Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Opinie

Opinie 30 sierpnia 2020, 11:10

Granie na czas, czyli jak zrozumiałem Electronic Arts

Kiedy żonglujesz czasem tak, żeby pracować na etat, grać, mieć życie towarzyskie i jeszcze jakieś zajęcie, to może się zdarzyć, że przestaniesz być "hardkorem". Że zrozumiesz sens istnienia gier tworzonych przez EA. Właśnie mnie to dopadło.

Ostatnio zacząłem wieść prawie regularne życie. Niemal porządne. Wszystko przez to, że robię na etacie (zgadnijcie gdzie…). I choć jestem bliżej gier niż kiedykolwiek wcześniej, to ciężko mi wykroić dość czasu, sił i uwagi, by porwać się na takie behemoty jak Disco Elysium – a czeka na kupce wstydu razem z rozkopanym Tyranny. Najambitniejszą grą, po jaką ostatnio sięgnąłem, było Life Is Strange. A tak generalnie to stać mnie najwyżej na sesyjkę w Grim Dawn czy Titanfall. Przy czym muszę wybierać. I po zarąbaniu kolejnego wcale-nie-Cthulhu dotarło do mnie, że stałem się potencjalnym klientem Electronic Arts, czy innego Activision. Że jak tak dalej pójdzie, to będę miał czas i siłę tylko na Call of Duty. Na takie przysłowiowe granie do kotleta. Z doskoku.

Tak, dobrze czytacie, jeszcze tylko krok dzieli mnie od tego, by co jakiś czas wyłożyć kasę na kolejnego „produkcyjniaka” EA. A jeszcze niedawno takie tytuły mogłem uznać za casualowy przerywnik, przystawkę do prawdziwych rozgrywek. Tymczasem już za chwilę… mogą stać się moim głównym daniem.

Tak, wiem. EA, mimo paru niezłych zagrywek, jak wypuszczenie kilku porządnych produkcji w stylu Star Wars Jedi: Fallen Order, to wciąż ten czarny charakter branży gier, który zarżnął takie wielkie studia jak Westwood. Ale fakt, że dostarcza produkty nastawione na odbiorcę casualowego i chce go trochę wydoić, jestem w stanie zrozumieć.

Na razie trzymam się Grim Dawn. To ogromny hack and slash, który zawartością zawstydza Diablo III, Wolcena i dorównuje Path of Exile (choć jest klarowniejszy), a został zaprojektowany tak, że można go dawkować. Można faktycznie przysiąść na pół godziny czy godzinę i machnąć jeden quest na odprężenie. Albo kilka, jeśli są krótkie. I cieszyć się rozwałką czy też poznać odrobinę świata. Ale generalnie jatka i „diablowaty” klimat są tu priorytetem.

Kiedy mamy tę godzinkę dziennie albo i mniej, by zasiąść przed monitorem, to potrzebujemy czegoś, co nawet w małych porcjach zawiera końską dawkę efektu „WOW”. To dla nas powstają te psujące rynek tytuły z kampanią na 4–5 godzin, wystrzałowymi skryptami i opcjonalnym multiplayerem, które przy odrobinie samozaparcia też możemy sobie serwować po kawałku. A w Disco Elysium czy innej wyczesanej narracyjnej grze, której twórcy mają półki zagracone nagrodami, tak się nie da. Tam trzeba wsiąknąć, wykrzesać z siebie sporo koncentracji. Odpłynąć. Efekty naszych działań obserwujemy po długich minutach lub nawet godzinach przebijania się przez ściany – świetnego swoją drogą – tekstu i przeklikiwania lokacji. Nie każdy szuka takiego powieściowego spełnienia (książka, paradoksalnie, wymaga zresztą mniej skupienia, mimo braku reprezentacji graficznej).

I tu na scenę wkracza EA ze swoimi mikropłatnościami, cmentarzyskiem martwych firm na zapleczu oraz bogatą ofertą produktów, które mówią: pewnie, stary (stara), masz mniej czasu, ale dla nas wciąż jesteś graczem, prawdziwym graczem. Dlatego dostarczamy ci te wypasione, klonowane FIF-y albo strzelaniny, które czasem nawet stanowią pewne wyzwanie, ale nagradzają. Nagradzają zarąbistym przerywnikiem filmowym, spektakularną akcją.

O to tu naprawdę chodzi. Żebyśmy przy odrobinę mniejszym wysiłku – bo gry potrafią być pracą i wysiłkiem –wciąż czuli się tym dzieciakiem z końca liceum lub początku studiów. Gościówą lub gościem, który kasę ze stypendium złożył w ofierze Wiedźminowi 3, żądającemu przy każdym gwałtownym ruchu kamery WIĘCEJ RAM-u! EA, jak porządny rekin biznesu, zwietrzył krew, naszą potrzebę i ją kapitalizuje. A my jesteśmy gotowi płacić. Narzekać i płacić. W końcu dalej chcemy czuć się tymi dzieciakami z masą czasu.

ZAPISZ SIĘ DO NEWSLETTERA

Jeśli spodobał Ci się ten tekst i chcesz otrzymywać kolejne felietony przed wszystkimi, zapisz się do naszego newslettera.

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Hubert Sosnowski

Do GRYOnline.pl dołączył w 2017 roku, jako autor tekstów o grach i filmach. Obecnie jest szefem działu filmowego i portalu Filmomaniak.pl. Pisania artykułów uczył się, pracując dla portalu Dzika Banda. Jego teksty publikowano na kawerna.pl, film.onet.pl, zwierciadlo.pl oraz w polskim Playboyu. Opublikował opowiadania w miesięczniku Science Fiction Fantasy i Horror oraz pierwszym tomie Antologii Wolsung. Żyje „kinem środka” i mięsistą rozrywką, ale nie pogardzi ani eksperymentami, ani Szybkimi i wściekłymi. W grach szuka przede wszystkim dobrej historii. Uwielbia Baldur's Gate 2, ale na widok Unreal Tournament, Dooma, czy dobrych wyścigów budzi się w nim dziecko. Rozmiłowany w szopach i thrash-metalu. Od 2012 roku gra i tworzy larpy, zarówno w ramach Białostockiego Klubu Larpowego Żywia, jak i komercyjne przedsięwzięcia w stylu Witcher School.

więcej

Disco Elysium: The Final Cut

Disco Elysium: The Final Cut

Grim Dawn

Grim Dawn

Znasz zakończenie GTA 5? Pewnie nie. 16 niezłych gier, których nie skończyliście
Znasz zakończenie GTA 5? Pewnie nie. 16 niezłych gier, których nie skończyliście

Kupujemy gry i potem ich nie odpalamy, albo porzucamy po paru godzinach. Wybraliśmy więc paczkę niezłych gier, których pewnie nie skończyliście, a jeśli tak, to czujcie się wybrani – należycie do mniejszości.

Dzieje EA - od klapy planszówki, przez świetne gry do... Anthem
Dzieje EA - od klapy planszówki, przez świetne gry do... Anthem

Electronic Arts to studio z przebogatą historią, które kształtowało świat gier od niemal samego początku. A wszystko zaczęło się od finansowej klapy jednej planszówki w 1970 roku.

Mięczaki z nas? Dlaczego coraz częściej gramy na easy
Mięczaki z nas? Dlaczego coraz częściej gramy na easy

Granie na łatwym poziomie trudności to zdaniem „prawdziwych” graczy siara i powód do wstydu. Sam też tak kiedyś uważałem, ale z wiekiem mocno zmieniło się moje podejście – i nie tylko moje.