Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 5 kwietnia 2006, 11:47

autor: Krzysztof Żelawski

Była sobie gra... (5)

Współczesne gry trójwymiarowe liczą sobie 10 lat, gry obdarzone 'dostrzegalną' grafiką ze 20. Pierwsze, w które dało się tak naprawdę grać mają ponad 30 lat. A co było wcześniej, co doprowadziło do powstania gier w ogóle?

Ralph Baer musiał być zadowolony ze stworzonego dzieła, ponieważ zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę i ujawnić swój tajny projekt. Wersję z dwoma goniącymi się kropkami pokazał dyrektorowi działu ds. badań i rozwoju Herbertowi Campmanowi. Był to dość ryzykowny krok chociażby z tego względu, że Sanders Associates była przedsiębiorstwem ściśle powiązanym z armią i przyznanie się do wykorzystywania firmowych zasobów do prywatnych celów mogło skończyć się tragicznie. Stało się jednak odwrotnie. Campmanowi spodobał się pomysł i kazał Baerowi napisać podanie o dofinansowanie dalszych prac. 20 grudnia 1966 przyznano, pierwsze w historii, środki na badania nad grami video: 2000 dolarów na doświadczenia laboratoryjne i 500 na zakup potrzebnych materiałów. Nie była to kosmiczna suma, ale pozwoliła Baerowi na kontynuowanie przedsięwzięcia.

Pistolet zbudowany przez Harrisona na początku 1967 roku.

W styczniu 1967 do prac nad konsolą przyłącza się młody technik Bill Harrison. Od razu zostaje rzucony na głęboką wodę. Jego zadaniem jest przerobienie zabawkowego, plastikowego pistoletu dla dzieci w światłoczułą broń, rodem z nieistniejących jeszcze „Gwiezdnych Wojen”. W połowie lutego strzelba jest już gotowa. Można z niej strzelać do punktów pojawiających się na ekranie. Tym samym rodzi się nowy gatunek gier – „Gun Games” – prababcia dzisiejszych strzelanek. Broń działa na tyle dobrze, że Herbert Campman, po kolejnym pokazie, pozwala na dalsze kontynuowanie prac, które prowadzone są aż do czerwca, kiedy to zdecydowano się przedstawić prototyp konsoli szerszemu gronu dyrektorów. Mimo, że pudełko nie wygląda zbyt ładnie, to jednak działa na tyle dobrze, żeby zainteresować decydentów. Co prawda nikt nie wierzy w sukces konstrukcji Baera, ale ciekawość bierze górę i zespół projektowy otrzymuje zgodę i pieniądze na dalsze badania.

Prototyp konsoli pokazany szefom Sanders Associates w czerwcu 1967 roku.

Na kilka dni przed prezentacją Campman deleguje do – oficjalnie już uznawanej – grupy konstruktorów największego lenia spośród pracowników Sanders Associates – Billa Rusha. Przez całe wakacje grupa wymyśliła wiele zastosowań dla dwóch kropek uganiających się po ekranie. Rewolucja nadeszła jednak dopiero jesienią. Wtedy to Bill Rush wpadł na pomysł trzeciego punktu. Gracze zamiast gonić się nawzajem, mieli ścigać uciekającą, sterowaną programem, trzecią kropkę. Stopniowo przekształciła się ona w piłkę, a dwie pozostałe w paletki. Rush zaprojektował odpowiedni obwód, plany w życie wcielił Harrison i 11 listopada 1967 roku zespół miał gotowy projekt pingponga. Dyrektor Campman zgodził się z projektantami, że stworzyli coś o niebo lepszego od całej serii strzelanek i gier w ganianego, i przyznał kolejną kasę na finansowanie dalszych prac. Przez następnych kilka miesięcy wprowadzono szereg poprawek technicznych, a także wymyślono kilka wariacji pingponga, decydując między innymi, że piłka i paletki będą białe, a tło będzie się zmieniać w zależności od rodzaju gry. I tak hokej był niebieski, futbol i pingpong zielone, a w pozostałych przypadkach zastosowano czarne tło. Tak właśnie, po ponad roku prac, światło dzienne ujrzała finalna wersja konsoli, którą nazwano Brown Box. Teraz pozostawało tylko znaleźć na nią kupca.

Finalne dzieło Baera i jego zespołu – Brown Box.

W najgorszych koszmarach Baerowi nie śniło się jednak, że to zadanie może być takie trudne. Jego macierzysta firma nieszczególnie miała ochotę na zmianę profilu produkcji (trudno się zresztą dziwić, to prawie tak jakby Łucznik zaczął produkować pluszowe misie), a poza tym przeżywała chwilowe trudności i była w trakcie zwalniania 60 procent załogi. Baer uderzył więc do, gwałtownie wchodzących wówczas na rynek, telewizji kablowych. Żeby się nie rozdrabniać, zaczął od największego operatora w kraju, nowojorskiej TelePropmpTer Corporation. Sieć kablowa wykazała jakie takie zainteresowanie i w lutym 1968 rozpoczęto rozmowy o zakupie licencji. Kiedy już wszystko było na dobrej drodze, ludzie od kablówki stwierdzili, że jest recesja, a oni nie mają kasy na takie pierdółki jak konsole.