Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Publicystyka

Publicystyka 24 maja 2015, 13:00

autor: Damian Pawlikowski

Fenomen Five Nights at Freddy’s – od małego indyka do hollywoodzkiego hitu

Pierwsza odsłona Five Nights at Freddy’s ukazała się sierpniu 2014 roku. Od tego czasu zadebiutowały dwie kolejne części, gra stała się też hitem YouTube'a, a Hollywood zaplanował już kasową ekranizacje. Analizujemy fenomen niezależnego horroru.

Spis treści

Pięć nocy po raz trzeci

Po pierwsze, plejada mechanicznych zwierzaków ustąpiła miejsca jednemu, przerażającemu robociemu królikowi, zwanemu Springtrapem, zaś pozostałe przyjemniaczki występują tu w roli fantomów, które uprzykrzają nam życie, jeśli dostaniemy halucynacji wskutek duszności. Tym razem musimy zadbać o stan trzech podsystemów: kamer (do podglądania pomieszczeń i wentylacji), systemu audio (mogącego pomóc w odciągnięciu zagrożenia od naszej kryjówki), a także wentylacji, od której w dużym stopniu zależy kondycja naszej psychiki. W gratisie dostaliśmy możliwość rozegrania tajemniczych minigierek pomiędzy kolejnymi dyżurami nocnymi. Każda z nich nie tylko rzuca światło na antagonistów, ale również pełna jest ukrytych przekazów, których odszyfrowanie pomoże odblokować sekretne minigry, menu z kodami oraz „dobrą” wersję zakończenia opowieści.

Każda minigierka to dodatkowe spojrzenie na fabularne meandry gry. Szykujcie się na ostre twisty! - 2015-05-22
Każda minigierka to dodatkowe spojrzenie na fabularne meandry gry. Szykujcie się na ostre twisty!

Przyznam szczerze, że zasiadając do pisania tego tekstu, byłem sceptycznie nastawiony do całej serii Five Nights at Freddy’s, jednak zagłębiając się w scenariuszowe meandry kolejnych odcinków, autentycznie wciągnąłem się w świat wykreowany przez Scotta Cawthona. Z czystym sumieniem mogę więc stwierdzić na bazie własnego doświadczenia, iż częścią fenomenu serii jest właśnie umiejętne serwowanie kolejnych odpowiedzi, nowych pytań i sprytnie poukrywanych poszlak, docierających do fanów w stosunkowo krótkim czasie (co kilka miesięcy).

Specyficzna, oldskulowa wręcz oprawa wizualna, potworne kreacje animatroników, wszechobecna atmosfera zaszczucia oraz samo tło wydarzeń stojących za powstaniem cyklu potrafią skutecznie przyciągnąć do gry nawet te osoby, których w żaden sposób nie kręci prosta – aczkolwiek innowacyjna – mechanika rozgrywki. Ot, czysto zrozumiała przyjemność, którą odczuwają zapewne także miłośnicy niezmieniających się od lat serii, takich jak np. Assassin’s Creed... choć akurat w tym przypadku prawdopodobnie nawet sami twórcy nie za bardzo potrafią sensownie rozwinąć części porozpoczynanych wątków.

Każdy stwór ma swój określony szlak, którym podróżuje... poza nieprzewidywalnym Złotym Freddym. - 2015-05-22
Każdy stwór ma swój określony szlak, którym podróżuje... poza nieprzewidywalnym Złotym Freddym.

Intryga intrygę pogania

Poniżej przedstawię kilka ciekawych fabularnych zagadnień z „trójeczki” Freddy’ego, zatem uprzejmie ostrzegam o obecnych tu spoilerach (kto ich sobie nie życzy, może bez bólu przeskoczyć cały ten akapit). W trzeciej odsłonie Five Nights at Freddy’s, rozgrywającej się aż 30 lat po zakończeniu podstawowej wersji gry, zapoznajemy się z historią mającą miejsce w domu grozy Fazbear’s Fright, nawiązującym bezpośrednio do niesławnych wydarzeń z Freddy Fazbear’s Pizza (i mającym na wyposażeniu elementy zniszczonych animatroników z poprzedniego lokalu). Podczas „zabawy” odsłuchujemy kasety z instrukcjami, z których dowiadujemy się, że kostium Springtrapa może być kierowany zarówno przez endoszkielety, jak i pracownika, który wcisnął się do środka (choć ustrojstwo działało na tyle awaryjnie, że ochotnicy często „siedzieli w robocie” jeszcze długo po skończeniu dyżuru).

W tym miejscu na znaczeniu zyskują wydarzenia przedstawione w minigierkach, wedle których każdy zwierzęcy animatronik został opętany przez duszę zamordowanego dziecka, zaś w Springtrapie znajduje się duch (a może nawet i zmiażdżone zwłoki) dzieciobójcy, przez którego rozpoczęła się cała ta farsa. Ostatnia noc w grze, nazwana urokliwie Nightmare, doprowadza do pożaru... z którego jakimś cudem uchodzi cało sam Springtrap. Tego, co stało się dalej, dowiemy się już w październiku.

Gra zyskała status kultowej i doczekała się mnóstwa fanowskich produkcji, m.in. autorstwa The Jam Cave. - 2015-05-22
Gra zyskała status kultowej i doczekała się mnóstwa fanowskich produkcji, m.in. autorstwa The Jam Cave.

Przy tak wielowarstwowej (jak na horror) fabule nic dziwnego, że Hollywood z miejsca zainteresowało się stworzeniem pełnometrażowej adaptacji gry, za którą odpowiedzialne jest studio Warner Bros. Pictures. Producenci, Roy Lee (Godzilla, Kobieta w czerni, serial Bates Motel) i Seth Grahame-Smith (autor powieści Duma, uprzedzenie i zombie oraz Abraham Lincoln: Łowca wampirów), zarzekają się, że uda im się stworzyć „szalone, porażające i na swój cudaczny sposób zachwycające widowisko”. No, cóż – trzymamy ich za słowo. Póki co pozostają nam liczne fanowskie filmy, animacje, teledyski, let’s playe oraz wideoanalizy, których ilość prawdopodobnie tylko wzrośnie, gdy jesienią zadebiutuje rzekomo finalna część sagi.

Niezależnie od powodu, którym mogła być tak mroczna opowieść, jak i ciekawa mechanika, bawiąca nie tylko na komputerach osobistych, ale może właśnie przede wszystkim na urządzeniach przenośnych, to gracze postarali się o solidne wypromowanie dzieła życia Scotta Cawthona. W tej chwili istotne jest tylko to, by sam twórca wiedział, kiedy najlepiej zejść ze sceny i zająć się zupełnie nowym projektem, zanim „fenomen” zmieni się nieodwracalnie w pasmo porażek. Od tego mamy w końcu duże studia...