Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać
Publicystyka 6 kwietnia 2001, 13:03

autor: Smuggler

Piractwo - to samo, a inne ... czyli podróż sentymentalna w głąb czasu i wspomnień (2)

Powiedzmy sobie, że w naszym życiu jest naprawdę niewiele zjawisk, które możemy precyzyjnie zakwalifikować po stronie "czarne: absolutnie złe" - lub "białe: absolutnie dobre". Tak też jest zapewne z piractwem.

A teraz wcale nie będzie o piractwie. Nie, teraz odbędziemy..

...Podróż w czasie!

Szanowni Państwo, dzięki naszemu Wehikułowi Czasu (firmy H.G. Wells & naśladowcy), jesteśmy właśnie w PRL, we wczesnych latach 80-tych. Z głośników leci "Kombinat" Republiki, w TV przemawia Jaruzelski i Urban, na ulicach poppersi i punki piorą się z nudów, na kartki jest wszystko chyba tylko poza powietrzem. (A i to tylko dlatego, że w powietrzu unosi się upojny zapach gazu łzawiącego, rozpylonego podczas imprezy "ZOMO - bijące serce Partii - czuwa"). Zanim zaczniemy zwiedzanie, wyjaśnię Wam w kilku słowach co Was tam czeka. A są to: absolutnie puste półki (ocet jako towar dyżurny), ogromne kolejki za WSZYSTKIM, pozbawione realnej wartości banknoty (czy raczej "bilety Narodowego Banku Polskiego", a nie prawdziwe pieniądze) o coraz wyższych nominałach, zamknięte granice. Paszporty trzyma i wydaje władza (komu chce i o ile w ogóle chce, a chętna to ona nie jest, oj nie). Zarabia się tutaj (licząc w $) mniej więcej 10-30 $... miesięcznie. Co, wydaje się Wam, że się pomyliłem? Nie, ani trochę: 10-30 $ mie-sięcz-nie! (Z czego większość Polaków ma bliżej do 10 niż 30). Używany komputerek klasy ZX Spectrum (mocą obliczeniową i ilością pamięci niewiele przewyższający dzisiejsze tanie organizery, a grafiką dorównujący Gameboyowi) kosztuje 6-10 MIESIĘCZNYCH pensji. [Policzcie jaki sprzęt można dziś kupić za tę ilość kasy...]. A ile kosztuje JEDNA gra na Speca? (Sprzedaje się je na kasetach magnetofonowych). Mowa naturalnie o legalnej kopii. Otóż - w przeliczeniu - miesięczną polską pensję. Albo i dwie. Czy ktoś jeszcze chce mi powiedzieć, że DZISIAJ gry są drogie?.

Ale nawet zakładając, że znalazłby się ktoś, komu taka cena wydaje się znośna... nie ma gdzie ich kupić. W Polsce nie ma ANI JEDNEGO sklepu z legalnymi wersjami gier. Po prostu państwo nie zamierza wydawać cennych "zielonych" na zakup takich bzdurek jak gry komputerowe (nowe huty i kopalnie albo pały dla ZOMO - ooo, to co innego!). Naturalnie (jeśli ktoś miał chęć i kasę) może się wybrać np. do Niemiec i kupić sobie taką grę w sklepie... (Naturalnie o ile ma marki, czy inne dewizy, których w PRL NIE WOLNO kupować ani sprzedawać osobom prywatnym!!!). Tylko tyle, że najpierw należy wyżebrać u władz paszport, co wcale nie będzie proste. A gdy gracz np. jest w wieku ogólnie poborowym, bez własnej rodziny (dzieci, żona), do której chciałby wrócić (a nie daj Boże jeśli jeszcze studiuje medycynę albo coś na polibudzie, a już szczególnie informatykę)... Ech, prędzej się ugryzie w swoje ucho, niż zobaczy paszport. Bo władza słusznie podejrzewa, że taki ktoś wypnie się na nią i więcej nie wróci do tego "raju na ziemi". Jak mówi ówczesny dowcip "bez problemów paszport dostają tylko emeryci po 80-tce - pod warunkiem, że pokażą na piśmie zgodę obydwu rodziców" :). A teraz możemy już wyjść z Wehikułu. Proszę cofnąć zegarki o jakieś 100 lat i próbować nie dziwić się NICZEMU....Ta surrealistycznie wyglądająca wycieczka (a przecież NICZEGO nie zmyślam - tak było jakieś 15 lat temu!) była potrzebna po to, byście mogli zrozumieć czym była za komuny giełda komputerowa. A była JEDYNYM dostępnym dla typowego Polaka źródłem zaopatrzenia w soft (w hardware zresztą też, ale to akurat nie ma tu nic do rzeczy). Ach, zapomniałbym jeszcze o pewnej drobnostce. Za komuny piractwo nie było... piractwem. Czym było zatem? Ano: LEGALNYM biznesem. Tak: LE-GAL-NYM! Ludzie handlujący na giełdzie byli (w większości) formalnie zarejestrowani w Urzędzie Skarbowym i płacili podatki. A jeśli czasem na giełdę zajechała polic... milicja, to TYLKO po to by... zgarnąć tych, co się nie chcą dzielić pieniążkami z Urzędem Skarbowym! Swoją drogą ci "oficjalni piraci" (czyli kaprzy albo kaprowie, by trzymać się już morskiej terminologii) patrzyli na owe rajdy z... wielką uciechą. Bo czyściły one giełdę z zaniżającej ceny małoletniej i niezarejestrowanej konkurencji! Co za dziwne czasy, nie?

Piractwo w Polsce część 2 - Grzebanie w mętnej wodzie

Zgodnie z wcześniejszymi obietnicami, autor artykułu „Piractwo - to samo, a inne ... czyli podróż sentymentalna w głąb czasu i wspomnień”, powrócił do tematu i tym razem zajął się czasami współczesnymi, tzn. piractwem w jego obecnej formie.