autor: Borys Zajączkowski
Tommorow War. PeCetowe Eldorado
Jest takie miejsce, którym konsole stanowią 1 procent rynku i w zasadzie mało kogo interesują inne gry niż pecetowe. Nibylandia? Nie. Rosja.
Tommorow War
Tommorow War zaś to mój faworyt, jakem miłośnik spacesimów, i zarazem druga gra, którą z Rosji zwiozłem. Kawał kosmicznej przygody bazującej na książce rosyjskiego pisarza science-fiction Aleksandra Zoricha. O jej niezwykłości niech świadczą dwa patenty. Przede wszystkim gracz rozpoczyna zabawę w siłach gwiezdnej floty, więc podporządkować się musi wojskowym rygorom, wykonywać rozkazy, latać w formacji – słowem, zachowywać się jak żołnierz, a samo to rodzi klimat, który docenić powinien każdy mniej lub bardziej wirtualny twardziel.
Drugi smaczek przywodzi mi na myśl niekoniecznie udany Dzień niepodległości, w którym pada jednak zdanie, które każdy żądny przekraczania granic chłopiec zapamiętać musi. Gdy Will Smith wylatuje statkiem obcych z ziemskiej atmosfery w przestrzeń kosmiczną, mówi: zawsze chciałem to zrobić. I w Tommorow War tak się robi. Eskadra, do której jesteśmy przydzieleni otrzymuje polecenie zniszczenia kilku celów na powierzchni planety. Wchodzimy razem z kolegami w atmosferę – nie za szybko, żeby osłon nie przepalić, zniżamy się, atakujemy, niszczymy, rozglądamy się... Następnie raportujemy wykonanie rozkazu, wracamy do formacji i robimy to, co zawsze chcieliśmy zrobić: opuszczamy atmosferę i wracamy do czekającego na orbicie statku bazy.
A do tego mnogość innych misji, walki z piratami, walki z obcymi, kosmiczne wyścigi, nawet coś na kształt piłki w przestrzeni – ot, codzienne życie żołnierza, tyle że ten żołnierz jest pilotem w gwiezdnej flocie.
... i kompania
Wśród pozostałych tytułów 1C, które winny się w tym roku ukazać u nas nakładem Cenegi wspomnieć warto o Swashbucklers – kolejnej pirackiej przygodzie rodem z Akelli, która po paskudnej wpadce, jaką były dziwacznie okrojone Caribbean Tales, zdaje się wracać do źródeł grywalności Sea Dogs, czyli dania graczowi jak największej swobody w poruszaniu się po morzach i po lądzie, i wyborze misji.
Death to Spies – drugowojenny miks Hitmana ze Splinter Cellem – gra, której można wprawdzie zarzucić nienaturalność animacji (co smuci tym bardziej, że postać gracza jest w stanie podjąć się wykonania imponującej liczby czynności), ale która ujmuje precyzyjną mechaniką rozgrywki. Oto wyobraźcie sobie, że miałem za zadanie unieszkodliwić acz nie zabijać wartownika na wieży. Wszedłem więc za jego plecami po drabince i obezwładniłem go chloroformem – quest został zaliczony. Zdecydowałem się jednak strącić go z wieży – tylko dlatego, iż animacja zrzucania bezwładnego ciała z pleców przypadła mi do gustu. :-) Niestety, nieprzytomny żołnierz nie przeżył upadku i mój zaliczony wcześniej quest został anulowany. Taki szczególik, a jakże miły.
Whirlwind of Vietnam – gra, która wprawdzie nie może się równać z Battle of Britain, lecz wyróżnia ją sprzęt – kiedy ostatnio mieliśmy okazję pilotować na komputerze wojskowy helikopter? I to tam, gdzie helikoptery po raz pierwszy historii wojen pokazały na co je stać – w Wietnamie.