Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 6 kwietnia 2001, 13:03

autor: Smuggler

Piractwo - to samo, a inne ... czyli podróż sentymentalna w głąb czasu i wspomnień (3)

Powiedzmy sobie, że w naszym życiu jest naprawdę niewiele zjawisk, które możemy precyzyjnie zakwalifikować po stronie "czarne: absolutnie złe" - lub "białe: absolutnie dobre". Tak też jest zapewne z piractwem.

Ale nawet zakładając, że znalazłby się ktoś, komu taka cena wydaje się znośna... nie ma gdzie ich kupić. W Polsce nie ma ANI JEDNEGO sklepu z legalnymi wersjami gier. Po prostu państwo nie zamierza wydawać cennych "zielonych" na zakup takich bzdurek jak gry komputerowe (nowe huty i kopalnie albo pały dla ZOMO - ooo, to co innego!). Naturalnie (jeśli ktoś miał chęć i kasę) może się wybrać np. do Niemiec i kupić sobie taką grę w sklepie... (Naturalnie o ile ma marki, czy inne dewizy, których w PRL NIE WOLNO kupować ani sprzedawać osobom prywatnym!!!). Tylko tyle, że najpierw należy wyżebrać u władz paszport, co wcale nie będzie proste. A gdy gracz np. jest w wieku ogólnie poborowym, bez własnej rodziny (dzieci, żona), do której chciałby wrócić (a nie daj Boże jeśli jeszcze studiuje medycynę albo coś na polibudzie, a już szczególnie informatykę)... Ech, prędzej się ugryzie w swoje ucho, niż zobaczy paszport. Bo władza słusznie podejrzewa, że taki ktoś wypnie się na nią i więcej nie wróci do tego "raju na ziemi". Jak mówi ówczesny dowcip "bez problemów paszport dostają tylko emeryci po 80-tce - pod warunkiem, że pokażą na piśmie zgodę obydwu rodziców" :). A teraz możemy już wyjść z Wehikułu. Proszę cofnąć zegarki o jakieś 100 lat i próbować nie dziwić się NICZEMU....Ta surrealistycznie wyglądająca wycieczka (a przecież NICZEGO nie zmyślam - tak było jakieś 15 lat temu!) była potrzebna po to, byście mogli zrozumieć czym była za komuny giełda komputerowa. A była JEDYNYM dostępnym dla typowego Polaka źródłem zaopatrzenia w soft (w hardware zresztą też, ale to akurat nie ma tu nic do rzeczy). Ach, zapomniałbym jeszcze o pewnej drobnostce. Za komuny piractwo nie było... piractwem. Czym było zatem? Ano: LEGALNYM biznesem. Tak: LE-GAL-NYM! Ludzie handlujący na giełdzie byli (w większości) formalnie zarejestrowani w Urzędzie Skarbowym i płacili podatki. A jeśli czasem na giełdę zajechała polic... milicja, to TYLKO po to by... zgarnąć tych, co się nie chcą dzielić pieniążkami z Urzędem Skarbowym! Swoją drogą ci "oficjalni piraci" (czyli kaprzy albo kaprowie, by trzymać się już morskiej terminologii) patrzyli na owe rajdy z... wielką uciechą. Bo czyściły one giełdę z zaniżającej ceny małoletniej i niezarejestrowanej konkurencji! Co za dziwne czasy, nie?

[Tu mała dygresja. W owym czasie milicja potrafiła - podczas jednego nalotu - błyskawicznie przeczesać całą giełdę (która we Wrocku mieściła się w tym samym miejscu co dziś i gdzie wówczas też bywało tłoczno), obstawić wszystkie możliwe drogi ucieczki szczelnym dwustopniowym kordonem (mundurowi i cywilni), namierzyć wcześniej co większych handlarzy, tak by nie mogli nawiać, pozostawiając stoisko na pastwę losu, etc. Mówiac krótko: działała precyzyjnie i skutecznie - tak jak powinna. Widać WTEDY komuś jednak zależało nad tym, by mieć to miejsce pod czułą kontrolą i skutecznie egzekwować należne władzy prawa i profity. Szkoda, że w dzisiejszych czasach policja już tak nie potrafi. Regres umiejętności, brak motywacji, czy... przekonano kogo trzeba, by im nie zależało? Hm...].

Naturalnie ktoś może mi teraz zarzucić, że sam przecież parę kilobjatów temu stwierdziłem, iż - niezależnie od okoliczności - złodziejstwo ZAWSZE pozostaje złodziejstwem. Że zatem co z tego, że państwo wręcz popierało piractwo. (A to na zasadzie "okradanie imperialistów z ich dorobku jest z naszego punku widzenia moralne, bo to ich osłabia ekonomicznie, nas bogaci, zaś Was demoralizuje - a takimi łatwiej się rządzi"). Że formalnie rzecz biorąc wtedy i dziś robiono to samo: nielegalnie, bo bez wiedzy i zgody zainteresowanych, sprzedawano efekt cudzej pracy? Czyli po prostu kradziono i kupowano kradzione.

Odpowiem - macie rację. Złodziejstwo było i pozostanie złodziejstwem, niezależnie od okoliczności i jako takie formalnie powinno być ukarane.

Wszelako wiecie chyba, że wymierzający wyrok sąd ma obowiązek wziąć pod uwagę rozmaite OKOLICZNOŚCI ŁAGODZĄCE.

Normalnie za zaplanowane z premedytacją morderstwo 10 ludzi, za pomocą np. podłożonego pod wagon pociągu ładunku wybuchowego, dostaje się dożywocie albo "czapę" i nazywa się sprawcę takiego czynu mordercą oraz terrorystą. Czasem jednak można dostać za to samo wysoki order i miano bohatera! Kiedy? A na wojnie na przykład, eliminując np. wrogi sztab dywizji... Morderstwo jest morderstwem - fakt. Ale czy jednak obu sprawców można potępić jednakowo mocno i obu wsadzić do więzienia - albo choć dać identyczny wyrok? Tak szczerze powiedzcie... Ja uważam, że nie. Że CZASEM są pewne okoliczności (byle NAPRAWDĘ ważne!), które MOGĄ znacząco zmienić nasz osąd jakiejś sprawy.

Jakie okoliczności tu przytoczę na obronę ówczesnych piratów i ich klientów? No zaraz - ja JUŻ je wcześniej przytoczyłem! Nie dostrzegliście tej najważniejszej? Był to praktycznie ABSOLUTNY brak alternatywy przy zakupie softu! Albo kupowałeś na giełdzie u pirata - albo nie kupiłeś wcale, bo nie miałeś ani jak ani gdzie. Naturalnie człowiek w 100% uczciwy i czysty moralnie niczym pupka właśnie wykąpanego niemowlaka w ogóle nie powinien w tej sytuacji kupować softu. Jasne. Ale niestety kandydatów na świętych u nas, widać, było (i jest) niewielu. Dlatego mogę zrozumieć, że byli ludzie, którzy WÓWCZAS kupowali u piratów. (Chcę też zauważyć, że w bodaj 1994 ogłoszono amnestię dla ówczesnych piratów i ich klientów).

Piractwo w Polsce część 2 - Grzebanie w mętnej wodzie

Zgodnie z wcześniejszymi obietnicami, autor artykułu „Piractwo - to samo, a inne ... czyli podróż sentymentalna w głąb czasu i wspomnień”, powrócił do tematu i tym razem zajął się czasami współczesnymi, tzn. piractwem w jego obecnej formie.