Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 12 lipca 2006, 14:54

autor: Wojciech Gatys

Kiedy będzie Matrix?

„Wirtualna rzeczywistość nadchodzi!”. „Atari Jaguar bestsellerem wszech czasów!”. „Koniec dominacji Microsoftu!” Wielu próbowało przewidzieć przyszłość i wielu się nie udało. No to teraz ja spróbuję.

Ach, jak ja uwielbiam te artykuły, w których jakiś mądrala objawia czytelnikom, co też się stanie w przyszłości. Lubię po roku czy dwóch do nich wracać, aby się przekonać, cóż za pomysły tam wstawiono. „Wirtualna rzeczywistość nadchodzi!”. „Atari Jaguar bestsellerem wszech czasów!”. „Koniec dominacji Microsoftu!” Wielu próbowało przewidzieć przyszłość i wielu się nie udało. No to teraz ja spróbuję. Przynajmniej mam świadomość swej niedoskonałości (choć w totka za każdym razem jestem pewien, że wygram).

Spróbujmy (będę na początku pisał w liczbie mnogiej, to mi da złudzenie, że odpowiedzialność nie spada tylko na mnie) zastanowić się, jak będzie się rozwijała nasza branża w przyszłości – w tym celu wykorzystam nie tylko swoje skromne obserwacje, ale przede wszystkim wypowiedzi i opinie ludzi, którzy mają do tego szczególne prawo – w szczególności tych, którzy już przynajmniej raz zmienili oblicze gier komputerowych, a teraz zamierzają uczynić to ponownie. No, to do rzeczy.

Trudne słowo – unifikacja. Jeszcze kilka lat temu konsole i pecety, a także poszczególne konsole, dzieliła technologiczna przepaść. Na piecu rządziły symulatory lotów, przygodówki, strategie i skomplikowane RPG-i. Właściciele Nintendo 64 i PlayStation kłuli w oczy swoich odwiecznych rywali płynnymi animacjami i Mario Kartem. Świat był podzielony i dość szczęśliwy. Od kiedy jednak produkcja gier stała się naprawdę wielkim biznesem, jak to zwykle w dużych firmach bywa, zaczęto szukać oszczędności. A gdyby tak wydać tę samą grę na wszystkie konsole? Jedna robota, poczwórne przychody! I tak to się zaczęło.

Microsoft ogłasza wielką unifikację.

Z czasem nawet konwersje na PC stawały się coraz bardziej udane i wygląda na to, że trend będzie się utrzymywał – będziemy mieli do czynienia z coraz większą liczbą tytułów przeznaczonych „dla wszystkich”, czyli przede wszystkim strzelanek, gier sportowych i wyścigowych. Szef Electronic Arts, Larry Probst, jakiś czas temu otwarcie stwierdził, że sukces gier EA Sports uzależniony był w dużej mierze od faktu, że pojawiły się one niemal na wszystkie platformy – koszty produkcji, marketingu i oficjalnych licencji były ponoszone tylko raz, a przychody ze sprzedaży były co najmniej czterokrotnie większe, niż gdyby przykładowa FIFka wydana została tylko na najpopularniejszą PlayStation 2. Microsoft swoją zunifikowaną platformę XNA ogłosił już prawie dwa lata temu, a Xbox 360 jest podobny do PC jak żadna inna konsola.

A jeśli ktoś liczy, że unifikacja platform przysłuży się też fanom wspomnianych już, charakterystycznych dla pecetów gatunków... to może się rozczarować. Nawet firmy, które walnie przyczyniły się do rozwoju gier na komputery osobiste i od zawsze były z nimi kojarzone, przenoszą się do konsololandu. „Zdrada” id Software była chyba najbardziej bolesna, ale Carmack i spółka wprost stwierdzili, że priorytetem będą dla nich od teraz Xbox 360 i PlayStation 3 – nowe Dumy i Kłejki pewnie trafią na PC, ale dopiero jako konwersje konsolówek. Produkcja stricte na PC jest mało opłacalna, a dużo łatwiej przenieść tytuł konsolowy na komputer, niż odwrotnie. Cała nadzieja w Sidzie Meierze, który wprost stwierdził, że w Civilization wciąż drzemie taki potencjał, że wydanie nawet dziesiątej odsłony serii jest niemal pewne.

Co jeszcze nas czeka? Stare, dobre małżeństwo z joypadem, tudzież myszką i klawiaturą. Niestety, raczej nie mamy co liczyć na rewolucję w dziedzinie hełmów VR czy rękawic żyroskopowych. Co jakiś czas oczywiście jakiś milioner wyłoży sporo pieniędzy na firmę, która opatentuje tego rodzaju dziwo i zaraz późnej zbankrutuje, ale specjaliści stawiają sprawę jasno – w ciągu najbliższych kilkunastu lat (!) przełom prawdopodobnie nie nastąpi. A mówią to ludzie, którzy biorą pieniądze za to, żeby nastąpił! Współwynalazca myszy, Dan Russell i jego ekipa pracująca w specjalnym ośrodku IBM w Almaden ma tylko jeden cel – znaleźć nowy sposób obsługi urządzeń elektronicznych i wynaleźć rewolucyjne kontrolery – także do grania. Do tej pory wynaleźli tylko sposób na ciepłą pensyjkę od komputerowego giganta i twierdzą, że aby ułatwić graczom kierowanie Samem Fisherem, najlepiej dać im... większy ekran. Wtedy wszystko będzie bardziej przejrzyste, a kontrola nad grą – pełniejsza. Jeśli mieliście ochotę na podczepienie sobie nowego Serious Sama wprost do mózgu – prawdopodobnie nie dożyjecie dnia, w którym będzie to możliwe.

Czego możemy oczekiwać w grafice? Po lewej, standard – po prawej – HDR.

Do przodu pójdzie oczywiście grafika i fizyka w grach – producenci kart na pewno nie pozwolą nam (a szczególnie naszym portfelom) odpocząć – i bardzo dobrze. Powiedzmy to sobie szczerze – do fotorealizmu jeszcze trochę nam brakuje, a takie nowinki jak HDR (każdy, kto widział przygotowane przez Valve Lost Coast wie, jaką różnicę robi ten wynalazek) czy coraz lepsze symulowanie zachowania oka ludzkiego na pewno będą hitem najbliższych lat. Podobnie, jak coraz lepszy model fizyczny, stosowany przez producentów – póki co osobne karty, sprzętowo wspomagające ten aspekt nie zrobiły furory, ale skoro nVidia i ATI wspominają, że będą dodawać specjalne procesory do swoich kart graficznych, aby wspomóc fizykę – zapewne i ten pomysł się przyjmie. Szczególnie Half-Life 2 był sporym krokiem naprzód w dziedzinie interakcji z otoczeniem, ale pole do usprawnień na pewno jest.

Tak się akceleruje fizykę – karta Asusa z chipem Ageia PhysX.

Co może się walnie przyczynić do rozwoju gier wideo? To samo, co może się walnie przyczynić do rozwoju każdej innej formy życia. Tak jest – pieniądze. A tych będzie coraz więcej. Rynek i cała branża rozwijają się coraz prężniej, a sukcesy takich firm, jak Electronic Arts czy Ubisoft zachęcają inwestorów do szukania zarobku właśnie „u nas”. Co ważne – minęła na szczęście era, gdy wielkim biznesmenom tego świata wydawało się, że wystarczy zainwestować w dowolną firmę tworzącą „te nowoczesne zabawki”, a sukces będzie murowany. Od pewnego czasu inwestorzy spoza branży dokładnie badają rynek i sprawdzają, którzy producenci są warci uwagi. Tym lepiej dla samych graczy – ryzyko, że dostaniemy ładnie opakowany kit z logo Warnera na okładce zmniejsza się, a produkcje takie jak King Kong czy Chronicles of Riddick pokazują coś, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia – że da się zrobić udaną grę na licencji filmowej. Coś mi podpowiada, że takich rodzynków będzie coraz więcej.

Zresztą świat filmu i gier będzie się zapewne przeplatał coraz bardziej. Może nigdy nie zobaczymy już takich „gwiazd” jak Mark Hamill i John Rhys-Davies w „interaktywnych filmach” w stylu Wing Commandera, ale za to coraz poważniejsi przedstawiciele branży filmowej zwracają uwagę na nasze, stosunkowo młode medium. Ridley Scott, Samuel L. Jackson czy bracia Wachowscy biorą czynny udział w produkcjach interaktywnych i coraz częściej widać w tym zaangażowaniu prawdziwą pasję, a nie tylko dorabianie do renty.

Bracia Wachowscy – może powinni spróbować swych sił jako modele?

Coraz poważniejsze firmy angażują się i będą angażowały w produkcję gier – producenci sportowych samochodów już zdali sobie sprawę, że jeśli ich produkty nie będą się pojawiać w najpopularniejszych seriach wyścigowych – zostaną zapomniane, a Michael Jordan pewnego dnia zrozumie, że nie użyczanie swojego wizerunku do gry może wymazać go ze świadomości młodego pokolenia, tak jak nikt już nie pamięta kim był Kareem Abdul Jabbar. Do tego na ścieżkach dźwiękowych przyśpiewywać nam będą Snoop Dogg na przemian z Black Eyed Peas, a Ronaldinho niechybnie wcieli się w przedstawiciela jednej z brzydszych ras w Galactic Civilizations III (tak, tak, ciągle mnie boli, że Arsenal przegrał).

A jeśli boicie się zalewu komercji – tu akurat przyszłość powinna przynieść Wam pozytywne rozczarowanie. Im dojrzalsza branża, tym więcej kierunków, odłamów i pieniędzy na produkcje niezależne. Często przytaczany przeze mnie przykład studia Introversion pokazuje, że można stworzyć udane i – co ważne – kupowane produkcje bez gigantycznego budżetu i Toma Hanksa na okładce. Co więcej, nasza branża może odkomercjalizować inne gatunki życia – machinimowe filmy, tworzone przy pomocy silników najpopularniejszych gier stoją na coraz wyższym poziomie i są coraz częściej pokazywane na prawdziwych (acz niezależnych) festiwalach filmowych.

I wreszcie – rozwój gier MMORPG. Wszyscy widzą ich potencjał i chcą skraść kawałek onlajnowego tortu, ale prawda jest taka, że przetrwają tylko najsilniejsi. Liczba graczy na pewno będzie rosnąć, ale po drugie na pewno – nie będzie przyrastać tak szybko, jak liczba gier na rynku. Twórcy World of Warcraft nie mają się czego obawiać, ale już taki Vanguard: Saga of Heroes (swoją drogą tytuł całkiem ciekawy) może mieć problemy z przebiciem się i utrzymaniem na rynku. I bardzo dobrze – niech wygrają najlepsi.

Nostradamus – ciekawe, czy przewidział powstanie Microsoftu?

Wybaczcie, że owe przepowiednie nie brzmią aż tak atrakcyjnie, jak może byśmy sobie tego życzyli. Jednak stwierdzić, że za pięć lat będziemy uczestnikami wirtualnej rzeczywistości to tak, jak przewidywać, że wkrótce samochody będą latać, a człowiek będzie żył 200 lat. Mój nostradamiczny zmysł podpowiada mi – ewolucja, a nie rewolucja. Nie mamy co liczyć nawet na taki przełom, jakim w swoim czasie były akceleratory grafiki – przynajmniej nic tego nie zapowiada. Ale obym się mylił – obyśmy wstali jutro i dowiedzieli się, że nikomu nieznana firma wynalazła coś, co na zawsze zmieni oblicze gier wideo. Nadzieję trzeba mieć!

Wojtek „Malacar” Gatys