Ellander. 10 rzeczy, które w polskim Wiedźminie są lepsze
Na przestrzeni dwóch dekad powstały dwie serialowe adaptacje książek Andrzeja Sapkowskiego – i obie są słabe. Co zdumiewające, Netflixowi udało się stworzyć Wiedźmina jeszcze (znacznie) gorszego niż Polakom pod komendą Marka Brodzkiego.
Ellander
Nie potrzeba wielu słów, by wytłumaczyć, na czym polega przewaga polskiego serialu w tym aspekcie – w nim Ellander BYŁO. Do tego zostało spożytkowane mniej więcej zgodnie z książkowym zamysłem, tj. jako miejsce, gdzie bohaterowie mogą odpocząć od ferworu walki i oddać się refleksji nad tym i owym. Do tego widzieliśmy tutaj Annę Dymną, która świetnie – wręcz brawurowo – wcieliła się w Nenneke. Szkoda tylko, że jakiś obłąkany umysł ślęczący nad scenariuszem postanowił koniec końców wyrżnąć kapłanki w pień, mieszając w to Renfri i wiedźmina renegata Gwidona… Cóż, powiedzmy, że akurat splatanie opowiadań w „spójną” całość ekipie Marka Brodzkiego nie poszło wcale lepiej niż ludziom Lauren S. Hissrich.
Teoretycznie istnieje szansa, że Netflix pokaże jeszcze Ellander w drugim bądź którymś kolejnym sezonie Wiedźmina. Nie wydaje mi się to jednak zbyt prawdopodobne, skoro ewidentnie wszystkie pionki, które mają odegrać większą rolę w przyszłości (przynajmniej tej względnie niedalekiej), zostały rozstawione na szachownicy już w pierwszej serii – np. Vilgefortz. Pojawia się w takim razie pytanie: gdzie Yennefer będzie kształcić magiczne zdolności Ciri? Błagam, niech tylko nie zabiera jej do Węgorzew… przepraszam, Aretuzy.