Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 27 listopada 2004, 11:26

autor: Łukasz Malik

Made in Poland, cz. 1

Przedstawiamy pierwszą część interesującego opracowania, formy wycieczki po rodzimych studiach developerskich. Raportu opartego o liczne wywiady przeprowadzone z szefami firm największych oraz tych nieco mniejszych.

Rynek gier komputerowych i konsolowych w wysoko rozwiniętych krajach już od dawna przestał być mało znaczącą gałęzią szeroko pojętego przemysłu rozrywkowego. To istny kolos (bynajmniej nie na glinianych nogach) generujący ogromny dochód. Samo zaś granie jest normalną formą spędzania wolnego czasu. A w Polsce? Sytuacja zmienia się z roku na rok, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że zmienia się na lepsze. Co prawda, gdy liczymy sobie więcej niż naście wiosen i powiemy w starszym towarzystwie, że naszym hobby są gry komputerowe, to co poniektórzy rzucą na nas spojrzenie mówiące „A klockami Lego też się bawisz?”, zaś na twarzach innych pojawi się dziwny uśmieszek. Stereotypy stereotypami, ale ktoś u nas te gry kupuje – i co ważnie – w sklepach, a nie na stadionie czy giełdzie. Obroty ze sprzedaży gier w ubiegłym roku wyniosły około 100 mln zł i corocznie wzrastają o prawie 30% (wg tygodnika Newsweek). Gdy do tego dodamy pojawienie się w Polsce samodzielnego oddziału Electronic Arts, średnio 60% niższe ceny gier gigantów takich jak Activision, Lucas Arts, a ostatnio także Microsoft, można by sądzić, że jest po prostu świetnie.

Niestety cały czas doskwiera nam piractwo, dystrybutorzy w dużej mierze ograniczają swoją ofertę do potencjalnych pewniaków, pomijając nie mniej ciekawe, aczkolwiek mniej znane tytuły. Do tego należy dodać marginalny rynek konsol, o grach MMO nie wspominając. Wiele jeszcze pozostało do zrobienia, abyśmy pełną gębą mogli powiedzieć: „mamy rynek gier na światowym poziomie”. A jak w ten nadwiślański krajobraz interaktywnej rozrywki wpisują się rodzimi twórcy? To o nich w głównej mierze będzie traktował niniejszy artykuł, zapraszam do wycieczki po polskich studiach developeskich, przyjrzymy się także im obecnym projektom i planom na przyszłość, udało mi się wyciągnąć także kilka interesujących i nieznanych faktów z ich dossier.

Adrian Chmielarz, legenda polskiej branży, „ojciec” Panikillera: „Polska scena developerska to istny Latający Holender: niby ktoś go widział, a tak naprawdę go nie ma. Można by to pewnie powiedzieć dosadniej, ale nie chciałbym sprawiać kłopotów cenzorom. W miarę sensowne teamy można policzyć na palcach jednej ręki, a przygnębiająca większość tworzonych w Polsce projektów, to nic innego jak gry z gatunku ‘no i co z tego?’ (miłosiernie pomijam produkcje, za które przed całym światem musimy się wstydzić). Żeby nie było tak grobowo, to inne elementy rynku nie są najgorsze: uważam, że mamy bardzo dobrych graczy, przyzwoite pisma, w miarę sprawną dystrybucję. Gdyby jeszcze rządzący Polską pozwolili się naszemu krajowi rozwijać, zamiast go dusić, byłoby jeszcze milej”.

Trudno się z powyższym zdaniem nie zgodzić, ale... Jako komentarz do słów Adriana doskonale pasują słowa Macieja Miasika z Detalionu: „Tworzenie gier w Polsce to nie są zawody w sikaniu na odległość, w których mamy udowodnić innym developerom, ze to właśnie my jesteśmy najlepszymi twórcami i nikt nam nie podskoczy. To normalny biznes, w którym chodzi przede wszystkim o pieniądze. Nasza firma zapewnia byt kilkunastu osobom, często z rodzinami, i głównym celem tej całej zabawy jest, aby firma istniała i zarabiała. Jeśli oznacza to, że zrobimy mniej ambitną grę, której celem nie jest rzucenie na kolana całego świata, trudno, niech i tak będzie”.

Przyjrzyjmy się więc poszczególnym zespołom, ich dokonania będą najlepszym świadectwem kondycji naszego przemysłu interaktywnej rozrywki.

Made in Poland, cz. 2

Oto druga i ostatnia część wspartej wywiadami podróży po rodzimych studiach developerskich.