filmomaniak.pl Newsroom Filmy Seriale Obsada Netflix HBO Amazon Disney+ TvFilmy
Filmy i seriale 31 maja 2004, 12:02

autor: Krzysztof Marcinkiewicz

Troja - recenzja filmu (2)

Juliusz Machulski w swojej „Superprodukcji” dosyć jasno określił, jakie żelazne zasady rządzą adaptacjami lektur. Dobry scenariusz nie jest konieczny, najważniejsze aby nawiązywał do wybitnego i znanego w literaturze dzieła.

Snuć wywodów na temat dalszej części scenariusza nie będę. Nadmienię tylko, że wszystko zostało spłycone i zamerykanizowane, przez co jeśli któreś z Was liczyło, że obejrzenie Troi wystarczy, by poznać wszystkie fakty związane z tą częścią mitologii greckiej, to jesteście w wielkim błędzie. Dlaczego? Przede wszystkim trwającą dziesięć lat wojnę skrócono tu do kilku tygodni, jeśli nie dni – bo tak naprawdę upływ czasu nie jest sprecyzowany. Kompletnie zrezygnowano z Bogów, którzy w mitologii mieli olbrzymi wpływ na dzieje śmiertelników. Ponadto, jak to na amerykańską superprodukcję przystało, nie obyło się bez spłyceń i patologicznego wręcz patosu dialogów i ideologii, wedle których postępują bohaterowie tego obrazu. Jaka więc jest Troja Wolfganga Petersena? Ogląda się ją lekko, łatwo i przyjemnie..., a jeśli się podczas seansu zdrzemniemy na pół godziny, to po przebudzeniu będziemy na bieżąco. Najmocniejszym (ale to wcale nie oznacza, że jest to coś wybitnego) elementem filmu jest reżyseria. Petersen nie pokazał na przykładzie Troi niczego rewolucyjnego. Widać, że sposób narracji fabuły wzorował na Gladiatorze Ridleya Scotta. Efekty specjalne robią wrażenie, ale jest ich za mało, aby miały napędzać zaciekawienie filmem. Z kolei aktorzy specjalnie się nie wysilili podczas swojej gry i tak naprawdę nie odczuwa się w trakcie projekcji takiego poziomu aktorstwa, jakiego można było się spodziewać po obsadzie.