Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 25 maja 2007, 11:19

autor: Marek Czajor

Gwiezdne Wojny w grach, cz. I (3)

Mija 30 rocznica od światowej premiery Gwiezdnych Wojen. Dokładnie 25 maja 1977 roku światło dzienne ujrzało dzieło, które na zawsze zmieniło życie wielu milionów ludzi oraz... miało niebagatelny wpływ na rozwój gier komputerowych.

Skoro pojawiły się tytuły przedstawiające wydarzenia z Epizodów IV i V, nie mogło zabraknąć też tych, nawiązujących do Epizodu VI. I rzeczywiście pojawiły się takie. Pierwszy to Star Wars: Return of the Jedi - Death Star Battle (1983), gdzie pilotujesz frachtowiec Hana Solo (widok 2D z góry), a celem twoim jest zniszczenie drugiej Gwiazdy Śmierci. Wcześniej musisz rzecz jasna zamienić w kosmiczny pył masę stateczków Imperium. Gra jest w sumie marna, na uwagę zasługuje jedynie ciekawy sposób dobierania się do jądra stacji – musisz wystrzelać laserem w niej dziurę! He, he... Jest jeszcze jeden, znacznie lepszy tytuł z tego okresu, traktujący o Powrocie Jedi. Star Wars: Return of the Jedi z 1987 roku składa się z trzech części. Wpierw dosiadasz speeder bike’a i pędzisz przez lasy Endoru omijając zwalone drzewa, unikając pułapek Ewoków i ataków scoutów Imperium. Następnie, kierując zdobycznym AT-ST, ponownie przebywasz trudny teren Endoru rozwalając po drodze inne Walkery. Kiedy osiągniesz bunkier, przesiadasz się do Sokoła Millennium i dokonujesz ostatecznej rozprawy z flotą Imperium i samą Gwiazdą Śmierci. Muszę przyznać, że gra potrafi na dłużej wciągnąć. Dodatkowym atutem jej jest bardzo dobra, izometryczna grafika, przypominająca legendarnego Zaxxona.

Za kompletny niewypał uważam natomiast Star Wars: Jedi Arena (1983). Autorzy pomysł może mieli i dobry – pojedynek rycerzy Jedi, ale wykonanie jest już dramatycznie słabiutkie. Same zasady zabawy są trywialne – dwóch wojowników, stojących po obu stronach okrągłej areny i dzierżących w dłoniach miecze świetlne ma z sobą walczyć. Najśmieszniejsze jednak, że nie mogą dosięgnąć się mieczami. Jedyną drogą do trafienia rywala i zwycięstwa jest sparowanie w jego stronę promienia lasera, wystrzelonego przez krążącego po arenie seekera (to taki kulisty droid – identyczny do tego, który dał w kość Luke’owi podczas treningu Jedi w Nowej Nadziei). Kto pierwszy oberwie trzy razy – przegrywa. Gra ma beznadziejną grafikę i szybko się nudzi, dlatego pogrywali w nią chyba jedynie masochiści.

Jedyną zaletą beznadziei zwanej Star Wars: Jedi Arena była możliwość grania we dwójkę.

I to by było w zasadzie tyle, co ma do zaoferowania „starwarsowa” rozrywka komputerowa lat 80 XX wieku. Niewiele tych gier jest, raptem kilka tytułów, a i tak większość z nich to kiszka. Widać, autorzy nie potrafili jeszcze tworzyć programów dorównujących geniuszowi filmom. Jedynie Star Wars: The Arcade Game można zaliczyć do tytułów udanych, wybitnych, a nawet kultowych. Nie wiem, czy kiedykolwiek ukazałyby się X-Wing czy Rebel Assault , gdyby nie powstał ich świetny protoplasta. Uruchom więc nawet dzisiaj Star Wars: The Arcade Game i sprawdź, czy jego magia działa również na ciebie. A resztę gier z lat 80-tych możesz sobie odpuścić.

Gwiezdne Wojny w grach, cz. II
Gwiezdne Wojny w grach, cz. II

Oto druga część zebranej przez Fulko historii starwarsowych gier komputerowych. Polecamy przygotować zapas coli i orzeszków, bo jest co czytać.