Polecamy Recenzje Przed premierą Publicystyka Warto zagrać Artykuły PREMIUM

Publicystyka

Publicystyka 18 września 2014, 15:00

Zanim powstał Wiedźmin – stare, polskie gry RPG

Seria Wiedźmin to już fenomen na skalę światową. Polacy jednak na długo przed firmą CDP starali się odnaleźć na rynku gier RPG. Z różnym skutkiem, ale dzisiaj prezentujemy 8 gier, które miłośnicy gatunku powinni znać. Grać - już niekoniecznie.

Nie samym Geraltem człowiek żyje. Choć właśnie Biały Wilk rozsławił polskie gry RPG na świecie, to już przed epoką Wiedźmina rodzimi twórcy siłowali się z tym gatunkiem. Z różnym skutkiem. Oto osiem przykładów polskich gier RPG, które powstały zanim Geralt zadomowił się na naszych komputerach oraz konsolach.

Another War z 2002 roku – Alien Artefact

II wojna światowa to bezdenna kopalnia tematów dla książek, filmów oraz gier. Akcja gry Another War toczy się właśnie w tym burzliwym okresie, a gracz wciela się w rolę awanturnika, który wyrusza na poszukiwanie swojego przyjaciela. Oczywiście, wojenna zawierucha ani trochę nie pomaga mu w tym zadaniu. Podobnie jak tragiczny system walki, który swoją topornością przywodzi na myśl brontozaura na ketaminie.

Tworząc system walki, twórcy ze studia Alien Artefact zdecydowali się zaczerpnąć trochę wzorców z klasyków takich jak Baldur’s Gate czy Icewind Dale, jednak nie zrobili tego w sposób przemyślany. Walka toczy się w czasie rzeczywistym a każdą akcję musimy poprzeć odpowiednią komendą. Nie wystarczy kliknąć na przeciwnika, by go zaatakować. Podobnie jak w przypadku pierwszych RTS-ów, najpierw klikamy w odpowiedni przycisk funkcyjny, a dopiero potem na wroga. Wygodne to nie jest, ale… jeżeli przełkniemy system walki i zaciśniemy zęby, czeka nas naprawdę ciekawa podróż utrzymana w klimatach Parszywej dwunastki. Zresztą, odniesień do kinematografii mamy w Another War całą masę. W pewnym momencie trafiamy do francuskiej kawiarenki, którą prowadzi niejaki Renee. Brzmi znajomo?

Archangel z 2002 roku – Metropolis Software

Życie anioła do łatwych nie należy. Jeżeli myśleliście, że polega ono na lataniu w białym prześcieradle i ewentualnym ustrzeleniu kogoś miłosną strzałą, to stworzony przez studio Metropolis Archangel skoryguje wasze błędne postrzeganie niebiańskiej sialanki. Produkcja opowiada o niejakim Michaelu Travińskim (prawdopodobnie polskiego pochodzenia), który ginie w wypadku samochodowym. Siły nadprzyrodzone nie pozwalają mu jednak spokojnie umrzeć, a nasz bohater musi tułać się po zaświatach i walczyć z diabelskim pomiotem.

Archangel jest klasycznym przedstawicielem RPG akcji. Dostajemy, więc dosyć rozbudowaną fabułę (to, czy miała ona sens jest kwestią dyskusyjną), masę postaci pobocznych, rozbudowany system rozwoju postaci, masę akcji oraz poczwar do ubicia. Oczywiście nie mogło zabraknąć również arsenału, którym posyłamy wrogów z powrotem do otchłani. Narzędzi zagłady nie brakowało, bo oprócz współczesnego arsenału, Michael Traviński korzystać mógł z broni białej, łuku oraz szeregu anielskich umiejętności. Niestety, gra nie odniosła dużego sukcesu. Owszem, chwalono ją za całkiem niezłą oprawę graficzną oraz umiejętne połączenie akcji z RPG, jednak nie wystarczyło to, by się wybić i zyskać większą uwagę.

Grom – Terror w Tybecie z 2002 roku – Rebelmind

Powracamy do II wojny światowej, tym razem w paranormalnym wydaniu. Grom to gra, do której mam spory sentyment, a od czasu pierwszego seansu przygód Indiany Jonesa, klimaty nazistowsko-okultystyczne przykuwały moją uwagę. Czym więc jest Grom? Zgrabnym połączeniem strategii oraz gry RPG, z czego szala przechyla się, moim zdaniem, zdecydowanie w kierunku tego drugiego gatunku.

Fabuła produkcji korzysta z motywów oklepanych bardziej, niż podłoga w wiejskiej izbie, a przedstawia się ona następująco: Niemcy odkryli w Tybecie pozostałości starożytnej cywilizacji a wśród nich informacje o potężnej broni, mogącej zapewnić im zwycięstwo w wojnie. Zadaniem gracza, który wciela się w rolę pułkownika Groma, jest oczywiście niedopuszczenie do tego, by papcio Hitler położył na tej broni swoje kiełbasiane paluchy. Ponownie mamy do czynienia z awanturniczą historią, tym razem podlaną okultystycznym sosem. Wszystko to już było, i twórcy zdają sobie z tego sprawę, dlatego pozwalają sobie na zgrabną zabawę konwencją.

Są oczywiście w tej grze elementy, które można było zrobić lepiej. O rozbudowę prosi się system rozwoju postaci oraz ekwipunek. Mimo to przygody pułkownika Groma oraz jego kompanii potrafiły wciągnąć na wiele godzin, a stylizowana grafika przywodziła na myśl złotą epokę jRPG z ery PSX.

Jak rozpętałem II wojnę światową? z 2003 roku – Alien Artefact

W rolę Franciszka Dolasa ponownie wcielił się Marian Kociniak, czyli odtwórca głównej roli w filmie. Niestety, nawet on nie pomógł grze wybić się ponad przeciętność.

„Grzegorz Brzęczyszczykiewicz, Chrząszczyżewoszyce, powiat Łękołody” – ten, kto nie wie, skąd wziął się ten cytat powinien od razu nadrobić zaległości. Jak rozpętałem II wojnę światową to jedna z najśmieszniejszych polskich komedii, nic więc dziwnego, że twórcy ze studia Alien Artefact postanowili stworzyć grę na motywach tego filmu. Wykorzystali przy tym swoje doświadczenie, zdobyte przy produkcji Another War. Jak wyszło? Raczej kiepsko.

Niestety, sama postać Franka Dolasa nie wystarczyła, by stworzyć dobrą grę. Twórcy przyjęli podobną konwencję jak w Another War. Dostaliśmy RPG-a, którego akcję obserwujemy z rzutu izometrycznego. Rozgrywka opiera się na dwóch aktywnościach: walce oraz… czytaniu dialogów i opisów. Niestety, obie te czynności nie dostarczają nam praktycznie jakiejkolwiek przyjemności i sprawiają, że gra nie zdołała zachować klimatu filmowego pierwowzoru. Dlaczego? Po pierwsze: Franek Dolas praktycznie zawsze wychodził z tarapatów dzięki swojemu sprytowi i absurdalnemu szczęściu. Bardzo rzadko musiał stosować przemoc a tej w grze jest na pęczki. Po drugie: film był arcyzabawny, scenariusz gry już taki nie jest. Jak rozpętałem II wojnę światową znacznie lepiej wypadłby w roli pełnej łamigłówek przygodówki, niż RPG akcji.

Space Hack z 2004 roku – Rebelmind

Maximus XV Abraham Strong: Space Mercenary znany też pod tytułem Space Hack, to takie polskie Diablo studia Rebelmind. Hack’n’slash pełną gębą z systemem rozwoju postaci, tonami przedmiotów do zebrania oraz hordami maszkar do ubicia. Do tego produkcja całkiem udana. Całość utrzymana jest w klimatach science fiction – otóż prom kosmiczny Maximus XV transportujący więźniów, żyjących sobie w specjalnie do tego przygotowanych biosferach, wpada w gwiezdną anomalię. Miejsce to, umieszczone poza czasem i przestrzenią, zamieszkują wrogie istoty, które żyją z plądrowania statków. Jak możecie się domyślić, spotyka to również tytułowy okręt, a zadaniem gracza jest przeżycie w tym wrogim świecie.

Space Hack, mimo iż w porównaniu do konkurencji wypada dosyć ubogo, posiada najważniejszą chyba cechę hack’n’slashy, czyli syndrom jeszcze jednego poziomu. Potrafi wciągnąć tak, że po jakimś czasie przestajemy zwracać uwagę na trawiące tę produkcję problemy.

The Banished z 2004 roku – NAWAR

Produkcja mało znana, w najlepszym przypadku przeciętna, ale mimo wszystko warta wspomnienia. Polskie studio NAWAR postanowiło stworzyć hybrydę Baldur’s Gate i Diablo? Jak wyszło? No cóż, powiedzmy, że twórcom Divine Divinity udało się to znacznie lepiej. The Banished przenosi nas na odległą planetę, na której rozwój cywilizacji zatrzymał się mniej więcej na etapie naszego średniowiecza. Fabuła standardowo wprowadza motyw protagonisty z amnezją, który musi stawić czoła Wielkiemu Złemu, Który Zagraża Całemu Światu, jednocześnie starając się odzyskać pamięć. Jeżeli możemy mówić o białych krukach wśród gier komputerowych, to ten byłby jednym z najbielszych. Wręcz kruk albinos.

Frater z 2005 roku – Rebelmind

Kolejna produkcja studia Rebelmind, która jest idealnym klonem Space Hacka. Jedyną widoczną różnicą jest zmiana klimatów na fantastyczno–steampunkowe. Więcej pisać nie trzeba, bo to praktycznie ta sama produkcja, tylko zamiast kosmitów mamy wilkołaki i zombie. Jednak, podobnie jak w przypadku Space Hacka, nie można jej odmówić jednego. Potrafi zaskakująco mocno przyciągnąć do ekranu.

Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa. Niejaki Marcus Dominus Igens (widać twórcy stwierdzili, że zlepek łacińskich słów sprawi, że imię antagonisty będzie budzić trwogę), posiadł tajemnice Kamienia Filozoficznego, a na dodatek potrafi kontrolować moce piekielne. Niestety, ku jego wielkiej rozpaczy, nie może stać się panem całego świata, póki nie zabije Bożego Wysłannika. Gracz wciela się w rolę jednego z wojowników Bractwa Alchemików a jego zadaniem (a jakże), jest powstrzymanie Marcusa Dominusa Igensa i ochrona Bożego Wysłannika. Klisza goni kliszę – począwszy od imion oraz profesji postaci a na samej historii skończywszy.

Włatcy Móch: Magiczni Wojownicy z 2006 roku – Nicolas Games

Polski jRPG oparty o rodzimą kreskówkę? Proszę bardzo. Włatcy Móch to serial animowany, który aspirował do bycia polskim South Parkiem. Wielkiego fana we mnie nie zdobył, niemniej kilka razy doprowadził mnie do śmiechu.

Magiczni Wojownicy to produkcja o mikroskopijnej skali i dziś ciężko ją dostać. Mimo swojego niewielkiego rozmiaru, twórcom z Nicolas Games udało się zaimplementować tradycyjne mechaniki gier RPG, takie jak rozwój postaci, kilka klas, w których gracz mógł wybierać, uzbrojenie, czary i tak dalej. Magiczni Wojownicy oferowali również tryb multiplayer, w którym mogliśmy tłuc się z innymi graczami. Jak na tak małą produkcję to całkiem sporo. Co najważniejsze, twórcom udało się zachować przaśny klimat serialowego pierwowzoru.

Two Worlds z 2007 roku – Reality Pump

Ostatnia pozycja w tym zestawieniu jest zdecydowanie produkcją największą. Two Worlds studia Reality Pump rzucił rękawicę tuzom pokroju Gothica czy serii Elder Scrolls, ambitnie wkraczając na terytorium dużych, otwartych światów w klimatach fantasy.

Two Worlds na pewno nie jest z tej samej ligi, co dwa wyżej wspomniane pierwowzory. Niemniej brawa należą się za pierwszą rodzimą próbę stworzenia sandboksowego RPG-a. Czy była to próba udana? Myślę, że tak. Mimo że oceny recenzentów oscylowały wokół stanów średnich, to jednak spotkała się ona z na tyle dużym zainteresowaniem odbiorców, by zachęcić twórców do stworzenia kolejnej części. Two Worlds oferuje graczowi bardzo duży świat do zwiedzenia, dziesiątki misji, dosyć standardową fabułę fantasy, całkiem efektowny system walki oraz możliwość tworzenia własnych zaklęć. Ja przy tej grze bawiłem się naprawdę nieźle. Szkoda, że Reality Pump na razie zatrzymało rozwój serii. Kto wie, może w najbliższych latach coś się w tym temacie zmieni?

Tak oto kończy się to krótkie zestawienie polskich gier RPG, która powstały zanim Wiedźmin zawojował świat. Czy warto się z nimi zapoznać? Pewnie, że tak. Wielokrotnie wspominałem, że nie są to gry, które powalały swoją jakością, jednak dzięki nim można łyknąć kawał historii gier komputerowych. A więc – do dna!

Mateusz Araszkiewicz

Mateusz Araszkiewicz

Pierwsze materiały wideo oraz tekstowe o grach tworzy od ponad dziesięciu lat – najpierw były to materiały typu let’s play, potem recenzje oraz publicystyka dla serwisów Gametoon oraz MiastoGier.pl. Politolog z wykształcenia. Od 2014 roku współpracownik tvgry. Od 2015 stały członek ekipy. Tworzy materiały wideo oparte o szeroko pojęty gaming. Prowadzi również streamy na kanale tvgryplus. Gra od 30 lat. W szczególności upodobał sobie strzelanki pierwszoosobowe, cRPGi, gry typu rouge-lite oraz strategie czasu rzeczywistego. Nie przepada za wyścigami oraz grami sportowymi. Ulubiona gra? Oczywiście, że Star Wars: Dark Forces. Poza graniem uwielbia czytać, składać klocki LEGO, chodzić po górach oraz jeść cieszyńskie kanapki ze śledziem.

więcej