Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 30 kwietnia 2004, 12:25

autor: Borys Zajączkowski

Unia gra, czy nie gra? (2)

1 maja Polska będzie w Unii Europejskiej. Co w związku z tym zmieni się w życiu statystycznego gracza? Będzie lepiej? Gorzej? A może tak samo? Tego dowiecie się z naszego artykułu.

Odpowiedzi na te pytania starałem się znaleźć wraz ze swoimi rozmówcami, którym za poświęcony mi czas oraz swoje opinie, którymi raczyli się ze mną podzielić, pozwalam sobie niniejszym serdecznie podziękować. Aleksemu Uchańskiemu (Axel Springer), Marcinowi Marzęckiemu (CD Projekt), Adamowi Piesiakowi (Cenega), Marcinowi Turskiemu (LEM), Jerzemu Poprawie (CD Action), Mirosławowi Dymkowi (Reality Pump), Pawłowi Zawodnemu (Techland) oraz Darkowi Rusinowi (Rebelmind) – dziękuję!

Generalnie z wypowiedzi moich rozmówców bije świadomość własnej wartości oraz swoich możliwości tudzież zdroworozsądkowe przekonanie, że sam akt przystąpienia do Unii wiele nie zmieni. Zmiany, które zbliżają nas do Europy następują od lat i proces ten wiele lat jeszcze potrwa. Zmienia się prawo, zmieniają się podatki, ale „te prawdziwe problemy nie tkwią w kodeksach, lecz w ludzkich głowach i w zawartości ich portfeli”, mówi Marcin Turski. Myśl tę kontynuuje Jerzy Poprawa: „będzie po polsku: ani tak dobrze, jak jedni myślą, ani tak źle, jak się inni obawiają”. Nasze wejście do Europy rozpoczęło się już lata temu i dziś przez większość zachodnich producentów jesteśmy postrzegani jako wiarygodni partnerzy w biznesie, a nasz rynek nabiera stabilności. Prawda jest taka, że wejście do Unii stanowi bardziej przypieczętowanie już zaszłych zmian, niźli zalążek tych, których byśmy sobie jeszcze życzyli. Nadmierny entuzjazm lub wizje katastroficzne stanowią domenę ludzi, którzy mają za dużo wolnego czasu – ci, którzy starają się coś zrobić, skupiają się na swojej pracy.

„Paradoksalnie, budując nasz rynek przygotowujemy go do przejęcia przez zachodnich wydawców”, zauważa Marcin Turski w odpowiedzi na pytanie, czy nie spodziewa się stopniowego wkraczania na polski teren przedstawicielstw zagranicznych producentów gier. Jednak zarówno on jak i inni moi rozmówcy zdają sobie sprawę z tego, że nie jest to powszechną praktyką na świecie, by wydawcy starali się nadto swoje bezpośrednie wpływy rozprzestrzeniać. Nawet ci najwięksi ograniczają się do tworzenia filii wyłącznie na najbardziej chłonnych rynkach, a do takich Polska się nie zalicza i jeszcze długo zaliczać się nie będzie. Przy tym lokalny wydawca lepiej zna swoje podwórko i lepiej się orientuje w oczekiwaniach odbiorców, a tym samym jest w stanie funkcjonować znacznie efektywniej od firm zakorzenionych hen, za kilkoma granicami. Swoistym wyjątkiem jest rodzimy oddział Electronic Arts, lecz nie słychać lub słychać zbyt słabo i niepewnie, by inni zagraniczni wydawcy mieli się w bliskiej przyszłości zdecydować na podobny krok.

Sporą barierę dla rozwoju rynku oprogramowania w Polsce wciąż stanowi piractwo i pojedyncze, nastawione na spektakularność akcje policyjne wiele tu nie zmienią. Rodzimi producenci i wydawcy, z którymi rozmawiałem, wszyscy jak jeden zauważają, że walka z nim stanowi obowiązek rządu i policji, instytucji utrzymujących się z podatków i zobowiązanych do ochrony interesów tych, którzy je płacą. Mało kto jednak zdaje się wierzyć w to, by w tej materii miało się cokolwiek bardziej zmienić, aczkolwiek Marcin Marzęcki upatruje szansy w precedensie, który szykują zachodnie koncerny muzyczne, gdyż na tym polu walka iść może nawet o rządowe odszkodowania za straty. A jeżeli rzeczywiście zdarzy się, że rząd dostanie po kieszeni, zapewne długo na wyroki czekać nie będzie trzeba. Dotychczas niska świadomość szkodliwości piractwa owocuje śmiesznie niskimi karami (określenie „wyrok” jest tu nawet nie na miejscu), lecz to ma dużą szansę rychło się zmienić.