Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 30 sierpnia 2005, 15:02

autor: Borys Zajączkowski

GOL Adventure 2005 - Off-road

Cztery kółka i możliwie nieprzejezdny kawałek drogi – oto recepta na zabawę na cały dzień dla dużych chłopców. Dobrze o tym wiemy, sami dużymi chłopcami jesteśmy, stąd trzecią tegoroczną imprezą GOL Adventure stał się wypad w teren.

Cztery kółka i możliwie nieprzejezdny kawałek drogi – oto recepta na zabawę na cały dzień dla dużych chłopców. Dobrze o tym wiemy, sami dużymi chłopcami jesteśmy, stąd trzecią tegoroczną imprezą GOL Adventure stał się wypad samochodami terenowymi w okolice Krakowa. Impreza odbyła się w sobotę 27 sierpnia.

Tradycyjne miejsce spotkania uczestników – pod Skarbonką na Rynku – okazało się tym razem cokolwiek nieszczęśliwe, bowiem abp Stanisław Dziwisz akurat obejmował urząd metropolity krakowskiego, schedę po Franciszku Macharskim, co wiązało się ze stosownymi uroczystościami oraz pozamykaniem większości prowadzących do Rynku ulic. Nie to, żeby w epoce komórek nie udało się tej trudności obejść, w przenośni i dosłownie. Mniej więcej za kwadrans jedenasta spotkaliśmy się wszyscy i z Placu Szczepańskiego przejechaliśmy pod biurowiec Biprostalu, siedzibę naszej redakcji.

Najodważniejsi z odważnych, od lewej: Sznur, Diodak, DeSade, neXus, Stad.

Uczestnikami imprezy „4x4” stali się: Marcin „neXus” Haze, Tadeusz „Stad” Sawiński, Tomasz „Sznur” Pyzioł oraz Michał „Diodak” Mściwujewski, który wskoczył z listy rezerwowej na miejsce rezygnującego w ostatniej chwili Daniela Graszki. Towarzyszyliśmy im w składzie: Rafał „Rafi” Swaczyna, Mariusz „DeSade” Klamra (i ja).

O jedenastej zajechały pod Biprostal oczekiwane samochody: Mercedes-Benz 300GD oraz klasyczny, rosyjski (radziecki w zasadzie) UAZ. Przyjemność jazdy każdym z tych modeli obejmuje oba końce skali wygody. UAZ to trzymanie się metalowych rurek, wzmocnione zawieszenie, które daje pewność odczuwania każdej nierówności, sterczące zewsząd kable oraz biegi zmieniane na zasadzie: mniej więcej w tę stronę, mniej więcej w tamtą. Zrozumiałym jest, że wszyscy woleli jeździć UAZ-em.

Elektronika i mechanika precyzyjna w wydaniu wschodnim.

Mercedes zaś to wyściełane fotele, blokada dyferencjału oraz przełączanie napędu (tył, 4x4) wykonywane za pomocą wajchy a nie klucza. Do tego radyjko, zdecydowanie miększe zawieszenie oraz znacznie bardziej dynamiczna jazda. O ile jednak w Mercedesie jest to poczucie bezpieczeństwa, iż pasażerom nic się nie stanie, o tyle wrażenie niezniszczalności samego samochodu jest już dalece mniejsze. :-)

Opony projektowane z myślą o rykoszetowaniu kul z M16.

Spod Biprostalu ruszyliśmy na zachód Krakowa, gdzie samochody miały szansę rozgrzać się na terenach raczej przewidzianych do wycieczek pieszych – na łąkach czy w niewielkim, malowniczym kamieniołomie. Co jak co, ale robi to wrażenie, gdy auto wjeżdża na stromiznę, z której potem na nogach zejść jest niełatwo. DeSade, który zdecydował się na imprezę udać własną terenówką Isuzu – przeznaczoną raczej do pokonywania trudnego podjazdu pod dom na wsi – zmuszony został do pozostawienia samochodu w rękach pobliskiego mechanika.

Jak się dziecko postara, to i kałużę w słoneczny dzień znajdzie.

Dalej był Kryspinów oraz błoto nad jeziorem. To kolejna sposobność, by przyjrzeć się temu, jak bardzo nasze codzienne, osobowe samochody są nieporadne. Przebycie stukilkudziesięciometrowych kolein po pas, wypełnionych skondensowanym błotem, wydaje się mało możliwe, dopóki samemu się nie zasiądzie za kierownicą i nie przekona, jak bardzo jest to proste. Spróbowaliśmy tego wszyscy.

Panie i panowie, ruska technika.

Nad jeziorem był bigos i herbata oraz piwo dla tych, którzy podjęli to postanowienie, że przez pewien czas kierować nie będą. To, co jest najpiękniejsze w wypadach w teren to wolność, która pozwala pojechać tam, gdzie się upatrzy i zatrzymać się, gdy tylko dogodne na piknik miejsce się znajdzie. Oczywiście jest i druga strona medalu: podczas błotnej przeprawy rozrusznik UAZ-a zamoczył się w stopniu uniemożliwiającym odpalenie wozu, nawet korba niewiele mu pomogła, pojawiły się sugestie, by ostatnim pozostałym nam samochodem udać się na przystanek autobusowy.

Ideą UAZ-a jest jego samowystarczalność.

Wystarczyło jednak, by ten ostatni pozostały samochód pociągnął UAZ-a dosłownie dwa metry, a ten odpalił. Zanim dojechaliśmy na Pustynię Błędowską, UAZ uległ już całkowitemu samonaprawieniu.

Ajajaj, jak się dziecko ubabrało...

Nie dojechaliśmy jednak na nią ot, tak, gładką asfaltową drogą, gdyż ta zdała się nam niemiłosiernie nudna po paru kilometrach – przy pierwszej nadarzającej się okazji skręciliśmy w las. Spisujący się doskonale na trasie i w mieście GPS cokolwiek zgłupiał – niewiele leśnych ścieżek zawierała oddana mu do użytku mapa – i wkrótce stanęliśmy przed wykopanymi spychaczem rowami, bez mała przeciwczołgowymi. Ewidentnie komuś zależało na tym, by tamtędy nie przejeżdżać. Oczywiście (wandale, wandale!), przejechaliśmy. Dla samochodu terenowego strome rowy na głębokość metra to ledwie kolejne wyzwanie.

Pustynia Błedowska? To tam, nad rzeką.

Pustynia Błędowska to wynalazek rodzimy w pełnej krasie, gdyż rozciąga się ona nad rzeką, a w większości porośnięta jest lasem. Całość przypomina raczej coś na kształt wydm na wyżynie, ale faktem pozostaje, że piachu dużo jest. Na miejsce dowieziony został kolejny bohater zabawy – quad Hondy – urządzonko o niewielkim zastosowaniu w terenie miejskim, niezastąpione zaś wszędzie tam, gdzie na nogach utrzymać się trudno.

Wyszaleliśmy się na quadzie po lesie, po wydmach i po rzece – obyło się bez wypadków, choć trudno dociec dlaczego. :-) Rozskakane blisko 200 kilo metalu, a na nim ledwie trzymająca się kierownicy kupka podatnych na złamanie kości, wydają się murowaną receptą na L4.

Jupppiii!!!

W czasie, gdy jedni skakali po wydmach na ryczącej hondzie, inni doglądali piekących się nad ogniskiem kiełbas. Ognisko na pustyni rozpala się tak: zrzuca się na kupę wysuszone na pieprz gałęzie i szybko się ucieka, nim się zajmą od słońca. Żart. Ale faktem pozostaje, że zapalenie kłody od jednej zapałki może się udać.

Są ryby. Dawaj wyciągarkę.

Przy ognisku zeszło nam do wieczora – w drogę powrotną udaliśmy się, gdy już zaczęło się zmierzchać. W gęstniejącym mroku nie obyło się bez przygód. Zjazd z kilkumetrowego osuwiska do rzeki wyszedł gładko w wykonaniu obu samochodów i quada. Znacznie cięższy okazał się błotnisty brzeg pobliskiego potoku, w który UAZ wbił się na tyle głęboko, że ponownie musiał się znaleźć na holu Mercedesa. Ten drugi nawet nie próbował błota pokonać objeżdżając je wokoło. Samo wyciąganie samochodu za pomocą kinetycznej, elastycznej liny również dostarcza wrażeń – zero uwagi, nic powoli – ot, mocne szarpnięcie jednymi dwoma tonami, by drugie dwie tony wyskoczyły z metrowego błota jak papierek na gumce. Jedynie musieliśmy się usunąć na tyle daleko, by ewentualnie zerwana lina nie zdołała dosięgnąć niczyjej głowy.

Dwa konie zaliczone. ;-)

I to w zasadzie byłoby na tyle. Jeszcze podczas przydługiej drogi powrotnej po asfalcie potrenowaliśmy jazdę bez świateł za innym samochodem (ach, ta wieczorna głupawka). Z powrotem w Krakowie byliśmy grubo po 22. Uczestnicy rozjechali się po domach (ci z dalsza, wpierw po swoich miastach). Kolejną i ostatnią imprezą tegorocznej edycji GOL Adventure będzie zaplanowany na początek października paintball – serdecznie zapraszamy do przysyłania zgłoszeń. A potem widzimy się na tradycyjnym pikniku. Do zobaczenia!

tekst: Borys „Shuck” Zajączkowski

zdjęcia: Rafał „Rafi” Swaczyna

GOL Adventure 2005 - II i IV

Sprawozdanie z dwóch ostatnich imprez tegorocznej edycji GOL Adventure - eXtremalnego Latania oraz eXtremalnej Zabawy. Sprawozdaniu towarzyszy jak zwykle galeria zdjęć z obu imprez.

GOL Adventure 2005 - Strzelanie

Pierwsza z tegorocznych imprez GOL Adventure - eXtremalne strzelanie - odbyła się 9 lipca. Oto sprawozdanie z niej. Kolejne imprezy już niedługo!