Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 21 maja 2001, 09:19

autor: Smuggler

Piractwo w Polsce część 2 - Grzebanie w mętnej wodzie

Zgodnie z wcześniejszymi obietnicami, autor artykułu „Piractwo - to samo, a inne ... czyli podróż sentymentalna w głąb czasu i wspomnień”, powrócił do tematu i tym razem zajął się czasami współczesnymi, tzn. piractwem w jego obecnej formie.

Disclamier: zawarte tu poglądy są tylko i wyłącznie PRYWATNYMI spekulacjami autora i nie są oficjalnym stanowiskiem autora w żadnej z omawianych spraw. Za to autor obiecuje, że nie będzie nadmiernie „najeżdżał” na piratów, (gdy nie będzie to bezwzględnie konieczne); nie będzie udawał świętego bez skazy i zmazy; tudzież nie porówna sprzedawania/kupna pirackiej wersji gry do kradzieży samochodu. Postara się też nie przynudzać... w miarę możliwości.

Jeśli pamiętacie jeszcze mój tekst o piractwie w Polsce za czasów schyłkowej komuny („Sentymentalna podróż w czasie”), to wiecie, iż obiecałem wówczas powrócić do tematu - i do współczesności, tzn. współczesnego piractwa.

Zatem - słowo się rzekło, kobyłka u płota... a koń jaki jest, każden widzi! (*)

... A każden widzi, że piractwo ci u nas kwitnie i nie ma zamiaru mieć się gorzej, mimo szumnie deklarowanej przez władze walki z tą patologią. Widać jednak ogromny rozziew pomiędzy oficjalnymi deklaracjami i praktyczną realizacją planów; pomiędzy ustalonym prawem i jego egzekwowaniem. Władza ma (widać) inne problemy na głowie niż walkę z czymś, co formalnie nie czyni nikomu WYMIERNYCH FIZYCZNYCH szkód (a zdaje się, że tylko takie się dla niej liczą?). Władza nie przejmuje się słabymi piskami okradanych dystrybutorów i twórców, którzy nie mają lobbystów w Sejmie, nie robią masowych manifestacji na Wiejskiej. Ba, nie potrafią nawet zablokować choćby jednej przecznicy w Warszawie. A wysypanie „importowych” z Rosji CDków na tory też raczej nie wchodzi w rachubę... Więc i TV nie jest zainteresowana nagłaśnianiem tych protestów. Zaś czego nie ma w TV, o czym nie słychać na forum w Sejmie, o czym nie krzyczą ludzie na ulicach - tego nie ma w ogóle. Zdaniem władzy. Pozostają tylko rozmaici Don Kiszoci - kupujący oryginały, czy wygłaszający podobne moim jeremiady. A i tych - cholera - coś mało. Więcej niż kiedyś ale ciągle przerażająco mało.

Więc jak to jest z tym współczesnym piractwem?

Współczesnych piratów, AD 2001 można bez problemu podzielić na dwie zdecydowanie różne kategorie: leszczy i rekinów. Między nimi nie ma praktycznie nic pośredniego. (Bo trochę większe leszcze to nadal jednak leszcze).

Kim są leszcze?

Leszcze to ci wszyscy, co to kupują nagrywarkę po to, by na tym jeszcze zarobić. Leszcze to także ci, którzy handlują cudzymi CDkami na giełdach. (Nieco większe leszcze to ci, co dostarczają im CD do sprzedaży). Dwie pierwsze odmiany leszcza to po prostu (najczęściej) małolaty, dla których piractwo jest w miarę przyzwoitym źródłem - na małolacką skalę - chwilowych dochodów. To właśnie ich goni i łapie policja, z triumfem pokazująca w TV filmy video z akcji na giełdach. Z lubością eksponuje się wówczas parę setek skonfiskowanych CD. Wystarczy jeszcze przemnożyć te dwie-trzy setki przez powiedzmy 100 czy 150 zł (a najlepiej przez np. 500 albo i 5000 zł, bo i tyle kosztują niektóre oryginalne wersje programów, które ci panowie mają w swej ofercie), by zaszokować społeczeństwo wieścią o niesamowitym sukcesie policji. To, że większość złapanych wykpiwa się umorzeniem sprawy czy śmiesznie niskim wyrokiem w zawieszeniu (+ konfiskata CD), a jakiś czas później ponownie pojawia się na giełdzie, by odbić sobie straty, nie jest już tak nośne medialnie, więc... o tym się już nie mówi. (W zeszłym roku skazano za uprawianie piractwa nieco ponad 10 osób... w całej Polsce! Trzeba coś jeszcze mówić? Wystarczy popatrzyć ilu handlarzy jest na jednej jedynej giełdzie w średniej wielkości mieście). A takich giełd są dziesiątki, jeśli nie setki. A ci handlarze to tylko wierzchołek góry lodowej i drobnica...

Przemilcza się też, że działania policji przypominają wylewanie wody z jednego z pomieszczeń zalanego domu, w momencie gdy wokół przetacza się olbrzymia, hucząca powodziowa fala. Mętna powodziowa fala, w której radośnie żerują duże grube ryby. Czyli ludzie, którzy nie wypalają CD na nagrywarkach. Oni mają do tego ludzi i fabryki z liniami produkcyjnymi, których może pozazdrościć wiele profesjonalnych tłoczni. To ludzie, którzy robią NAPRAWDĘ duże pieniądze w tym biznesie. A biznes jest znakomity, co tu kryć. O ile np. handel narkotykami jest ryzykowny, za posiadanie paru gramów np. kokainy można pójść na parę lat do kicia, a za parę kg na lat kilkanaście (a w niektórych krajach i czapę dostać), zaś policja faktycznie staje na głowie w walce z dilerami i dystrybutorami np. hery. Handel kradzionym softem jest dużo, dużo bezpieczniejszy... a chyba wcale nie mniej dochodowy! Tak! Zatem - audiotele - małe pytanie:


Jeśli masz jakieś wątpliwości, to skorzystaj z telefonu do przyjaciela, czyli podpowiedzi: „a kto zwykle trzyma łapę na handlu narkotykami i tym wszystkim co jest w danym kraju nielegalne, a mocno zyskowne”?

Do wyboru są trzy odpowiedzi:

a) mafia

b) mafia

c) mafia

Nie będę tu wszakże twierdził, że każdy giełdowy Ziutek to zaraz mafioso. Jeszcze czego. Ale większość tych Ziutków, chcąc czy nie, w ten czy inny sposób płaci swoją działkę mafii, często nawet... o tym nie wiedząc. Czy to handlując otrzymanymi od „bossa” CDkami w zamian za jakiś procent od sprzedaży („boss” znaczy tu tylko: jeden z łańcuszka pośredników, a nie jakiś realny BOSS). A jak myślicie KTO te CDki produkuje? Czy to opłacając się rozmaitym kolesiom, zwykle napakowanym i wygolonym, którzy pobierają swoją działkę od „niezrzeszonych” za ochronę. (No panowie handlarze - niech każdy sobie przypomni, czy na pewno nie miał choć jednej takiej wizyty?). A nawet ci, którzy stwierdzą, że nigdy nikomu nic nie zapłacili i działają na własny rachunek... akurat. A placowe, czy inne stolikowe na giełdzie się odpala organizatorom? No to już umoczyliście...

...I tu wyjaśnienie. Wcale NIE twierdzę, że WSZYSCY organizatorzy rozmaitych giełd to TYM SAMYM jakaś przybudówka mafii. Choćby z tej przyczyny że nie mam na to żadnych dowodów. Ale MOGĘ tu snuć DOMNIEMANIA. I domniemywam, że jakieś 3/4 klientów dowolnej giełdy to sprzedawcy i nabywcy nielegalnego softu. Handlują owym softem wręcz ostentacyjnie bezczelnie. Nie kryją, że tworzą jakąś organizację - wystarczy zobaczyć jak wielu z nich ma dokładnie te same spisy, w których rozmaite nowości mają ten sam numer, a po CD wysyłają pomagierów w to samo miejsce (**). I co? I nic. Organizatorzy wprawnie ściągają kasę za stoliki, nie widząc jednocześnie co na owych stolikach jest wyłożone. I nikt im jakoś za to wyrzutów ni krzywdy nie czyni. Biznes toczy się w najlepsze.

Jakie więc mogę z tego wyciągnąć wnioski? Na przykład taki: ktoś ich w jakiś sposób PRZEKONAŁ, żeby się nie wtrącali, żeby nie widzieli. Nie wnikam czy to metodą kija, czy marchewki. Nie wnikam czy ich, czy może szefów tych, co organizują giełdy - ale „perswazję” tu wyczuwam. Czyją? Ha - a komu BARDZO zależy by handelek wrzał pełną parą i na masową skalę? Temu, kto na tym zarabia. A kto na tym robi kasę? No, kto? Któż to dysponuje „propozycjami nie do odrzucenia”? I któż potrafi przekonać także tych, którzy mają strzec ładu i porządku, by nie widzieli tego, co dzieje się na giełdzie?

A taki Ziutek idzie na giełdę ze swoimi CDkami i myśli, że z mafią nie ma nic wspólnego. Nie rozumie, że jest tolerowany na giełdzie ponieważ... „chłopcom z miasta” to bardzo pasuje, gdyż jest dla nich czymś w rodzaju parawanu. Albo może raczej zderzaka, czy kamizelki kuloodpornej. Jak to rozumieć? O tym zaraz...

Na razie chciałbym powiedzieć parę słów o zdumiewającej dla mnie niemocy i niechęci policji do działania. Jest to impotencja tak zdumiewająca, że aż warta zastanowienia. Policja na giełdzie? Widział ją ktoś kiedyś? Ja ostatni raz (w czasie akcji na masową skalę) w... 1987. A jeśli już jest, to uderza zwykle po najmniejszej linii oporu. Ja już nie mówię żeby mieli sięgnąć naprawdę wysoko, bo to zapewne niemożliwe dla typowych „krawężników”. Ale czemu, u cholery, nie zgarną choćby tych „bossów”, co to obdzielają leszczy kompaktami. Od razu sparaliżowałoby to pół nielegalnej giełdy i to na czas jakiś. A wytropić ich nie jest trudno. Ta piracka „konspiracja” (na stoisku tylko okładki boxów, po CD leci pomagier do bossa) jest tak nieudolnie śmieszna, że w ciągu kwadransa można zlokalizować większość „szyszek”. A jeśli wykracza to poza zdolności operacyjne policji, to wystarczy zapytać jakiegokolwiek bywalca giełdy. Sam mogę paru wskazać, jakby co. Obawiam się tylko, że nie będzie komu... Zresztą nawet sama oficjalna obecność „glin” na giełdzie wpłynęłaby hamująco i na sprzedających i (chyba bardziej?) kupujących. Problem tylko, że policji tam nie ma. Albo jest pod giełdą i wali mandaty za nieprawidłowe parkowanie. Albo jest (prywatnie)... i to w roli klientów u tych, których mają zwalczać. Taaa... Polska.

Policja po prostu chyba NIE JEST zainteresowana tym, by komuś stała się większa krzywda. I mogę się założyć, że większość z leszczy zgarniętych na giełdzie to ci wspomniani „indywidualiści” z nagrywarkami w domach, a nie „dystrybutorzy” czy choćby sprzedawcy mafijnych CD. W ten sposób policja nie tylko ma na koncie sukces operacyjny ale i czyści giełdę z tych, co nie rozumieją, że tu się zarabia PIENIĄDZE, a nie robi jakieś żałosne i prywatne geszefty na paręnaście, czy parędziesiąt CD miesięcznie. I w ten sposób wszyscy - poza schwytanym pechowcem - są szczęśliwi. Policja ma sukces na koncie i może się przed szefami wykazać operatywnością. Klient nadal ma bogaty wybór i 100% komfort psychiczny przy zakupach. Chłopcy z miasta mają spokój, im się krzywda nie dzieje. Stąd chętnie tolerują wspomnianych indywidualistów na giełdzie. „Tolerować” znaczy tutaj tyle co „nie walić w zęby bez ostrzeżenia”, bo oczywiście za prawo do handelku zapłacić jednak trzeba. O to dbają już ci napakowani i wygoleni. Nie jest tak, proszę panów handlarzy?

Swoją drogą tzw. „policja w policji” czyli kontrola wewnętrzna, badająca czy któryś z panów policjantów nie przeszedł na Ciemną Stronę Mocy, miałaby zapewne, obserwując zaangażowanie policji na giełdach, obfity połów. O ile naturalnie zechce ponurzać się w tej mętnej i śmierdzącej (z daleka!) wodzie. W której pływa sporo rekinów, a te - jak wszystkim wiadomo - mają duże, ostre zęby i bardzo nie lubią jak się im zakłóca spokój. ...Elliocie Ness, gdzieżeś jest, gdy cię naprawdę tutaj potrzebujemy? Panowie „Nietykalni” - jest dla was robota! Chyba nie gorsza niż ongiś rozprawa z Alem Capone...

***

Ale może dość rozważań ogólno-katastroficznych. Raz, że niczego one nie zmienią. Dwa, że działają dołująco. Trzy, że może warto też przyjrzeć się kilku innym problemom. Niekoniecznie aż tak poważnym jak ten powyżej. Na przykład popatrzmy sobie na podobieństwa i różnice w działaniu dystrybutorów oficjalnych - i „alternatywnych” :). Naturalnie nie radzę tej części tekstu traktować ze śmiertelną powagą... ale też nie radzę lekceważyć wypływających zeń wniosków.

Żeby nie lać za wiele wody, postaram się na kilka wątpliwości odpowiedzieć w formie FAQ.

Pytanie: Piraci odbierają klientów legalnym dystrybutorom?

Często spotykam się z narzekaniem dystrybutorów, że piraci odbierają im klientów, że hitowa gra X sprzedała się legalnie w 5000 egz. a na giełdzie poszło jej z 10-20x tyle. I że gdyby piractwa nie było, toby u nas też gry sprzedawały się w -dziesięciu tysiącach egz. Z pewną przykrością stwierdzam, że to tylko pobożne życzenia. Moim zdaniem egzystują w Polsce dwa NIEZALEŻNE rynki: nabywców oryginałów i nabywców piratów. „Oryginalcy” dla zasady nie chodzą kupować na giełdy, piraci NIGDY nie kupują w sklepach. Pomiędzy nimi zaś egzystują ci, którzy czasem kupią oryginał a czasem nie. Ale takowych za dużo nie jest. To ich właśnie piraci CZASEM podbierają legalnym, a czasem legalni skuszą ich do nabycia oryginału. Ale TYLKO tych. Do totalnych bajek zaliczam za to twierdzenia, że - gdyby np. radykalnie ograniczyć piractwo - przeciętna sprzedaż gier w Polsce wzrosłaby np. 10x. Otóż nie - ci co kupują tylko piraty, z braku takowych chcąc nie chcąc kupiliby CZASEM oryginały, fakt. Ale jedna uwaga: NA PEWNO nie tyle, co piratów, z tej prostej przyczyny, że mieliby tę samą co wcześniej ilość kasy. (Zaś większość małolatów za wiele jej nie ma). Stąd logiczny wniosek, że kupowali by mniej gier niż teraz, gdyż jeden pirat kosztuje 1/10 czy 1/5 czy 1/3 tego co oryginał. Zapewne ożywiłby się za to „rynek wtórny” - giełdy używanych legalnych gier, wymiana, pożyczanie sobie, czekanie na promocje, kupowanie z przecen itp...

Wniosek: Odpowiedź brzmi „tak - ale nie tak bardzo, jak się wydaje”.

Pytanie: Czy obecność pirackich wersji zmusza dystrybutorów do obniżania cen gier?

Nie. Po prostu dystrybutor, choćby stanął na głowie, nie jest w stanie konkurować cenowo z piratem (***) - a przynajmniej na poziomie, którego wymaga Typowy Gracz Kupujący Piraty („jak obniżą ceny do poziomu piratów, to ich będę kupował” - jak słyszę takie stwierdzenie to mam ochotę walić w gębę i skakać po wygłaszającym je osobniku w okutych butach - tak reaguję na skrajną głupotę). Zatem obniżki cen to miły prezent dla tych, co... i tak kupują oryginały. Ew. ci z „szarej strefy” (co to raz chłopczyk, raz... znaczy raz oryginał, raz nie :)) zachęceni względnie niską cenę decydują się tym razem na zakup oryginału.

Swoją drogą ciekawe czemuż to obecność piratów nie wpływa na obniżkę... ceny pirackich CD? Bo na logikę, to skoro (jak twierdzą sami piraci) tylko dzięki NIM gry nie kosztują dziś np. 300-400 zł, to czemuż to ceny pirackich CD są wszędzie bardzo podobne i stałe? Toż piraci powinni konkurować głównie sami z sobą i tym samym obniżać swoją marżę na każdym CD (a jest, cholera, z czego obniżać, oj jest!). I co - that not working, men...

Wniosek: nieprawda. Obniżki cen wynikają po prostu ze strategii dystrybutorów; obecność piratów nie ma na to żadnego wpływu. Teza piratów „jakby nie my, toby gry kosztowały po 200 i więcej złotych” są tylko śmiesznym wykrętem, który ma usprawiedliwić ich (piratów) istnienie i poprawić im humor. Równie dobrze ja mogę sobie pochlebiać, że ten tekst wpłynie na poziom akcji Microsoftu. Już widzę te krople potu na czole Billa G. Tak, to dzięki mnie nie jest już najbogatszy na świecie, a jakże. Jam to, nie chwaląc się, sprawił (*).

Pytanie: Czy piraci mogą czegoś nauczyć oficjalnych dystrybutorów?

Na pewno większej dbałości o klienta :). To jest u nas jeszcze w powijakach. Helpline (jeszcze do tego 24 h)? Jakaś reakcja na wysłanie karty rejestracyjnej? Zniżki dla stałych klientów? Uprzejma reakcja na reklamację? Noooo... są. Na szczęście są, bo naprawdę miałby tu problem z argumentacją. Tyle że o wiele za mało. A czasem wręcz skandalicznie mało. Znam sporo soczystych historyjek na ten temat, ale pozwólcie że ich nie będę przytaczał, bo słuchać hadko i gorzko w gębie się robi na wspomnienie. Ale pewnie każdy z was albo słyszał coś podobnego albo i sam przeżył coś w podobnych klimatach. Co tu mówić, sporo naszych dystrybutorów nie potrafi zatrudnić odpowiednich ludzi na odpowiednich stanowiskach. Albo też nie potrafi przekonać tych ludzi, że to właśnie na nich spoczywa wielka odpowiedzialność, gdyż po jakimkolwiek „sparzeniu się” na nabyciu oryginału klient zapewne dłuuugo pomyśli czy warto drugi raz narażać się na tę gehennę. A wszelkie argumenty na temat etyki, uczciwości i wyższości legalnych wersji nad pirackimi zbywać będzie śmiechem. Gorzkim śmiechem.

Piraci natomiast od dawien dawna odkryli, że dobrze obsłużony klient to klient, który wraca i sprowadza innych, że zaufanie do klienta procentuje, a uprzejmość to lokata przynosząca olbrzymie odsetki. Oni wiedzą, że stałemu klientowi należą się jakieś profity i że warto NIE traktować każdego, kto ma np. jakieś reklamacje jak potencjalnego oszusta itp. Bo i nietrudno to zauważyć - toż to abecadło dobrego handlowca czy biznesmena. Trudna jest za to odpowiedź na pytanie: skoro wszyscy to widzą, to czemu tego nie robią TAKŻE legalni dystrybutorzy (lub „to czemu nie robią tego wszyscy” ew. „to czemu robią to tak powoli i niechętnie”?) Tyle, że na to pytanie nie ja powinienem udzielić odpowiedzi, a sami (nie)zainteresowani...

Wniosek: owszem mogą - uprzejmości. W kontaktach nie tylko z hurtownikami ale i kimś, kto chce im oddać swoje parę groszy.

Pytanie: Czy piraci są potrzebni?

Tu mam ciężki problem. Pierwsza i jedynie słuszna odpowiedź jest: nie! precz stąd, gnojki! Wszelako... wiecie na czym polega problem? Hieny, sępy, czy np. te żuki żyjące w gnoju, są niewątpliwie odrażające i przykre dla oczu i powonienia. Ale też mają swoją rolę w ekosystemie. Do czegoś się czasem przydają. Zatem nie potępiajmy ich tylko dlatego, że z naszego punktu widzenia są odrażający lub robią coś, co nas przyprawia o mdłości czy niechęć...

Wniosek: na to pytanie nie ma jasnej, prostej, jednoznacznej odpowiedzi :(.

A na koniec pointa:

WEDLE OFICJALNYCH STATYSTYK W POLSCE, W ROKU 2000, PONAD 60% OPROGRAMOWANIA TO PIRACKIE WERSJE. (Przy czym mowa tu o oprogramowaniu użytkowym. W grach procent piratów bez wątpienia jest dużo wyższy).

Dobranoc państwu!

Miłych snów o państwie prawa, życzy

Smuggler

PS. Wychodzi na to, że będzie jednak część trzecia. Ewidentnie najsmakowitsza. Czyli: piraci i branża (także pisma o grach). Tudzież: czy piractwo się opłaca? Tudzież: czy piractwo zawsze można potępiać?

(*) - osoby, które wiedzą skąd są to cytaty, nie mogą mi zarzucać, że się wymądrzam. A jak ktoś nie wie, to nie powinien się MNIE czepiać, tylko uzupełnić elementarne braki z oczytania w literaturze polskiej.

(**) - jeśli ktoś się zaciekawi skąd u mnie taka duża znajomość giełdowych realiów i wyciągnie z tego daleko idące wnioski, to powiem mu, że a) dziennikarzowi płacą za to, żeby wiedział różne rzeczy; b) na Księżycu nie byłem, a mogę od ręki palnąć spory wykład na temat tego jak tam wygląda krajobraz, temperatura na powierzchni, struktura geologiczna skał itp. I co, wysnujecie teraz wniosek, że mam na imię Neil albo na nazwisko Twardowski?

(***) - i tego nie zmienią inicjatywy w rodzaju Cool Games, Extra Gra itp. Większość gier i tak kosztuje 2-3x tyle. Zresztą (a co szkodzi pofantazjować!) jeśli nawet kosztem totalnych wygibasów itd. wszyscy producenci zbliżą się cenami swoich wszystkich gier do cen oferowanych teraz przez piratów, to... nic to nie zmieni. Piraci po prostu obniżą ceny do poziomu, do którego „legale” nie zejdą, bo musieliby dopłacać do każdego sprzedanego egz. gry. Piraci nie robią tego teraz, bo po co, skoro nie muszą, a nabywcy akceptują ich ceny - ale bez specjalnego uszczerbku dla siebie mogą zejść z ceną o 50% w dół. A nabywcy piratów znów będą mogli powiedzieć „po co mam dawać 30 zł, skoro u pirata jest za 10; niech dystrybutorzy obniżą ceny do 10 zł za grę, a będę kupował oryginały”. Po prostu do niektórych rzeczy (jak do świadomości czym się różni nabycie oryginału od pirackiej kopii) trzeba po prostu dojrzeć. Zatem... to obniżki cen LEGALNYCH gier wpływają (lub wpłyną) na obniżki cen gier pirackich, a nie na odwrót! I co wy na to, panowie piraci? :)

Piractwo - to samo, a inne ... czyli podróż sentymentalna w głąb czasu i wspomnień

Powiedzmy sobie, że w naszym życiu jest naprawdę niewiele zjawisk, które możemy precyzyjnie zakwalifikować po stronie "czarne: absolutnie złe" - lub "białe: absolutnie dobre". Tak też jest zapewne z piractwem.