filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 31 maja 2004, 12:02

autor: Krzysztof Marcinkiewicz

Troja - recenzja filmu (5)

Juliusz Machulski w swojej „Superprodukcji” dosyć jasno określił, jakie żelazne zasady rządzą adaptacjami lektur. Dobry scenariusz nie jest konieczny, najważniejsze aby nawiązywał do wybitnego i znanego w literaturze dzieła.

Po sukcesie Władcy Pierścieni i Piratów z Karaibów, Orlando Bloom musiał wreszcie trafić na rolę spłyconą do maksimum przez scenarzystów. Przynajmniej przez pierwszą połowę filmu, w której wystarcza, że gwiazdor ten pojawia się na ekranie. Śliczny chłopiec, który uwiódł Helenę. Twarz Orlando bez żadnej gry aktorskiej, świetnie spełnia się w tej roli. Ten żenujący Słoneczny Patrol w jego wykonaniu kończy się dopiero wtedy, gdy Parys musi okazać się tchórzem bojącym się sprostać konsekwencjom swoich chłopięcych czynów. Wszystko to rujnowane jest finalnymi sekwencjami filmu, w których znów widzimy Orlando w roli Legolasa, tym razem ubranego w szaty księcia Troi. Jego rola w Troi jest świetnym przykładem na to, jak marketingowo Petersen podszedł do tematu obsady.

Czy to znaczy, że nie ma żadnej nadziei dla gry aktorskiej? Dla mnie tylko dwóch aktorów sumiennie przyłożyło się do swoich ról - są to Sean Bean w roli Odyseusza, oraz Brian Cox w roli Agamemnona. O ile tego pierwszego wszyscy powinniście kojarzyć chociażby jako Boromira z Władcy Pierścieni, o tyle drugiego niekoniecznie musicie znać (pomimo wielu ról pobocznych w takich filmach jak The Ring, czy X-Men 2). Smutne jest jednak to, że nazwiska aktorów odtwarzających główne role napędzają koniunkturę na Troję, a poziom ich gry stoi na tak niskim poziomie, że równie dobrze w roli Achillesa moglibyśmy zobaczyć Jean Claude Van Damme, w roli Hektora Dolpha Lundgreena, Parysa Bena Afflecka, zaś w roli Heleny Britney Spears, czy inną Mariah Carey. Poziom gry aktorskiej byłby porównywalny do tej, jaką oferują nam nazwiska z czołówki obsady Troi.