Niczym nie splamiony grind. 5 rzeczy, którymi urzekł nas Lineage 2
Klasyczne MMORPG od NCsoft świętuje w tym roku 16. urodziny. Pora zatem uruchomić wehikuł czasu i trochę powspominać. Swego czasu była to bowiem kultowa produkcja, która cieszyła się uznaniem również wśród Polaków.
Niczym nie splamiony grind
Gry MMORPG opierają się na grindzie. Jedne tytuły udają, że jest inaczej, dając nam do dyspozycji ogrom zadań do wykonania, a inne nikogo nie oszukują. Lineage 2 należy do tej drugiej kategorii. Oczywiście, w owym tytule są misje do wykonania, na wyższych poziomach niektóre są niezwykle istotne (np. na wierzchowca Stridera, który rośnie ze zdobytego z questa Hatchlinga), ale większość czasu spędzicie na zabijaniu mobków w hurtowych ilościach.
Nie żartuję, przeciwników, których będziecie musieli się pozbyć, można liczyć w milionach. Lineage 2 powstało w czasach, kiedy przeznaczanie swojego czasu na jedną produkcję było czymś normalnym. Tytuł ten początkowo nie posiadał mechanik doganiających, więc na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, kto spędził w grze dużo czasu, a kto bawi się w niej od niedawna. Było to wyznacznikiem pewnego splendoru, kiedy miało się w klanie kogoś na poziomie 80. lub wyższym.
Tutaj trzeba jednak zaznaczyć, że urok grindu w Lineage 2 polegał na tym, iż właściwie cała gra oparta została o tę prostą czynność. Chcesz osiągnąć wyższy poziom? Grinduj. Chcesz zarobić na soulshoty/spiritshoty? Grinduj. Potrzebujesz ekwipunku? Grinduj. W tej prostocie tkwił pewien urok i nikt nie potrzebował rozdmuchanej fabuły, aby się dobrze bawić.