Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM
Publicystyka 3 marca 2003, 16:25

autor: Piotr Stasiak

Kto jest przeciw?. Teraz Polska Mowa

Gry wydawane w polskiej wersji językowej stają się powoli w naszych sklepach codziennością. Biało-czerwony znaczek „PL” na pudełku nie jest już żadnym ewenementem, a raczej twardą rynkową koniecznością.

Kto jest przeciw?

Okazuje się jednak, że nie wszyscy gracze uważają polonizację gry za dopust boży. Szczególnie na początku był to spory problem. Zatwardziali RPGowcy, korzystając z internetowych list dyskusyjnych, protestowali m.in. przeciwko lokalizacji „Baldur’s Gate”. Nie podobała im się jakość tłumaczenia, sample, nazwy własne – słowem – pełna kontestacja. Rzeczywiście są tacy gracze, którzy mocno protestują przeciwko polonizacjom, ale wiemy z doświadczeń, że to bardzo niewielka grupa. Zdecydowana większość chce gier po polsku – mówi prezes Cenega. Tę tezę potwierdza również informacja od innego dystrybutora. CD Projekt parę razy zorganizował internetową sprzedaż oryginalnych angielskich wersji największych hitów RPG. Zgłosiło się zaledwie kilku chętnych. Mimo wszystko warto jest docenić wkład tych dystrybutorów, którzy oferują grę w wersji angielskiej oraz jednocześnie specjalną łatkę polonizacyjną (tak było np. z „Arcanum”). Nie należy jednak spodziewać się, że będzie to proceder nagminny. Po pierwsze – nie każdy „gracz masowy” będzie chciał sobie dodatkowo instalować patcha. Po drugie – powstaje tu niebezpieczeństwo „wtórnego” eksportu (zazwyczaj cena gry w Polsce jest niższa niż na zachodzie. Nie może więc dojść do sytuacji, w której opłacało się będzie kupić angielską wersję w Polsce a potem wysłać ją np. do Anglii).

A propos łatek - z grami lokalizowanym wiąże się niebezpieczeństwo ich niekompatybilności. Patch dla danej wersji językowej nie zawsze działa z inną. Pół biedy, gdy firma jest solidna i dba o jednoczesne wydanie łatek dla wszystkich. Nie zawsze jednak jest tak różowo. Na przykład szczęśliwi posiadacze oryginałów dodatku „Sims: Randka” do tej pory nie doczekali się polskiego patcha, który dla angielskiej wersji wyszedł w październiku zeszłego roku. A szkoda, bo owa łatka likwiduje bardzo irytujący i często występujący błąd zacięcia się Sima w trakcie posiłku w restauracji. Podejrzewam, że problem z tą łatką polega na konieczności przetłumaczenia nazwy jednej nowej czynności – „cancel dining” (czyli „przerwij posiłek”). Niestety nie dane mi było moich podejrzeń potwierdzić, gdyż zarówno dział pomocy technicznej, jak i przedstawiciel prasowy Cenega Poland w tej sprawie od miesiąca milczą jak grób (co swoją drogą irytuje bardziej, niż zacięty w grze Sim)

Du ju spik inglisz?

Jest jeszcze jeden poważny minus, o którym nikt chyba głośno nie mówi, a warto. Oto wraz ze zniknięciem angielskich wersji językowych znika również poważny walor edukacyjny niektórych gier. Mówię całkiem serio. Mój przyjaciel nigdy nie uczył się języka Szekspira, a mimo to potrafi się w nim porozumiewać właśnie dzięki swej niezwykłej miłości do gier. Ludzie tacy jak ja czy on, wychowani na starych przygodówkach tekstowych Sierry, stanowią istną kopalnię angielskich zwrotów i sformułowań z najprzeróżniejszych dziedzin życia. Bo wszystkie te zwroty trzeba było z klawiatury, po angielsku, wklepać. Od podstawowych czynności typu otwórz, popatrz, użyj, poprzez skafandry kosmiczne, pistolety laserowe (seria „Space Quest”) aż po takie wyrazy jak policyjna pała, kalibracja spluwy, muszka i szczerbinka, kontrola trzeźwości (seria „Police Quest”). Słowo „pot” (garnek) znam od zawsze, bo przecież w niejednym RPGu się magiczne wywary mieszało. Słowo „whip” (bicz) było kluczowe dla przygód „Indiany Jonesa”. Zresztą wszystkie przygodówki LucasArts to prawdziwy wysyp dowcipnych powiedzeń i rzeczowników. „To push up flowers” – dosłownie „popychać kwiatki od spodu”, po polsku „kopnąć w kalendarz”, usłyszałem po raz pierwszy od bohaterów „Grim Fandango”.