Annihilus. Złoczyńcy Marvela, którzy mogą zastąpić Thanosa

Annihilus

Dlaczego to dobry pomysł?

To kolejna postać mogąca pojawić się w MCU dzięki Fantastycznej Czwórce. Chociaż Annihilus szybko stał się wrogiem wszystkich Avengersów, to Mr. Fantastic odkrył miejsce, z którego złoczyńca pochodzi – Annihilus przez całe lata mordował i podbijał kolejne cywilizacje wewnątrz Sfery Negatywnej – innego wymiaru. Niedługo po odkryciu go przez Mr. Fantastica wydostał się stamtąd i zaatakował nasz wszechświat. W czasie krótkiego ataku zwanego Falą Anihilacji zniszczył dużą część całej galaktyki. A wszystko to dzięki tworzeniu armii swoich klonów i owadziemu egzoszkieletowi. Brzmi naprawdę obiecująco, prawda?

Dlaczego to zły pomysł?

Walka z Annihilusem to zadanie bardziej dla Kapitan Marvel czy Strażników Galaktyki. Szybkość, z jaką Annihilus rozprawia się z wrogami, byłaby też trudna do przełożenia na język MCU. To temat na jeden długi film, ewentualnie dwa, raczej nie na kilka faz. Chyba że twórcy zdecydują się najpierw pokazywać go w Sferze Negatywnej. Poza tym Annihilus może też być utrapieniem dla animatorów – nie dość, że porusza się szybko i inaczej niż pozostali złoczyńcy (głównie z tego względu, że nie jest człowiekiem), to jeszcze swój nieziemski wygląd zawdzięcza niesamowitej liczbie szczegółów wizualnych. Należą do nich pełniące również bardziej praktyczną rolę skrzydła. Gdyby Marvel zdecydował się na powołanie go do życia, z pewnością kosztowałoby go to znacznie więcej niż zanimowanie na ogół statycznego Thanosa.

Knull

Podobną siłą dysponuje Knull – najnowszy przeciwnik komiksowych Avengersów. To potężny bóg symbiotów (czyli Venoma, Scream, Carnage’a i całej tej zmiennokształtnej kompanii). Zabił już kilku bardzo ważnych bohaterów (a wielu po prostu spętał symbiotami). Pewnie za jakiś czas zostaną oni wskrzeszeni, jednak samo zagrożenie wydaje się poważniejsze niż kiedykolwiek. Tak naprawdę byłby on znacznie lepszym głównym złolem MCU niż Annihilus – ma świetny design, ciekawą genezę i wcale nie ogranicza się tylko do wyrzynania wszystkiego, co staje mu na drodze. Problemy są jednak dwa. Po pierwsze – to rzecz stosunkowa nowa, a w MCU częściej stawia się albo na postacie wymyślone na potrzeby filmów, albo sięga po starsze, sprawdzone z komiksów. Po drugie – „Król w czerni” należy do uniwersum pajączka i najprawdopodobniej prawa do tej postaci ma Sony (piszę najprawdopodobniej, bo zapewne Marvel mógłby w tym przypadku zdecydować się na batalię sądową – gdyby chciał). Podobno Knull może nawet stać się przeciwnikiem Pajączka już w najbliższym filmie. A to niestety zamyka mu drogę do walki z Avengersami. Przynajmniej w najbliższym czasie.

Mam ze wspomnianym Knullem problem. Ze sporym zainteresowaniem śledzę „Króla w czerni”, komiksowy crossover, w którym Knull staje naprzeciw Avengers i praktycznie bierze ziemię w posiadanie. Złol prezentuje się po prostu fantastycznie, wygląda jak wyciągnięty z szalonych i niepokojących projektów Todda McFarlane’a, a scenarzysta Donny Cates i rysownik Ryan Stegman zapewnili mu niezłą podbudowę oraz efektowne wejście. Na King in Black czekałem jak na żadne inne wydarzenie Marvela. Ale… mam wrażenie, że ten złol jest trochę pusty. Cates napisał mu świetną, tajemniczą mitologię, ale nie motywację. Knull roznosi wszystko w pył, bo jest zły i reprezentuje ciemność. Koniec. Cóż, może gdyby trafił pod opiekę MCU, poprawiliby trochę tę kwestię. A może i Cates w ostatnim, nadchodzącym zeszycie King in Black wszystkich nas zaszokuje. To arcyzdolny scenarzysta z ręką do akcji, horroru i kosmicznej mitologii, więc może mieć jeszcze asa w rękawie. I napisze Knulla jako złoczyńcę na miarę Thanosa.

Hubert Sosnowski