samym silniku graficznym – Unreal Engine 3.0. Bardzo dobre wrażenie zrobiła na mnie natomiast pompatyczna muzyka, napisana przez Michaela Giacchino, którego kompozycjami rozkoszowałem się grając w Mercenaries: Playground of Destruction i wcześniejsze odsłony cyklu MoH. Wielka szkoda, że nie pozwolono nam wypróbować opcji zabawy wieloosobowej i skonfrontować „trzystasześćdziesiątkowej” wersji gry z pozostałymi edycjami.
Zorganizowana przez Electronic Arts angielska impreza, związana z rychłą premierą Medal of Honor: Airborne, była jak najbardziej udana. Zaproszeni goście mogli poczuć się niczym prawdziwi amerykańscy żołnierze sprzed kilkudziesięciu lat – pomaszerować w kolumnie z piosenką Hey, hey Captain Jack na ustach, postrzelać z autentycznej broni, pojeździć historycznymi samochodami etc. Momentami było przerażająco (gdy z odległości pół metra sierżant wrzeszczał: „Wyłącz tę kamerę żołnierzu!”), a nieraz całkiem zabawnie (jednego z kolegów ściśnięto spadochronową uprzężą tak mocno, iż pękły mu spodnie). Gra stanowiła tylko dodatek do całości – wiele osób tak zmęczył całodzienny trening, że tylko rzuciły okiem na nowe FPS-owe dzieło EA i skierowały swoje kroki do bufetu z zimnymi napojami. Sam przetestuję Airborne dokładnie i wieloplatformowo w domowym lub redakcyjnym zaciszu, gdy nie będę czuł odcisków na stopach i bolącego po wypadnięciu plomby zęba. Spocznij!
Radosław „eLKaeR” Grabowski