Newsroom Wiadomości Najciekawsze Komiksy Tematy RSS
Wiadomość gramynawynos.pl 7 listopada 2012, 12:52

autor: Piotr Doroń

Andro-test: Death Dome - śmiertelnie nudny slasher

Sukces Infinity Blade zaowocował prawdziwym wysypem klonów produkcji studia Chair Entertainment. Na naszych łamach mieliście już okazję przeczytać recenzje Blood & Glory: Legend oraz doskonałego Horn, a to przecież nie wszystkie produkcje mobilne utrzymane w tym stylu. Kolejnym tytułem wpisującym się w trend zapoczątkowany przez cykl Infinity Blade jest Death Dome – gra studia Griptonite Games (Enchant U), przedstawiająca wizję potężnej metropolii, która padła ofiarą tajemniczego wirusa. Pierwsze wrażenie jest naprawdę dobre, lecz już po godzinie zabawy coś zaczyna się psuć.

Sukces Infinity Blade zaowocował prawdziwym wysypem klonów produkcji studia Chair Entertainment. Na naszych łamach mieliście już okazję przeczytać recenzje Blood & Glory: Legend oraz doskonałego Horn, a to przecież nie wszystkie produkcje mobilne utrzymane w tym stylu. Kolejnym tytułem wpisującym się w trend zapoczątkowany przez cykl Infinity Blade jest Death Dome – gra studia Griptonite Games (Enchant U), przedstawiająca wizję potężnej metropolii, która padła ofiarą tajemniczego wirusa. Pierwsze wrażenie jest naprawdę dobre, lecz już po godzinie zabawy coś zaczyna się psuć.

Zagłada

W Death Dome gracz wciela się w Phoenix, agentkę o wyczyszczonej pamięci, wysłaną do skazanego na zagładę miasta Palamira. Metropolię odseparowano od reszty świata potężną kopułą, którą zainstalowano po ataku tajemniczego wirusa M. Wywołane przez niego mutacje doprowadziły do śmierci niemal wszystkich mieszkańców Palamiry. Osoby pozostałe przy życiu zbroją się i walczą o przetrwanie, biorąc udział w ulicznych walkach, aczkolwiek ich los również wydaje się przesądzony. Śmierć i zniszczenie niosą bowiem Behemoty – wyrosłe z wirusa monstra, rozdające karty w porzuconym mieście. Wspólnie z Phoenix musimy stawić im czoła i unicestwić ich (zbierając na każdym etapie fiolki z wirusem M). W innym wypadku rząd oraz wojsko pozostawią Palamirę samą sobie, skazując na zagładę resztkę niedobitków.

Efektowna nuda

Jak widać, fabularnie jest tu dość ubogo, a jakby tego było mało bohaterka jest postacią wyjątkowo nijaką. Po części jednak kiepskie wrażenie wymazuje z pamięci projekt świata. Powszechne zepsucie, zrujnowane lotniska, centra handlowe, w których toczą się walki, obleśne projekty postaci dzierżące w dłoniach wszelkie obiekty nadające się do ataku i obrony (np. samochodowe drzwi, znaki drogowe itp.), potężne, kilkudziesięciometrowe Behemoty – wszystko to doskonale ze sobą współgra i stanowi trwały budulec specyficznego klimatu Death Dome. Sednem rozgrywki pozostaje tu jednak walka oraz wiążący się z nią proces rozwoju bohatera i to od niej zależy jak odbierana jest gra. Mechanika starć jest typowa – pojedynki sprowadzają się do wyprowadzania poziomych i pionowych ataków, parowania ciosów przeciwnika, robienia uników i korzystania z tarczy. W tym względzie Griptonite do spółki z Glu Mobile (Blood & Glory) nie wymyśliło niczego nowego. Podkręcono natomiast dynamikę walk – starcia są zdecydowanie szybsze niż w przypadku Blood & Glory: Legend i bardziej emocjonujące. Wpływ na to mają specjalne kombinacje Flux, aktywowane po naładowaniu specjalnego paska, a także brutalne wykończenia, do których dostęp można uzyskać po zrealizowaniu specjalnego zadania zlecanego na początku walki (np. wykonanie pięciu idealnych uników).

Niestety, większa efektowność pociągnęła za sobą znaczne obniżenie poziomu trudności. Nie wiem czy to kwestia timingu (gracz ma więcej czasu na podjęcie właściwej decyzji), czy sporej liczby punktów życia bohaterki (można je uzupełnić pomiędzy pojedynkami, podczas zbierania lootu), ale pierwszą porażkę zaliczyłem dopiero przy drugim bossie, podczas gdy w Blood & Glory przegrane były na porządku dziennym niemal od samego początku rozgrywki. Jednym z dodatkowych powodów takiego stanu rzeczy może być schematyczność walk. Cóż z tego, że przeciwnicy w większości przypadków są unikalni (aczkolwiek ich liczba jest mimo wszystko mizerna – grę podzielono na szesnaście misji, przy czym część z nich składa się z kilku pojedynków, często z powtarzającymi się rywalami), skoro wyprowadzają ataki według klucza, a wachlarz ciosów też nie jest jakiś szczególnie imponujący? Gracz bardzo szybko uczy się ich zachowania, przez co przestają stanowić jakiekolwiek wyzwanie. W grze kładącej nacisk na grindowanie postaci jest to błąd niewybaczalny – mimo że mechanika nie jest zła, rozgrywka bardzo szybko staje się nużąca.

Niewiele dobrego mogę powiedzieć o systemie rozwoju bohaterki. Co prawda, gracz ma wpływ na dobór takich elementów jak pancerz, broń, tarcza, czy też magiczne amulety, ale z uwagi na ich mocno ograniczoną liczbę pole do manewru jest naprawdę niewielkie. Jakby tego było mało, większość ekwipunku jest na tyle droga, że bez skorzystania z mikropłatności wejście w jego posiadanie graniczy z cudem (ewentualnie wymaga wielu godzin spędzonych na walkach ze słabszymi przeciwnikami). Sam sklepik cierpi z kolei na przypadłość, która w moim odczuciu zupełnie położyła Blood & Glory: Legend, mianowicie niesamowicie wręcz wysokie ceny złota i monet. Co bardziej rozrzutni gracze mogą wydać w nim nawet kilkaset złotych bez gwarancji, że pozwolą sobie na nieograniczone zakupy. Rzadko zwraca się zatem uwagę na słabe punkty przeciwników – głównie z uwagi na fakt nieposiadania broni, oferującej działające na nich dodatkowe moce. Na szczęście, w przypadku Death Dome ukończenie fabuły bez korzystania z mikropłatności jest możliwe – gra jest zdecydowanie lepiej zbalansowana, poza tym nie bez znaczenia jest niższy poziom trudności.    

Wizualna uczta

Warstwa techniczna to, obok kreacji świata, największa zaleta Death Dome. Mroczna, trójwymiarowa grafika, wykonana w technice cel-shading (przez co całość przywodzi na myśl konsolowo-pecetowe Borderlands), prezentuje się bardzo efektownie – obłożone ostrymi teksturami modele postaci są pełne drobnych detali, nie sposób nie wspomnieć też o ich dopracowanej animacji, a zmiany w ekwipunku automatycznie znajdują odzwierciedlenie w ich wyglądzie. Gra jest też bardzo brutalna – zakrwawieni przeciwnicy, przebijani toporami to widok na porządku dziennym. Areny już tak dobrego wrażenia nie robią, aczkolwiek nie można powiedzieć, aby znacznie odbiegały od pozostałych elementów szaty graficznej. Zazwyczaj przykuwają oko dużą liczbą szczegółów, ciekawą kolorystyką oraz licznymi efektami wizualnymi, które udanie odwracają uwagę od kiepskich, rozmazanych tekstur pokrywających obiekty o większej powierzchni. Gra działa bardzo płynnie i ani razu nie wysypała się do menu, co ostatnimi czasy nie jest na Androidzie takie oczywiste (patrz: Asphalt 7: Heat). O warstwie audio chciałbym jak najszybciej zapomnieć – kawałki przygrywające w tle są mdłe, efekty dźwiękowe irytujące, a dubbing nie dorasta do pięt temu z Horn, plasując się nawet oczko niżej od wyjątkowo kiepskiego pod tym względem Blood & Glory: Legend.

Kolejny przeciętny klon Infinity Blade

Death Dome zapowiada się dobrze, ale bardzo szybko wytraca swój impet. Problem leży przede wszystkim w braku zawartości – misji tu tyle, co kot napłakał (choć trzeba zaznaczyć, że poszczególni wrogowie różnią się od siebie nie tylko wyglądem, ale też techniką walki i wachlarzem uderzeń, co w pewnym stopniu niweluje tę stratę), podobnie zresztą jak broni i pozostałego ekwipunku. Tytuł wydaje się też znacznie prostszy od Blood & Glory: Legend, co w połączeniu ze schematycznym systemem walki nie daje najlepszych efektów. W przypadku produkcji nastawionej na grind, czyli powolny rozwój bohatera, są to wady trudne do wybaczenia, a dominująca nad wszystkim nuda skutecznie zabija przyjemność płynącą z zabawy.

Piotr "jiker" Doroń

                                    

Wydawca: Glu Mobile

Producent: Griptonite Games

Rozmiar:  458 MB

Wymagania: Android 2.1 lub nowszy

Język: angielski

Cena: free to play (obecne mikropłatności)

Adres: https://play.google.com/store/apps/details?id=com.glu.ddome

Piotr Doroń

Piotr Doroń

Z wykształcenia dziennikarz i politolog. W GRYOnline.pl od 2004 roku. Zaczynał od zapowiedzi i recenzji, by po roku dołączyć do Newsroomu i już tam pozostać. Obecnie szef tego działu, gdzie zarządza zespołem złożonym zarówno ze specjalistów w swoim fachu, jak i ambitnych żółtodziobów, chętnych do nauki oraz pracy na najwyższych obrotach. Były redaktor niezapomnianego emu@dreams, gdzie zagnała go fascynacja emulacją i konsolami, a także recenzent magazynu GB More. Miłośnik informacji, gier (długo by wymieniać ulubione gatunki), Internetu, dobrej książki sci-fi i fantasy, nie pogardzi również dopieszczonym serialem lub filmem. Mąż, ojciec trójki dzieci, esteta, zwolennik umiaru w życiu prywatnym.

więcej