9.5
Droga przede mną była długa i wyboista, ale cel który czekał na mnie warty był trudu. Oto Nioh. Gra która wycisnęła ze mnie nie tylko wszystkie skryte uwielbienia do tematyki Samurajów, ale też nauczyła, co to znaczy być jednym z nich. To nie jest zwykła gra, to jest wyzwanie, które przede mną postawiono. To nie jest też gra dla szerokiej gamy odbiorców. Mówiąc najprościej – nie jest to gra dla lamusowatych dziewczynek płaczących, że wypadły przez balkon w Kaer Morhen i chowają miecz nie do tej pochwy co trzeba. To jest Nioh. Gra o Samuraju dla Samurajów.
Miecz w mojej dłoni, Bushido w moim sercu - Fabuła
Gra przedstawia nam (w zmienionej formie) losy autentycznego żeglarza, który był jednym z pierwszych Samurajów spoza Japonii. William, żeglarz z Irlandii (Naprawdę był Anglikiem, ale tu jest Irlandczykiem ku wściekłości angoli :]), zmuszony jest opuścić rodzinne Wyspy, aby ruszyć za wrogiem, który skradł mu opiekuńczego ducha a teraz chce przejąć legendarny surowiec Amritę, która pozwoli Anglii pokonać Hiszpanię i rzucić na kolana cały Świat. Ślad prowadzi Williama do wyspy Kiusiu w Japonii, gdzie z chwili na chwilę poznaje, co raz bardziej realia japońskich wojowników, zafascynowany jest ich heroizmem i walecznością, aż w końcu sam staje się jednym z nich. Chociaż poznaje szybko pierwszych sprzymierzeńców, to jeszcze szybciej przekonuje się, że Kraj Kwitnącej Wiśni jest aktualnie najbardziej niebezpiecznym miejscem na Świecie. Do naszego świata przedostają się istoty z najczarniejszych japońskich legend. Demony ze świata Yokai. Teraz oprócz pokonania osobistego wroga i odzyskania Amrity, William musi uratować świat przed opanowaniem go przez złe Yokai.
Fabuła brzmi trochę jak rodem z serialu Samuraj Jack :) Samuraj walczący z demonami. Jednak w przeciwieństwie do rysunkowego wojownika, który bez trudu pokonywał armie wrogów, nasz Samuraj nie jest aż taki mocarny. I dobrze. Bo dzięki temu mamy najmocniejszy punkt tej produkcji.
Nie przegrywa ten który upada, ale ten który nie wstaje by walczyć dalej – Walka i trudność
Większość gier wygląda tak, że pokonasz pierwszego wroga i nic z tego nie wynika. Tutaj tak samo jest? Nie. Tutaj jak pokonałeś swojego pierwszego przeciwnika, to poczyniłeś też pierwszy krok na drodze do zostania Samurajem. Przyznać muszę, że od czasu słynnych z trudności gier na NES i Atari żadna gra tak mocno nie nauczyła mnie dyscypliny jak ta. Nasz Samuraj jest świetnym wojownikiem, ale to od gracza zależy jak skutecznie walczy. Tutaj nie można rzucić się z okrzykiem Banzai! i siekać wrogów. Nawet w starciu z dwoma wieśniakami to recepta na zaliczenie gleby i opuszczenie ziemskiego padołu. Co jest w Nioh najważniejsze w czasie walki? Broń? NIE. Zbroja? NIE. Szybkość? NIE. Najważniejszą bronią jest Spokój. Tak, spokój. Cierpliwość i ostrożne planowanie to najważniejsza strategia w tej grze. Jeżeli jej nie mamy, to Nioh nie jest dla nas. Ja sam niejednokrotnie ginąłem na początku wyłącznie przez własną zachłanność. Mogłem zadać 2 ciosy a nie 3, to wróg by mnie nie załatwił. Z każdym wrogiem trzeba obchodzić się ostrożnie i szanować go. Nigdy nie lekceważyć. NIGDY.
Śmierć to naturalny element tej gry. Ja sam zanim dotarłem do drugiego bossa (Pierwszego na terenie Japonii) i pokonałem go z wielkim wysiłkiem, zginąłem 25 razy. Jednak to właśnie śmierć jest najlepszym nauczycielem w tej grze. Uczy nas dyscypliny i podejścia do każdego przeciwnika. Nieważne czy przeciw nam stanie banita, inny Samuraj czy demon Yokai albo nawet Boss. Każdego z nich najpierw musimy się nauczyć, zanim zdecydujemy się go uderzyć. A nawet jak nam się uda, to nie popadajmy w zachłanność. Zamiast zadać całą serię ciosów lepiej zadać 2 i odskoczyć. Seria najpewniej skończy się zablokowaniem ciosu przez wroga i bolesną kontrą. Albo gorszy scenariusz, gdy skończy się nam energia Ki i William będzie absolutnie podatny na ataki. Właśnie Ki, tego też się trzeba nauczyć. Energia pozwala na wyprowadzanie ciosów, bloki i uniki. Dlatego tak ważne jest panowanie nad emocjami, aby wojownik nie zmęczył się przedwcześnie. Wrogowie też mają swoje Ki i zmęczenie ich aż zaczną dyszeć to bardzo dobry sposób na ukrócenie ich życia.
Po krótkiej praktyce już nie powinno być kłopotu z pokonaniem banitów i Samurajów. Tych drugich warto zabijać, chociażby dla lootu, który z nich wypada. Jednak tutaj nadal pamiętamy o dyscyplinie i oczach szeroko otwartych, bo wrogowie ludzcy zawsze potrafią nas zaskoczyć. Ja raz wpadłem w pułapkę. Widząc jednego wroga przy płocie rzuciłem się na niego. Wtedy zza płotu wyszło trzech innych i już było po Williamie. Oto kara za brawurę. Chociaż osobiście otaczam boską czcią moją Katanę, to do walki przeciw Samurajom polecam włócznię. Jeżeli wróg dzierży włócznię, to zagońcie go w ciasną lokację, gdzie nie będzie mógł nią wywijać. Pchnięć łatwiej uniknąć.
Bestie z Yokai (kryją się w szarej mgle, którą czasami spotykamy na drodze) to spore wyzwanie, ale pokonanie ich również daje dużo korzyści. Jeżeli nie czujemy się na siłach, to zwykle da się te potwory ominąć. No i zawsze możemy aktywować żywą broń, jak nasz opiekuńczy duch zbierze wystarczająco mocy. Nie oszczędzajcie tej umiejętności ;)
Wisienka na torcie to Bossowie. Budzą przerażenie i często zabijają nas w mgnieniu oka, ale po nauczeniu się na nich odpowiedniej taktyki, walka z nimi jest niezwykle spektakularna. Już od bardzo wielu lat nie miałem tak, że walcząc z wrogiem w grze, czułem jak mi mocno bije serce ze stresu. Nioh mi to dostarczył :) I po pokonaniu Bossa nie mogłem się powstrzymać przed kliknięciem gestu – Ukłon :) Gestów czasami warto używać, bo idzie za nimi reakcja przeciwników. Gdy obraziłem wrogiego Samuraja z potężnym toporem, zaczął walczyć bardziej chaotycznie i błyskawicznie się męczył.
Podsumowując, chcemy wygrywać, to musimy nauczyć się spokoju i cierpliwego podejścia do wroga. Żeby kogokolwiek pokonać, trzeba najpierw nauczyć się pokonać siebie. I pamiętać przysłowie japońskie – "Spiesz się powoli."
Kuchnię Japonii je się oczami – Grafika
Nasłuchałem się “inteligentnych” komentarzy, że grafika tak tragiczna, że idzie oczy wydłubać, więc cała gra do kitu. Tym panom polecam Seppuku tępą stroną Tanto. Grafika nie jest może jakaś specjalnie wybitna, ale typowa dla gier z Japonii. Dość ostre tekstury i odrobinę rysunkowa kreska. Efekty pogodowe też ładnie wyglądają. Jedynie otoczenie często wydaje się trochę za bardzo mroczne. Niestety, jeżeli oczekujemy widoków, z którymi kojarzymy Japonię, czyli kwitnące na biało drzewa wiśni i harmonia, to się rozczarujemy. Jednak ma to też swoje plusy, bo pamiętamy, że trafiliśmy do Japonii atakowanej przez Yokai. Ciężko tu szukać spokoju i harmonii. Jednak otoczenie robi wrażenie. Płynący potok, jeziora, spalone wioski i światła sprawiały, że na chwilę się przyglądałem. Nawet cieszył mnie taki drobiazg, jak błyski odbijające się na ostrzu katany, którą dzierżyłem w dłoniach. Chociaż dużo starszych gier miało lepszą oprawę graficzną, to w Niohu wcale nie jest też taka zła. Wygląd pancerzy też bardzo mi się podoba a bronie to majstersztyk. Dodatkowo pokrywają się krwią w miarę przemierzania Kiusiu ;)
Dla wojownika ważniejszy od broni jest słuch – Dźwięk
Muzyka w tej grze jest dokładnie taka jakiej oczekiwałem. Mieszanka typowej dla Japonii nuty i bardziej żywej akcji zależnie od sytuacji. Moja ulubiona muzyka leci w menu głównym, bo zawsze lubiłem takie klimaty. Poza tym świetnie oddano pojedyńcze odgłosy, jak świst Katany, chowane ostrze do pochwy, czy przebijanie pancerza. Nie doświadczyłem żadnego spadku jakości dźwięku czy dziwnego zanikania przy obracaniu kamery. Teraz mnóstwo gier ma tak, że dźwięk jest zależy od ułożenia kamery, a ja nienawidzę tego. Więc za oprawę duży plus.
Kto raz dosiądzie tygrysa, nie zejdzie z niego – Gameplay
Jak mówi Bushido – Człowiek za młodu powinien się mocno natrudzić, aby z wiekiem dochodzić do spokoju. Tak jest z tą grą. Stajemy się co raz lepsi, jeżeli nauczymy się panować nad emocjami. Całokształtem gra dostarczyła mi sporo frajdy jako fanowi tematyki Samurajów. Może się wydawać zwykłym H&S dla kogoś, kto nie fascynuje się tematyką, ale nie mamy tutaj wcale tylko walki za walką. Mamy też sporo Roleplay'u. Między misjami możemy odwiedzić Dojo, gdzie w spokoju doskonalimy swoje umiejętności, porozmawiać z ładną dziewczyną-kowalem i przekuć lub ulepszyć u niej broń czy pancerze, zmienić ducha opiekuńczego, rozwinąć postać, zdobyć błogosławieństwo przez znajdowanie małych zielonych istot zwanych duchami Kodamy i wiele wiele innych. Na początku to wszystko może przytłaczać, ale uwierzcie mi, że wcale nie jest to aż tak skomplikowane jakby się wydawało. Najfajniejsza rzecz, to to, że ulubioną broń można wyposażyć w cechy broni lepszej, ale niekoniecznie nam się podobającej. Podobnie ze zbrojami. Ponad to, jeżeli ktoś bardziej niż Samurajem czuje się Ninja, może szkolić się w umiejętnościach Shinobi, jak atak z zaskoczenia, shurikeny itp.
To jak na mnie osobiście zadziałała gra, to najciekawsza rzecz. Sama gra jest sporym wyzwaniem, ale ja sam zacząłem sobie stawiać wyzwania i rezygnować z ewentualnych ułatwień. Przykładowo, miałem przed sobą bardzo wymagającego wroga. Mogłem go zaatakować z zaskoczenia, ale uznałem to za niehonorowe. Nacisnąłem kółko odpowiedzialne za wyciągnięcie miecza i stanąłem do pojedynku. Męczyłem wroga i ze stoickim spokojem badałem jego ruchy. Gdy popełniał błąd atakowałem, ale nigdy ciosami w plecy. Gdy wreszcie padł od mego ostrza, ponownie nacisnąłem kółko, chowając miecz, po czym z szacunkiem ukłoniłem się pokonanemu wrogowi. Nawet jak odkryłem umiejętność przywracania Ki odskokiem zamiast przyciskiem R1, to nie wykupiłem tego, bo bałem się, że zgnuśnieję przez takie coś. Z czasem nauczyłem się też poza Bushido kierować się Zen. Odświeżająca kąpiel w jeziorze, przed walką z Bossem. Z czasem też odkryłem dom herbaciany, gdzie mogłem nauczyć się np. nowych gestów. I tu padła dziwna rzecz – William nie lubi herbaty. Samuraj-Irlandczyk nie lubi herbaty ;p
Ayamatte aratamaru-ni habakaru nakare – Wady
Nie ma gier bez wad, tak jak nie ma złotej formuły na zostanie wojownikiem. Na szczęście nie ma ich dużo. Moim zdaniem najważniejszym problemem jest to, że często powtarzamy lokacje. Nie uważam za wadę możliwości powtarzania misji. Dla mnie to nawet zaleta, ale z czasem może być to męczące. Poza tym nie spotykamy na swojej drodze prawie w ogóle przyjaznych postaci. Wszyscy chcą nas zabić za sam wygląd. Przez to świat przedstawiony w Nioh wygląda trochę nienaturalnie. Żeby chociaż czasami w wiosce byli jacyś neutralni cywile a nie wszędzie trafiamy na Banitów i Roninów (Swoją drogą William nie ma pana, więc fachowo sam jest Roninem). Z wrogów wypada tak dużo pancerzy i broni, że pogubić się czasem można, a większość potem i tak sprzedawałem. Jeszcze za wadę można uznać brak możliwości przerwania misji bez utraty całej Amrity i specjalnego przedmiotu, ale generalnie ciężko w tym tytule szukać jakichś poważniejszych wad. Pierwszy raz muszę wad szukać na siłę :)
Dla mnie Nioh jest arcydziełem. Gra dla wojowników a nie szerokiej liczby odbiorców, co wymagało odwagi od twórców. Chociaż żyję w XXI wieku i nie jestem Japończykiem, to dzięki temu tytułowi poczułem, że zostałem Samurajem. Nauczyłem się dzięki tej grze niebywałej dyscypliny, spokoju w stresowej sytuacji i szacunku do każdego wroga. Każda śmierć jakiej doświadczyłem dawała mi jasno do zrozumienia, że zasłużyłem na nią przez własną zachłanność. Czułem przy każdej walce jak honor napędza moje serce i jak Bushido krąży w moich żyłach. Mój miecz jest tym, o co troszczę się najbardziej. Wszędzie miałem oczy otwarte i nie traciłem czujności nawet na chwilę. Wielokrotnie odwiedzałem Dojo aby doskonalić się nawet przy absolutnej pewności, że perfekcyjnie władam bronią. Mam nadzieję, że doczekamy się sequela albo nawet jakiejś trylogii jak z Ninja Gaiden. Gra nie pozwalała mi się zrelaksować i stresowała przy każdej lokacji, ale nigdy jeszcze nie czułem takiej dumy z każdego wywalczonego z trudem zwycięstwa. Ścieżka Samuraja była długa i niesamowicie wyboista, ale czuję, że dalej chcę nią podążać, aby dążyć do doskonałości, pokonując przeciwności, które staną przede mną. Moja ocena gry, to bardzo mocne 9.5/10 :) Planuję teraz nowe wyzwania. Przejście gry przy użyciu wyłącznie miecza? Dlaczego nie, podejmę się tego wyzwania. Jednak chwilowo zaparzę sobie Matcha i oddam Zen ;)